Call of Duty: Black Ops III zapowiadany był jako rewolucyjna odsłona serii. I choć innowacji nie brakuje, to uczucie deja vu nie opuszcza nas ani przez chwilę.
intrygująca historia w kampanii dla pojedynczego gracza,; drobne, ale ciekawe innowacje dotyczące mechaniki,; świetny i niesamowicie dynamiczny tryb gry wieloosobowej,; pakiet nowych broni,; system specjalistów w trybie multiplayer,; pomysłowo zaprojektowane mapy,; nastrojowa odsłona trybu Zombie
Minusymało wciągająca, mimo ciekawej opowieści, kampania,; brak rewolucji względem poprzednich odsłon serii,; wysocie niesatysfakcjonująca optymalizacja wersji PC
Minęła już ponad dekada od premiery klasycznego Call of Duty i pięć lat od czasu, kiedy światło dzienne ujrzał pierwszy Black Ops, za którego odpowiadało studio Treyarch. Od 2003 roku ta bestsellerowa marka zdążyła zmienić swoje oblicze i z młodzieńczo rześkiego konkurenta Medal of Honor przeobraziła się w gargantuicznych rozmiarów pordzewiałą maszynerię do zbijania szmalu. Nic więc dziwnego, że od lat Activision – a co za tym idzie, rykoszetem również Treyarch – bombardowane jest zarzutami dotyczącymi przestarzałej formy kolejnych części oraz brakiem realnych zmian.
W odpowiedzi na te pretensje Mark Lamia, jeden z twórców Call of Duty: Black Ops III, zarzekał się na targach E3, że rozgrywka w najnowszej odsłonie serii będzie unikalnym i pełnym nowatorskich rozwiązań doświadczeniem. Być może w Stanach Zjednoczonych takie przechwalanie się jest na porządku dziennym i nikt nie przywiązuje do niego większej wagi, ale my w Polsce, przyzwyczajeni do rozliczania polityków z ich obietnic przedwyborczych, musimy zbadać, ile prawdy w tych słowach.
Nie ze mną te numery, Mason
Black Ops z roku 2010 był niezwykły pod wieloma względami. Powstał jeszcze w czasach, kiedy seria Call of Duty była już nieco leciwym produktem, ale powielanie wciąż tych samych rozwiązań nie rzucało się aż tak bardzo w oczy, jak obecnie. Do tego po raz pierwszy zaprezentowano nam kampanię, w której nic nie było czarno-białe, postacie zadziwiały swoim cynizmem oraz okrucieństwem, a intryga stanowiła psychologiczno-historyczny majstersztyk. W dwa lata później główny bohater tego tytułu, komandos o nadwerężonym umyśle nazwiskiem Mason, powrócił jako postać drugoplanowa w sequelu Black Opsa, który to okazał się być zaledwie popłuczynami po swoim poprzedniku. I choć prezentowana nam opowieść po raz kolejny była mroczna, a jej akcja działa się w moralnej i politycznej szarej strefie, nie budziła już tak silnych emocji.
Jeśli chodzi o fabułę, Call of Duty: Black Ops III doskonale wpisuje się w klimat poprzednich dwóch części. Mamy więc do czynienia z zakręconą historią pełną zwrotów akcji, gier psychologicznych i niepewności dotyczącej tego, kto jest szlachetnym bojownikiem o wolność, a kto jedynie marionetką w potyczce sił specjalnych i wywiadów. Ten aspekt prezentuje się naprawdę nieźle, jednak, mimo ciekawego zamysłu, sposób prowadzenia narracji wydaje się miejscami zbyt dziwaczny i psychodeliczny, a czasami sprawia wrażenie sztucznie przeciąganego celem wydłużenia czasu rozgrywki. Niemniej formalne wady sposobu prowadzenia opowieści nie są w stanie kompletnie zniszczyć budowanego przez całą kampanię napięcia.
Mój płaszcz, mój kapelusz, mój dron
Zwykle jest tak, że kiedy dana gra może się pochwalić dynamiczną opowieścią, przymykam oko na wszystkie niedociągnięcia dotyczące mechaniki rozgrywki. Jednak w przypadku Call of Duty: Black Ops III jest inaczej, jako że pretensje dotyczące przestarzałych rozwiązań związanych chociażby z oskryptowanymi misjami już od lat ciążą tej serii niczym plecak turysty wyładowany zbędnymi gadżetami. Pytanie, które nurtowało mnie od samego początku mojego kontaktu z grą, a które przewijać się musiało także przez umysły wszystkich innych graczy, brzmiało: czy zobaczę wreszcie coś nowego? I odpowiedź na to pytanie bynajmniej nie jest prosta.
Owszem, pojawia się garść nowinek. Przede wszystkim do naszej dyspozycji zostają oddane pakiety zdolności specjalnych, w skład których wchodzi szybsze poruszanie się, przejmowanie kontroli nad wrogimi urządzeniami czy też odciąganie uwagi przeciwników hologramami nieistniejących dronów. Choć używanie tych umiejętności wprowadza miłe urozmaicenie na polu walki, odniosłem wrażenie, że gdzieś już tego doświadczałem. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale do głowy przyszedł mi obraz miasta wybudowanego na dnie oceanu.
Zaraz potem tokiem wolnych skojarzeń pojawił się w mojej głowie azyl Arkham, a stało się to, kiedy po raz pierwszy włączyłem wprowadzony w Call of Duty: Black Ops III tryb taktyczny. Jest to gadżet, który podaje informacje o lokalizacji przeciwników, ich uzbrojeniu oraz sprzęcie, jakim dysponują. Nie bez powodu pomyślałem o trybie detektywa z pierwszych komputerowych przygód Batmana, jako że w tamtej produkcji w zasadzie nie było konieczności dezaktywowania tego sposobu widzenia świata w celu ukończenia rozgrywki. W nowym Black Opsie jest to jeszcze lepiej widoczne i w zasadzie trudno mi znaleźć uzasadnienie dla niekorzystania z niego, a co za tym idzie, pojawia się pytanie o to, jaki sens ma możliwość wyłączenia tego udoskonalenia.
Dodatkowo w Call of Duty: Black Ops III pojawiają się także nowe możliwości ruchu, takie jak bieganie po ścianach czy też efektowne wślizgi. O dziwo, w kampanii nie zmieniają one aż tak mocno ogólnego obrazu potyczki. Co innego w trybie wieloosobowym, ale o tym za moment. Kolejną nowinką jest możliwość korzystania z elementów otoczenia w celu likwidacji przeciwników, jednak ta opcja pojawia się w grze stosunkowo rzadko i nie wprowadza diametralnej zmiany do sposobu, w jaki postrzegamy wirtualne pole walki.
Oczywiście, tak jak zapowiedziano, możemy do wspólnej kampanii zaprosić także znajomych, a cały nasz zespół przed każdą misją dobiera uzbrojenie i specjalne zdolności, tak żeby stworzyć optymalną grupę uderzeniową. Rzeczywiście, wprowadza to nieco urozmaicenia taktycznego, ale trudno uznać to za całkowitą nowość, bo przecież możliwość gry wieloosobowej nawet w kampanii dla pojedynczego gracza pojawiała się w poprzednich odsłonach serii, a dobieranie sprzętu przed misją wprowadzono już w Call of Duty: Black Ops 2.
Nie zmienia to faktu, że powyższe rozwiązania – aczkolwiek można poddawać w wątpliwość ich oryginalność – wprowadzają powiew świeżości do rozgrywki. Podobnie zresztą, jak kilka ścieżek, za pomocą których możemy pokonywać kolejne poziomy. Jednak, żeby była jasność, nie są to labirynty, w których kluczymy na drodze do celu, ale raczej wybór między tym, czy będziemy biec dachem, czy brodzić po pas w wodzie idąc zalaną ulicą. Po raz kolejny Call of Duty raczy nas stuprocentową liniowością.
Biorąc pod uwagę powyższe, możemy mówić o jakiejś dawce udoskonaleń, ale koniec końców rewolucji się nie zauważa. Możemy więc odpowiedzieć panu Lamia, że do radykalnej zmiany, trzeba odrobinę więcej, niż lekkie poszerzenie plansz, wydłużenie misji i doprawienie mechaniki paroma rozwiązaniami zapożyczonymi z innych gier, które w dodatku nie są najświeższego sortu.