Destiny 2 wciąż nie udaje się zerwać nam czapki z głów, przypominając bardziej samodzielny dodatek do „jedynki”, ale i tak zapewnia sporo dobrej zabawy.
- wciąż świetna mechanika strzelania,; - duża różnorodność broni,; - sporo różnych aktywności, od kampanii i misji pobocznych, po wyzwania i dodatkowe cele,; - fantastyczny projekt niektórych lokacji,; - kooperacja,; - niezła oprawa graficzna i niemal doskonała muzyka.
Minusy- słaba kampania fabularna,; - niewielka różnorodność w trybie PvP,; - spłycenie niektórych mechanik,; - drobne błędy techniczne.
Pierwsze Destiny, które ukazało się wyłącznie na konsolach Sony i Microsoftu wzbudziło spore kontrowersje. Weterani serii Halo, studio Bungie, przygotowało świetny shooter z mocno rozwiniętymi elementami RPG, do tego osadzony w sieciowej infrastrukturze. Kulała jednak fabuła, a dokładniej sam sposób narracji, bo do wspaniałego uniwersum science-fiction nie można się przyczepić. Destiny 2 miało ten problem naprawić.
I naprawia. Przynajmniej w części, bo w końcu w Destiny 2 pojawiła się sensownie opowiedziana historia bogata w animowane scenki przerywnikowe i charakterystycznych drugoplanowych bohaterów. No i strzela się równie dobrze. Niestety, na każde dwa kroki wprzód, przypada jeden do tyłu.
Destiny 2 krzyczy "Za wolność!"
Zacznijmy więc od tej nieszczęsnej fabuły. Na potrzeby serii Destiny Bungie stworzyło naprawdę bogate uniwersum – takie, które nie powinno się wstydzić porównań nie tylko do najlepszych gier, ale i książek czy filmów science-fiction.
Problem w tym, że twórcy całkowicie ten potencjał zakopali, przez co w świecie Destiny znacznie ciekawsze są wydarzenia, które działy się przed akcją pierwszej części, a o których z samej gry nie dowiadywaliśmy się niemal zupełnie niczego.
Destiny 2 idzie nieco innym torem, a pierwsze sceny gry stanowią punkt wyjścia zarówno dla fanów oryginału, jak i zupełnie nowych graczy (ot, chociażby pecetowców, którzy do tej pory nie mieli okazji w Destiny zagrać). I chociaż przez ekran przewijają się znane rasy, klasy, jak i miejsca, to znajomość poprzednich wydarzeń nie jest zupełnie konieczna.
Wszystko dzięki temu, że skala ukazanych w początkowych etapach scen jest na tyle duża, że stanowi sama w sobie odpowiedni bodziec do rozpoczęcia nowej przygody. Oto na Ziemię najeżdża Czerwony Legion Cabali pod dowództwem Imperatora Ghaula.
Co gorsza, położył on swoje kosmiczne łapska na Wędrowcy – tajemniczym kosmicznym obiekcie, który przekazał ludzkości wiedzę i technologię pozwalającą na kolonizację kolejnych planet Układu Słonecznego.
Co jednak najważniejsze, Wędrowiec gwarantował nieśmiertelność Strażnikom – wybranym przez niego wojownikom, których powołał do walki ze złem. Niestety, blokada „światła” czyli mocy pochodzącej z tego kosmicznego bytu wszystko zmieniła.
Na szczęście na krótko, bo garstka Strażników znalazła niezabezpieczone przez Legion fragmenty Wędrowca i odzyskała dawną moc. A że jednym z nich jesteśmy my to chyba żadna niespodzianka. Tak czy inaczej pora zakasać rękawy i ruszyć do walki o Ziemię.
Brzmi emocjonująco? Niestety, cała warstwa fabularna okazuje się miałka, pozbawiona jakiejkolwiek głębi, a co gorsza – do bólu przewidywalna. Nie pomagają nawet zmiany miejsca akcji z Ziemi na księżyc Saturna - Tytana, a następnie asteroidę Nessus i Io, księżyc Jowisza. Fabuła jest po prostu słaba i przywodzi na myśl wszystkie najprostsze historie walki dobra ze złem, gdzie „ci dobrzy” krok po kroku zbliżają się do nieuniknionego zwycięstwa. Nuuuuda.
Dużo do zrobienia
Na szczęście, nie jest wcale tak trudno przymknąć oko na to, że jesteśmy częścią miałkiej space opery. Wszystko za sprawą pokaźnego wachlarza czynności, które możemy w Destiny 2 wykonywać i o które dosłownie potykamy się na każdym kroku.
Misje głównego scenariusza to tylko ich niewielka część, a najlepsze wyzwania przychodzą dopiero po ich wykonaniu, co dosadnie pokazuje, jak traktować fabułę – jako przelotny romans, do którego nie należy przywiązywać zbyt dużo uwagi. Przejść i zapomnieć.
No dobra, to co ciekawego przyjdzie nam w Destiny 2 robić? Przede wszystkim – strzelać. System strzelania w konsolowych odsłonach Destiny to istny majstersztyk. Czuć, że pad nie jest naszym przeciwnikiem i nawet osoba przyzwyczajona do obsługi myszy i klawiatury nie powinna mieć dużych problemów z przestawieniem się na zupełnie inny kontroler.
Z drugiej strony, w wersji pecetowej również jest bardzo dobrze. Ważne, że nie mamy do czynienia z bezmyślnym przeniesieniem przycisków z pada na mysz i klawiaturę. Bungie dokonało kilku zmian, dostosowując między innymi siłę odrzutu przy strzelaniu, by również na PC wytworzyć maksymalnie przyjemny „feeling” zabawy.
W początkowych etapach, podczas swobodnej eksploracji całkiem sporych map możemy natrafić na poukrywane skrzynie i powtarzające się regularnie wyzwania publiczne, które możemy rozgrywać wspólnie z innymi graczami. A przynajmniej tymi którzy akurat znaleźli się w pobliżu i zechcą dołączyć do zabawy. Najważniejsze, że nie musimy się z nikim łączyć, czy kogokolwiek zapraszać. Wszystko dzieje się tu niejako automatycznie.
Destiny 2 przypomina pod tym względem grę MMO, gdzie na swojej drodze możemy napotkać dziesiątki innych graczy. Ostatnie na liście dostępnych od początku aktywności są Stracone Sektory – ukryte lokacje, które należy oczyścić, by otrzymać znajdujący się na ich końcu łup. Przypominają one nieco ciągle odwracające naszą uwagę jaskinie znane z serii The Elder Scrolls. I działają podobnie, wydłużając zabawę i kusząc jeszcze jednym skarbem.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy przemęczymy się nieco z nudnym scenariuszem i doprowadzimy kampanię fabularną do końca. Wtedy odblokowane zostają misje dodatkowe, króciutkie patrole (śmiało można ukończyć czekając, aż zagotuje się woda na herbatę), zaprojektowane dla trzyosobowych ekip szturmy i ostatecznie najbardziej wymagające najazdy (raidy).
Wszystko to smakuje oczywiście najlepiej w kooperacji z ekipą zgranych znajomych, natomiast wbudowany w grę mechanizm „Gry z Przewodnikiem” pozwala szybko znaleźć grupę chętnych do wspólnej zabawy, gdy akurat jesteśmy sami.
Na koniec pozostaje jeszcze PvP w pięciu trybach. Niestety, nie ma wśród nich niczego ciekawego i odkrywczego. Wyróżnia się jedynie kojarzone z Counter-Strike „Odliczanie”, w którym musimy podłożyć bombę w jednym z dwóch punktów albo uniemożliwić to oponentom. Reszta to mniej lub bardziej standardowe pojedynki na fragi, bądź zajmowane punkty.
Niestety, wszystko to dostępne jest jedynie w formacie 4 na 4, co jest pewnym krokiem w tył względem pierwszego Destiny. Na szczęście mapy są na tyle dobrze zaprojektowane, że tempo akcji, nawet przy niewielkiej liczbie graczy, nie siada zbyt często. Duża też w tym zasługa samych postaci, w których przyjdzie nam się wcielić. Pora ich poznać.