Ubisoft dwoił się i troił by Assassin’s Creed: Origins był najlepszą odsłoną serii. I chyba im się to udało, choć na początku gry miałem mocno mieszane uczucia.
- olbrzymi, otwarty świat bez ekranów ładowania,; - niewiarygodnie odwzorowane realia historyczne (starożytny Egipt),; - udane elementy RPG,; - ulepszone mechanizmy walki,; - rozbudowane zadania poboczne,; - sporej wielkości drzewko umiejętności,; - tony detali uprzyjemniających rozgrywkę,; - Bayek naprawdę da się lubić!,; - świetna oprawa audiowizualna,; - nowy system walki…
Minusy…który z początku może być źródłem frustracji,; - mocno uproszczona wspinaczka,; - irytująca ilość i mechanika zbierania surowców,; - punkty zdolności do kupienia za realne pieniądze (opcjonalne ale są),; - z optymalizacją bywa różnie,; - drobne błędy techniczne.
Na wstępie słowo wyjaśnienia, po gamescomowym pokazie Assassin’s Creed: Origins najbardziej oczekiwaną przeze mnie wersją tej gry stała ta dedykowana Xbox One X. Czekając na tę konsolę, i obiecane 4K oraz HDR (które ponoć w tym samym czasie pojawi się też na Playstation 4), nie byłem jednak w stanie oprzeć się choć kilkugodzinnym zanurzeniu się w świecie starożytnego Egiptu.
Dlatego też to co przeczytacie to nie ostateczna recenzja Assassin’s Creed: Origins, a moje pierwsze wrażenia z gry. Zresztą, przy tak olbrzymim, otwartym świecie po tych kilku godzinach czuje się jakbym dopiero odwijał smakowitego lizaka z otulającego go papierka. I tylko trochę szkoda, że z początku ten papierek jest tak irytujący, dziwnie się klei i nie chce rozwijać.
Oczy szeroko otwarte…
…ze zdumienia. Takie były moje pierwsze 15 minut z Assassin’s Creed: Origins. I nie chodzi tu wcale o to, że gra rozpoczęła się niczym u Hitchcocka, od trzęsienia ziemi, bo trudno nazwać tak nagły przeskok akcji o rok - z majestatycznego wjazdu Ptolemeusza do Siwy do końcowego etapu walki, początkowo nie wiadomo nawet z kim.
Oczywiście to wszystko stanowi jedynie preludium snutej tu opowieści stanowiąc też coś w rodzaju szybkiego samouczka podstawowych mechanik walki. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że czegoś tu brakuje. W pewnej chwili naszła mnie nawet myśl, że to jakiś bug Assassin’s Creed: Origins przerwał mi ów pierwszy filmik i dlatego nie mam pojęcia o co tak naprawdę walczę i skąd nagle ta broda.:)
Pierwsze misje, które zaplanowali dla nas twórcy też niewiele wyjaśniają, choć nie ukrywam, że z minuty na minutę robi się coraz ciekawiej. Jednak nie ze względów fabularnych, a z powodu niesamowitego bogactwa przedstawionego świata. Misje poboczne, choć nie porażają stojącą za nią historią, są idealnym pretekstem by zapuszczać się w coraz to dalsze rejony starożytnego Egiptu.
I tak na przykład dzięki nim odkryłem uroki nurkowania i szukania skarbów na dnie jeziora, zapolowałem na hieny, spojrzałem w gwiazdy czy też oddałem się poszukiwaniu kolejnych punktów znajomej synchronizacji.
Wszędzie, nawet na pustyni widać, że świat Assassin’s Creed: Origins żyje. Przechadzają się zwierzęta, jeżdżą karawany, a po jeziorach pływają niewielkie łodzie. Muszę przyznać, że wszystko to robi to świetne wrażenie.
Nie dziwi zatem, że na tle tak bogatego świata blednie trochę nowy bohater – Bayek. Co prawda te kilka godzin, które z nim spędziłem to nieco za mało, by móc w pełni go ocenić, ale jedna rzecz rzuca się w oczy. Jak na jednego z ostatnich Medżaj czyli obrońców prawa ewidentnie brakuje mu charyzmy Ezio Auditore.
Trudne początki Assassynów
Jak zapewne wiecie, zmiany jakie Ubisoft postanowił wprowadzić do skostniałej już serii o odwiecznej walce Assasynów z Templariuszami objęły tez system walki. Dla wielu fanów była to jedna z największych bolączek całego cyklu.
Stąd też Assassin’s Creed: Origins wprowadza całkowicie nową mechanikę potyczek, w której liczy się nie tylko dobre wyczucie czasu (by dla przykładu zainicjować przełamanie czy wyprowadzić kontratak), ale też spora zręczność. Stosowanie uników to teraz absolutna konieczność, szczególnie będąc otoczonym przeciwnikami. Walki stanowią bowiem znacznie większe wyzwanie.
Jednak i tutaj pojawia się pewien zgrzyt – system ten nie wcale taki łatwy do opanowania, szczególnie, że gracz ma teraz możliwość zmiany broni „w locie”, na drugą, ustawioną wcześniej na ekranie ekwipunku.
Kłopotliwe jest również obłożenie gamepada, w którym, dla przykładu, naciśnięcie dwóch analogowych gałek wywołuje tryb fotograficzny. W czasie walki nie raz zdarzało mi się niechcący go aktywować wybijając się z rytmu.
Za to żadnych zastrzeżeń nie mam do niezwykle rozbudowanego drzewka umiejętności. Trzy połączone ze sobą klasy zdolności, każda opisana własnym filmikiem poglądowym i wyjątkowo ich szeroki zakres, od nowych technik walki, poprzez narzędzia typu bomby czy kwas do rozpuszczania ciał pokonanych, po wsparcie orła - czego chcieć więcej.
A skoro już o orle mowa, nie sposób nie wspomnieć o tym jak świetnie się z niego korzysta. Nie dość, że słynny „Eagle Vision” wreszcie zyskuje jakieś sensowne wytłumaczenie to jeszcze korzystanie z niego stanowi prawdziwą przyjemność. Nie raz łapałem się na tym, że przełączałem się na Senu dla samego szybowania po niebie i podziwiania widoków. A jest tu co podziwiać.
Ruszaj w podróż z Assassin’s Creed: Origins
Pomimo moich narzekań na pierwsze godziny zabawy, nowy Assassin’s Creed z pewnością z wszystkiego się wybroni. Drzemie w nim bowiem olbrzymi potencjał. I choć jak na razie mam nieodparte wrażenie, że w większości jest to zasługa fantastycznie wykreowanego starożytnego Egiptu, to jednak po cichu liczę na niezapomnianą przygodę i wyjaśnienie wszystkich dręczących mnie pytań. W końcu jakoś trzeba powiązać ten Egipt z Templariuszami, no nie?
Ocena wstępna:
- olbrzymi, otwarty świat bez ekranów ładowania
- doskonale zaprojektowany starożytny Egipt
- spora ilość zadań pobocznych
- rozbudowane drzewko umiejętności
- niezła oprawa audiowizualna
- nowy system walki...
- ...który z początku może być źródłem sporej frustracji
- mało interesujący początek gry
- irytujące zbieractwo
- mało charyzmatyczny główny bohater
- drobne błędy techniczne