Choć od konsolowej premiery tego hitu RPG minęły ponad trzy lata, Dragon's Dogma: Dark Arisen teraz wkracza na pecety. I robi to w starym, dobrym stylu.
- dynamiczne walki,; - ciekawe umiejętności i kombinacje wyprowadzanych ciosów,; - interesujący motyw wdrapywania się na bestie,; - niecodzienny system rozwoju klas,; - towarzystwo „pionów”, malowniczy otwarty świat
Minusy- drętwe dialogi,; - mało wciągająca opowieść,; - niezbyt oryginalne zadania,; - niewygodny system zapisu gry,; - brak klasycznego trybu wieloosobowego,; - nieco podstarzała już grafika,; - brak znaczących zmian względem wersji konsolowej
Kelner, na moim pececie jest smok
Ze smokami tak zwykle bywa, że pojawiają się znienacka i robią niezłe spustoszenie. I o ile w Dragon's Dogma: Dark Arisen takie potwory również budzą popłoch podszyty zaskoczeniem, o tyle sama gra była już oczekiwana od dawna, a i jej forma nie mogła dla nikogo być szczególnym zaskoczeniem. Jak to się stało?
Otóż, erpegowy gigant, który zawitał właśnie na pecety, jest niczym innym, jak portem dostępnego na Playstation 3 i Xbox 360 Dragon's Dogma z roku 2012. Różnic między wersją sprzed trzech lat, a jej obecną odsłoną jest stosunkowo niewiele, toteż warto w dwóch słowach opisać, czym był oryginał wydany na konsole poprzedniej generacji.
Za jego produkcją stał Capcom i duet Hideaki Itsuna wraz z Hiroyuki Kobayashi, a więc ekipa z firmy Capcom, która odpowiadała między innymi za hity z serii Devil May Cry oraz Resident Evil. Choć każdy z tych tytułów i oba nazwiska, same w sobie stanowią solidną markę, wcale nie sprawiło to, że stałem się spokojniejszy w kwestii jakości Dragon's Dogma: Dark Arisen. Stało się tak nie tylko dlatego, że zwykle azjatyckie tytuły budzą we mnie sporą dawkę zastrzeżeń co do sposobu, w jaki zaprojektowana jest rozgrywka czy też formy opowiadania historii, ale też dlatego, że moją pamięć wciąż jątrzy trauma fatalnie zaprojektowanego sterowania klawiaturą w Resident Evil 4.
Tym razem jednak obyło się bez zakupu pada, a także nie zarejestrowałem innych większych mankamentów związanych z konwersją gry na pecetową platformę. Wprawdzie wygląd menu głównego oraz niektórych elementów interfejsu budził moje obawy w tym zakresie, ale koniec końców to pierwsze wrażenie okazało się mylące.
W zasadzie napotkałem tylko jedną przeszkodę, która opóźniła rozpoczęcie przeze mnie przygody z Dragon's Dogma: Dark Arisen. Była nią piosenka, która stanowi tło dla menu głównego. Otóż utwór ten jest niesamowicie nastrojowy i mógłby śmiało iść w konkury ze znanym z Hobbita kawałkiem o zamglonych górach. Choć żal było przerywać tę melodię naciśnięciem przycisku „New game”, w końcu zdecydowałem się to zrobić, żeby rozpocząć moją odyseję pełną potworów, magii i bohaterstwa.
Owca z siarką, chłop bez serca
W założeniach Dragon's Dogma: Dark Arisen miała być grą RPG na wskroś europejską. Być może dlatego właśnie opowiedziana w niej historia nie jest szczególnie oryginalna. Stanowi ona kalkę wielu opowiastek i legend, które w naszym kręgu kulturowym były już wałkowane miliony razy. Podejrzewam, że to, co dla twórców z Dalekiego Wschodu jest świetną mozaiką europejskich motywów, dla nas stanowi po prostu ich niezbyt udaną kopię. Pewnie analogicznie miałyby się sprawy, gdyby jedna z naszych wytwórni pokusiła się o stworzenie gry w samurajskich klimatach. Nie dam sobie za to obciąć ręki, ale sądzę, że kluczową rolę odegrały tutaj różnice kulturowe.
Mamy więc do czynienia z mało wyszukaną wariacją na temat starych jak świat losów Szewczyka Dratewki. Prosty chłop (lub chłopka, bo płeć bohatera jest determinowana wyborem gracza) z rybackiej osady staje pewnego dnia twarzą w twarz ze smokiem. Kiedy jego pobratymcy w popłochu uciekają przed bestią, on postanawia chwycić porzucony między chatami miecz i stawić jej czoła. Jako że jest to człowiek niezbyt wyćwiczony w szermierce, jedyne, co udaje mu się zdziałać, to wrazić ostrze w wielką łapę potwora. Ten ostatni w rewanżu wyrywa cyfrowemu Dratewce serce. Co ciekawe, nie kończy się to śmiercią sterowanej przez gracza postaci. Zamiast tego, żyje ona dalej z klatką piersiową pustą jak lodówka studenta.
Naszym zadaniem jest oczywiście odnalezienie smoka i odkrycie tajemnicy skradzionego serducha. Niestety, dalszy ciąg fabuły nie jest wcale oryginalniejszy od tego umiarkowanie porywającego wprowadzenia. Czy znaczy to, że Dragon's Dogma: Dark Arisen już na wstępie powinno być skreślone ze względu na mało wciągającą fabułę? W żadnym razie!
Tarczą przez łeb, kosturem w brzuch
Na szczęście nie wszystko w tym tytule jest podporządkowane zasadzie europeizacji i w związku z tym dostajemy też potężną dawkę dalekowschodniego sposobu projektowania walk. Zapewne jednym spodoba się to bardziej, a innym mniej, ale Dragon's Dogma: Dark Arisen to hack'n'slash pełną gębą. Kwestia nieco sztucznie brzmiących dialogów, niezbyt innowacyjnych zadań i dosyć banalnej historii schodzi na dalszy plan w obliczu widowiskowej jatki, jaką jesteśmy w stanie zafundować naszym przeciwnikom.
W aspekcie potyczek możliwości jest multum – od zwykłych ciosów począwszy, przez spektakularne czary, na drużynowych kombinacjach uderzeń skończywszy. I ten element gry jest prawdziwą perełką. Odgłosy ostrza tnącego goblińską skórę, młota roztrzaskującego czaszkę olbrzyma czy sztyletów przeszywających wilczy tułów świetnie współgrają z tak zwanym feelingiem świszczącej w powietrzu broni.
Do różnego rodzaju „kombosów” w Dragon's Dogma: Dark Arisen można zaliczyć zarówno te, które przeprowadzamy indywidualnie, jak również ataki drużynowe. A zatem efektywnie szarżujemy na wroga, wyrzucamy przeciwników w powietrze, okładamy ich puklerzem, jak również podrzucamy naszych sojuszników przy pomocy tarczy lub dorzynamy przytrzymywanych przez nich bandziorów.
Na specjalną uwagę zasługuje jednak możliwość wdrapywania się na bestie. W pierwszej chwili ten sposób prowadzenia walki przywodzi na myśl takie hity Shadow of the Colossus czy God of War, jednak w przeciwieństwie do tych tytułów nie chodzi o skakanie po grzbietach wysokich na kilka pięter gigantów, ale też o wspinanie się na grzbiety mniejszych stworów. Możemy więc z jednej strony wskoczyć na pokryty łuskami grzbiet wielkiego smoka, z drugiej zaś dosiąść woło-podobnej krasuli, która pasie się na skraju gościńca.
Trzeba przyznać, że system walk jest zdecydowanie najmocniejszym atutem Dragon's Dogma: Dark Arisen. Sprawia on, że cała gra dostarcza olbrzymiej dawki tryskającej posoką monstrualnych poczwar rozrywki.