Choć o nowych konsolach na Gamescom 2016 nikt się nawet nie zająknął, zdecydowanie było co oglądać, w co grać. No i przeżywać, bo gry VR mają się coraz lepiej.
Największe święto europejskich graczy – targi Gamescom 2016 już za nami. I choć trudno uznać je za wybitne pod względem prawdziwie gorących zapowiedzi to jednak i tak warto było pojechać do Kolonii i na własne oczy zobaczyć co szykuje się nam w nadchodzących miesiącach.
Jedynie czego zabrakło to jakieś większej sensacji. No ale cóż, jak to już raz pisałem, branża gier stoi obecnie w rozkroku między „starą” generacją, a jej ulepszoną wersją, licząc po cichu, że „druga” era VR okaże się wielkim sukcesem. Czy tak się stanie, czas pokaże. Na razie jednak skupmy się na grach, które udało mi przez 3 dni targów zobaczyć nurkując pomiędzy stoiskami.
Na pierwszy ogień poszła Civilization VI, która przywitała mnie barwnym, mocno odmienionym interfejsem. Niektórzy będą zapewne kręcić nosem, ale mnie osobiście ta nowa wizja oczarowała. Wreszcie zerwano z umownością granic miast.
Oczywiście zmian jest dużo więcej, ale ich dokładne omawianie lepiej zostawmy recenzji. Dość powiedzieć, że gra zapowiada się całkiem nieźle.
Dalej swoje kroki skierowałem na stoisko Sniper Elite IV. Kilkanaście spędzonych tam minut utwierdziło mnie w przekonaniu, że seria ta nadal ma w sobie to coś co z każdym strzałem wywołuje u mnie dreszczyk emocji. Niestety „czwórka” wymaga jeszcze sporo pracy.
Misja, w którą grałem to dokładnie ten sam fragment, który pokazywany był podczas tegorocznego E3. Jako że to kod bazujący jeszcze na wersji alfa co rusz natrafiałem na jakiegoś denerwującego buga. Liczę jednak bardzo na ten tytuł i trzymam kciuki by twórcy zdążyli wszystko poprawić i doszlifować przez lutym 2017 roku.
Kolejny ciekawie zapowiadający się tytuł Gamescom 2016 to Styx: Shards of Darkness czyli pełnoprawna kontynuacja przygód goblina-skrytobójcy. Podczas prezentacji widać było, że twórcy z Cyanide Studio dwoją się i troją by ta produkcja odbiła się znacznie szerszym echem wśród graczy niż pierwsza odsłona serii.
I faktycznie jest lepiej – ładniejsze scenerie, ciekawsze i bardziej wymagające zadania, wiele różnych ścieżek do celu i dużo większy wachlarz możliwości eliminacji przeciwników. Ba, będzie nawet tryb kooperacji typu „drop in-drop out”. Jedno nie daje mi jednak spokoju – zbyt wiele tu powielanych schematów, które gdzieś już tam widzieliśmy.
Drugi Styx nie był jedyną gra, którą zobaczyłem na stoisku Focus Home Interactive. Później odwiedziłem je jeszcze by przyjrzeć się bliżej kolejnej próbie przeniesienia klasycznego bitwniaka ze świata Warhammera 40.000 w wirtualne realia czyli grze Space Hulk: Deathwing.
I choć wygląda to całkiem nieźle, a mroczny klimat wylewa się z ekranu jakoś tytuł ten nie zdołał mnie do siebie przekonać. Co innego oglądać najciekawsze fragmenty w nieźle zmontowanym zwiastunie gry, a co innego – faktyczną rozgrywkę.
Być może gdy siądę do Space Hulk: Deathwing w zaciszu domowym, zgaszę światła i lepiej wczuje się w rolę kosmicznego marines ten tytuł zrobi na mnie większe wrażenie.
Trzecim tytułem prezentowanym pod szyldem Focusa na Gamescom 2016 był oczywiście Vampyr. No i co tu dużo mówić, ta produkcja już teraz wzbudza niesamowite wręcz emocje. I trudno się temu dziwić – raz, że stoją za nim twórcy niezapomnianego Life is Strange, a dwa – że opowieść o lekarzu-wampirze zanurzona tu została w wyjątkowo mrocznych czasach gwałtownej pandemii grypy-hiszpanki i mocno podlana sosem z ciemnych, londyńskich uliczek.
Vampyr kusi dodatkowo konsekwencjami dokonanych przez nas wyborów, które mogą objawić się w grze znacznie później. Bo choć pożywianie się ludźmi jest koniecznie do rozwoju umiejętności bohatera to decyzja kogo uśmiercić nie ma być wcale taka łatwa.
Ale wracając do Warhammera 40.000 – na targach Gamescom było go znacznie więcej. Co prawda nie udało mi się zobaczyć gry Inqusitor-Martyr, ale za to zdołałem położyć swoje spocone z przejęcia łapska na jednej misji strategicznego Dawn of War III.
Niestety, tu również mam nieco mieszane uczucia – klimat jest, grafa świetna, jednostki potężne (szczególnie bohaterowie i oddany mi pod komendę mech), ale brakuje jakiejś głębszej strategii. Momentami czułem się jakbym grał w klasycznego RTS. No ale może to być tylko moje złudne wrażenie spowodowane raczej miernymi postępami. Wystarczyło bowiem spojrzenie na monitor obok, który okupowali dwaj amerykańscy dziennikarze, bym zdał sobie sprawę jak bardzo kiepski w tym byłem. Oni misje zakończyli sukcesem przed czasem, ja – nie byłem nawet w połowie.
Znacznie lepiej poszło mi natomiast na stanowisko Cryteka, gdzie pobawiłem się Oculusem i grą The Climb, która ma nam pokazać świat oczami ekstremalnego miłośnika wspinaczki.
Trzeba przyznać, że wrażenie imersji jest tutaj potężne, nawet jeśli widzimy tylko dwie nasze dłonie, którymi chwytamy występy skalne i trzymając się ich brniemy a to w górę, a to na boki. Byle do przodu.
Z czasem jest oczywiście coraz trudniej – trzeba skakać z jednej skały na drugą, szukać drogi i cały czas pamiętać o wskaźniku zmęczenia ręki. Ale jak się złapie rytm to idzie całkiem sprawnie. Przynajmniej do czasu.
W moim przypadku wystarczyło, że prowadzący zasugerował mi żebym na najbliższej platformie (robiącej tutaj za punkt zapisu) rozejrzał się wokoło. No i oczywiście zapomniałem, że mam lęk wysokości. Mój mózg błyskawicznie stwierdził, że lepiej chwycić się ściany…a że tej faktycznie nie było, to poleciałem na monitor.
Mniej gwałtowne przeboje, choć nadal przeboje czekały mnie podczas prezentacji polskiego Detached (znów Oculus). W jego przypadku koniecznie chciałem na własne oczy zobaczyć i poczuć głębie przestrzeni kosmicznej.
Niestety, nie wyszedłem nawet ze stacji kosmicznej. Kilka obrotów wokół własnej osi podczas czegoś na kształt samouczka wystarczyło, że mój błędnik powiedział dość. A szkoda, bo oglądając jak radzili sobie inni, tytuł ten może faktycznie dostarczyć niezłych wrażeń. Ponoć do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić, także do Oculusa.
Moja trzecia próba z Oculusem, podczas której próbowałem odkryć tajemnice gry ALICE VR, zakończyła się niestety podobnie. Specyficzny sposób sterowania grą (obracamy się siedząc na specjalnym krzesełku) połączony z chodzeniem po ścianach to było już dla mnie zbyt wiele. Nie da się jednak zaprzeczyć, że zarówno wygląd jak i pomysłowość lokacji jest tu pierwsza klasa.
Na Gamescom nie mogło oczywiście zabraknąć przeróżnych gier sieciowych – od szalenie popularnego Free2Play pod postacią choćby World of Tanks i World of Warships, po te mniej znane pokroju Dreadnought. No bo ilu z Was słyszało o tym tytule?
Tymczasem w tej doskonale wyglądającej grze bitewnej ścierają się armady przepotężnych kosmicznych pancerników. Starcia te naprawdę robią wrażenie i dostarczają niebywałych emocji. Szczególnie, że zarówno prowadzenie takiego giganta do boju jak i wybór właściwego uzbrojenia wcale nie jest takie proste.
A czy ktoś kojarzy Albion Online? Tu zapewne znajdą wybrańcy, którzy zgodnym chórem zakrzyczą „a jasne, toć to jeden z najbardziej nietuzinkowych MMORPG”. Dla mnie jednak było to pierwsze zetknięcie się z tą produkcją, w której niemal wszystko powstało z ręki samych graczy. Miasta, domy, przedmioty, zwierzęta – wszystko to kształtowane jest tu na bieżąco.