Najbliższe miesiące będą dla koncernu Bandai Namco bardzo łaskawe o czym mogliśmy przekonać się podczas zamkniętego pokazu najgorętszych tytułów tego wydawcy. I choć część z nich wywołuje mieszane uczucia to i tak japoński wydawca sukces ma raczej w kieszeni.
Bandai Namco, SoulCalibur VI i inne dobro
Nim nadejdzie tegoroczne E3 i zasypie nas nowościami na PlayStation 4, Xbox One, Nintendo Switch i pecety, Namco Bandai postanowiło o sobie przypomnieć. A ściślej - o swoich potencjalnie największych, nadchodzących perełkach, które w planach mają trafić do nas jeszcze w tym roku.
Na specjalnym pokazie dla prasy zorganizowanym w wydatną pomocą firmy Cenega pojawiły się więc takie tytuły ze stajni Bandai Namco jak rozgrzewający do czerwoności SoulCalibur VI, pożądany od miesięcy Ace Combat 7: Skies Unknown czy upiększona wersja gnębiciela niejednego erpegowego śmiałka czyli Dark Souls: Remastered. Ba, zjawił się tu nawet pogrążony w mrocznych, mangowo-wampirycznych klimatach Code Vein. Jednym słowem, było co ogrywać.
Cztery produkcje - całkowicie różne grupy odbiorców. Bo chyba każdy przyzna, że takie Dark Souls to nie to samo co SoulCalibur VI. Co by nie mówić, w tym drugim, z powodu rosnącej frustracji, raczej nie pogryziecie pada. I choćby dlatego, każdą z pokazywanych gier postanowiliśmy ograć we dwóch. Wiadomo, co dwie głowy to nie jedna, a jedna opinia wiosny nie czyni. Oto nasze wrażenia w pigułce.
SoulCalibur VI
Okiem growego dinozaura
Maciej Piotrowski
Nie jestem może największym wyjadaczem bijatyk, ale z serią SoulCalibur mam kontakt od jej zarania. Pamiętam jak masakrowałem gamepada przy jej pradziadku - Soul Blade, a potem powtarzałem to przy kolejnych odsłonach SoulCalibura. A przynajmniej aż do „czwórki”, bo „piątka” jakoś nie potrafiła przyciągnąć mnie na dłużej.
Wygląda jednak na to, że SoulCalibur VI będzie znów miał w sobie „to coś”, tę niezwykłą magię, która niegdyś nie pozwalała mi odejść od konsoli. Co prawda, w udostępnionej wersji demo dostępnych było dosłownie kilku zawodników i jedynie dwie areny, ale i tak grało się w to wyjątkowo przyjemnie. Walka jest dynamiczna i bardzo efektowna.
Szkoda tylko, że nie zdecydowano się pokazać postaci naszego Wiedźmina. Chyba każdy z obecnych na to liczył, szczególnie, że wcześniej zaanonsowano dwóch przedstawicieli studia CD Projekt RED, którzy również uczestniczyli w prezentacji. Cóż, trzeba będzie jeszcze na to nieco poczekać. Moja wstępna ocena: 4,7/5
Okiem marudnego krytyka
Artur Cnotalski
SoulCalibur IV był jedyną do tej pory bijatyką, w którą chciało mi się grać w sieci – długie godziny spędzane na byciu upokarzanym przez lepszych ode mnie Mitsurugich mocno zapadły mi w pamięć. Ta gra miała bardzo satysfakcjonujący feel, to uczucie, gdy wyprowadzaliśmy ciosy i gdy sklejały się one z ciałem przeciwnika było po prostu dobre.
Jakimś cudem dokładnie tego zabrakło w piątce, a całość przypominała bijatykę w dyskotece. Wszystko w tej grze wydawało się jakieś mdłe i rozmazane. SoulCalibur VI dalej sypie milionami fajerwerków, ale robi to w taki sposób, że kompletnie nie czuję się przytłoczony kolejnymi wybuchami światła towarzyszącymi ciosom. Coś jest inaczej.
Fajnie było zobaczyć Kilika i Mitsurugiego, ale nowoprzybyły, Groh, nie zrobił na mnie zbyt dużego wrażenia. Może dlatego, że trochę za bardzo kojarzył mi się z bezmyślnym tłuczeniem w klawisze. Bo choć nie znałem jego ciosów i kombinowałem trochę na ślepo to i tak robiłem całkiem sporo zamieszania. Szkoda, że nie było Geralta. Bardzo na niego liczyłem i niestety, w tym przypadku bardzo się przeliczyłem. Moja wstępna ocena: 4,3/5
Ace Combat 7: Skies Unknown
Okiem growego dinozaura
Maciej Piotrowski
Siadając do pokazowego dema miałem wrażenie deja vu. Ale nie dlatego, że gra wygląda jak poprzednie odsłony. Nic z tych rzeczy. Ace Combat 7 prezentuje się fenomenalnie, szczególnie po przełączeniu się na widok z kokpitu. Widać tu bowiem takie szczególiki jak choćby kropelki wody na szybie podczas przelatywania przez chmury czy błyskawicznie osadzający się na niej lód przy szybkim nabieraniu wysokości.
Kłopot w tym, że wszystko to już widziałem podczas poprzednich pokazów Ace Combat 7: Skies Unknown. Ba, chyba nawet grałem w tę samą misję na ostatnim Gamescomie. Nie powiem, wciąż mnie ona nieźle bawi, ale chciałby się w końcu zakosztować czegoś więcej. Tym bardziej, że twórcy zapowiadali przecież tak widowiskowe akcje jak podniebne starcia podczas burzy z piorunami. Cóż, pozostaje tylko czekać. Miejmy nadzieje, że już niedługo. Moja wstępna ocena: 4,4/5
Okiem marudnego krytyka
Artur Cnotalski
Ja akurat nie ruszałem Ace Combat 7 na Gamescomie, więc kontakt z tym demem miałem po raz pierwszy. Zgadzam się kompletnie, że wizualnie gra jest zrealizowana po prostu mistrzowsko – lekkie rozmycie, efekty związane z lataniem przez chmury i elementy interfejsu budują fantastyczny klimat. No i te przerywniki filmowe, czysty miód.
Tylko że dla mnie demo, które dostałem, było za krótkie. Atakowaliśmy ogromny, zrzucający drony statek, walczyliśmy w wielkiej bitwie, a na długo przed tym, jak udało się go faktycznie zestrzelić nagle dostajemy rozkaz powrotu i całość kończy się w jakiś kompletnie nie satysfakcjonujący sposób. Nie czuję, bym grał w to dostatecznie długo, by sformułować pozytywną lub negatywną opinię. Ja dla mnie, wstępnie to jakieś 4/5.
Dark Souls: Remastered
Okiem growego dinozaura
Maciej Piotrowski
Wstyd się przyznać, ale nigdy nie udało mi się spędzić z Dark Souls więcej niż 30 minut. Odbijałem się od tej gry kilkukrotnie (podobnie zresztą jak i od jej drugiej odsłony) i dla własnego dobra, i to zarówno psychicznego, jak i finansowego (bo ile można kupować nowych gamepadów) postanowiłem jedynie oglądać jak grają inni, lepsi ode mnie.
Stąd też moje wrażenia z prezentacji Dark Souls: Remastered opieram tylko na tym co zobaczyłem stojąc obok prawdziwych wymiataczy. Dzięki temu jednak mogłem skupić się na oprawie wizualnej, a nie walce o przetrwanie. I cóż, nie da się zaprzeczyć, że twórcy remastera – polskie studio QLOC odwaliło kawał dobrej roboty.
Podbita rozdzielczość, znacznie lepsze tekstury i większa płynność rozgrywki od razu rzucają się w oczy. Co ważniejsze jednak, gra nie traci przy tym nic ze swojego dawnego klimatu. Oznacza to jednak także powrót nieco drewnianych animacji. Prawdziwych fanów Dark Souls zapewne to nie zrazi. Moja wstępna ocena: 4/5
Okiem marudnego krytyka
Artur Cnotalski
Dark Souls: Remastered robi dokładnie to, czego od niego oczekujemy – jest Dark Soulsem i do tego zremasterowanym. Wszystko, co można było zobaczyć podczas pokazu to tak naprawdę poprawiona oprawa graficzna, która jest znacznie czytelniejsza… i tyle. Nie jest ani łatwiej, ani trudniej, jest po prostu trochę lepiej.
Rzecz w tym, że większość zmian, takich jak prywatne gry z hasłami, większa ilość graczy w trybie sieciowym czy usunięcie większej części przedmiotów leczących z trybu wieloosobowego, to elementy, które ciężko pokazać na tego typu pokazie. Zgadzam się, że QLOCowie się wykazali w tej części, którą dało się zobaczyć, a z oceną reszty wstrzymam się do wydania, płatnej zresztą, aktualizacji. Moja wstępna ocena: 4/5
Code Vein
Okiem growego dinozaura
Maciej Piotrowski
Code Vein to chyba jedyny tytuł z prezentowanych na pokazie, który pozostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Niby to takie trudniejsze Dark Souls osadzone w postapokaliptycznym świecie przyszłości, w którym rządzą wampiry o niezwykłych mocach, a jednak czegoś w nim wyraźnie brakuje.
Pomijam już nawet nieco ubogie w detale otoczenie, w którym rozgrywa się akcja Code Vein. Dość skomplikowany system walki, którego nauczenie się zajmie pewnie nieco czasu, w prezentowanym fragmencie gry zamiast rozbudzać ambicje skutecznie zniechęcał do dalszej zabawy. Nie da się też zaprzeczyć, że bez otoczki fabularnej rozgrywka wydaje się bezcelowa i szybko staje się monotonna.
Na ostateczny werdykt, czy Code Vein będzie w stanie dorównać serii Dark Souls, lepiej jeszcze poczekać. Kto wie, jak ten tytuł ostatecznie będzie wyglądać. Moja wstępna ocena: 3,8/5
Okiem marudnego krytyka
Artur Cnotalski
A ja tu znowu będę marudził o czuciu gry, bo dokładnie z tym miałem tu problem – machałem mieczem, skakałem na potworki, unikałem bossa… i kompletnie nie czułem satysfakcji z robienia tego wszystkiego.
Szczególnie nie miałem motywacji do tej Soulsowej zabawy w ciosy i uskoki, bo gra nazbyt często wybaczała mi błędy. Po prostu, gdy wyjątkowo nawaliłem, wskrzeszała mnie rękami towarzyszącej mi dziewczyny z wielgachnym gnatem. Nie po to gram w z założenia trudną grę, by dostawać takie fory.
No i jest jeszcze estetyka Code Vein, która, jak powiedział Maciek, nie rzuca na kolana. Ani projekt otoczenia, ani dziwna roślinka zastępująca tu ognisko, ani projekt bossa, wyglądającego jak ktoś kto nadział się na piętnaście mieczy, nie robił tu specjalnego wrażenia. Póki co mocno odpuszczam Code Vein, zacierając raczej ręce na te zremasterowane Dark Soulsy. Moja wstępna ocena: 3,5/5
Komentarze
4