„Farma lajków” zlikwidowana - zarekwirowano 100 tysięcy kart SIM
Chińczycy w Tajlandii prowadzą biznes na całego. A właściwie prowadzili, bo policja postanowiła im przeszkodzić w generowaniu sztucznego ruchu.
Mieli siedzieć i klikać, więc siedzieli, klikali. Dopóki do bramy nie zapukała policja, która zabrała im „klikadła”. Łącznie około stu tysięcy kart SIM, pół tysiąca smartfonów, 21 czytników kart i 9 komputerów – wszystkie te przedmioty były wykorzystywane do generowania sztucznego ruchu w Internecie.
Było ich tylko trzech (a przynajmniej tylu udało się złapać). Na zlecenie chińskich przedsiębiorstw prawie całymi dniami klikali, by „nabijać” wyświetlenia na stronach internetowych, „lajkować” posty, dawać pięć gwiazdek aplikacjom i rozsyłać spam.
Za swoją pracę mężczyźni (bo byli to tylko mężczyźni) otrzymywali całkiem niezłą sumkę 150 tysięcy bahtów miesięcznie. To po daje około 16 tysięcy złotych (lub – by być bardziej dokładnym – możliwość kupienia około 3 tysięcy chlebów). Działalność była jednak nielegalna, więc raczej nie wyjdą na tym najlepiej.
Dlaczego jednak przedsiębiorcy z Państwa Środka wybrali akurat Tajlandię? Dlatego, że ceny tam są całkiem niskie i dotyczy to także ofert telekomunikacyjnych. Swoją drogą, niedawno mogliśmy zobaczyć jak wygląda taka „farma lajków”, ponieważ udało się ją uchwycić rosyjskiemu reporterowi na terytorium Chin. Tam w aktywności pozostawało 10 tysięcy urządzeń.
Takie „farmy lajków” są podobno coraz częściej spotykane i stanowią poważny problem, jako że fałszują wyniki popularności, np. usług komercyjnych. Mogą też służyć do popularyzacji danej idei (przez polityków). Dla nabywcy zaś (można by rzec, że) nie są to drogie rzeczy, bo tysiąc „lajków” kosztuje Polaka od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych.
Źródło: Bangkok Post. Foto: TeroVesalainen/Pixabay (CC0)
Komentarze
15Oby tylko kaczkom chleba nie podbierał....
A już myślałem że Chiny wróciły do starych dobrych metod wyznaczania kary...
Może autor precyzyjnie by napisał czemu.