SteelSeries Arctis 5 mrożą nazwą, a ich wygląd zadziwia narciarskim akcentem. Mimo to, dźwięk tych słuchawek potrafi rozgrzać. I to niemal w każdych warunkach.
- stylowy wygląd,; - wirtualny dźwięk 7.1,; - mikrofon nieźle wytłumiający szum,; - możliwość dokupienia lub zaprojektowania własnych opasek,; - wygodne i przewiewne nauszniki,; - osobny regulator głośności gry i czatu,; - podświetlenie RGB,; - przejściówka z Jackiem 3,5 mm dokłada się do uniwersalności,; - proste i funkcjonalne oprogramowanie.
Minusy- dźwięk przestrzenny tylko na systemie Windows,; - regulacja „paska od gogli” do najwygodniejszych nie należy.
Ciepłe powitanie SteelSeries Arctis 5
Zima za oknami, a SteelSeries, jak gdyby drażniąc się z nami, wypuszcza na rynek słuchawki o niemal lodowatej nazwie. Ale nie trzeba się od razu zniechęcać, bo i nie ma czym. W końcu cała nowiutka seria Arctis, w której skład wchodzą też modele o numerach 3 i 7, wita się z nami nadspodziewanie ciepło.
Twórcy ze SteelSeries pragną nie tylko tego, żeby nasza ulubiona strzelanina brzmiała jak należy, ale też chcą oddać do naszej dyspozycji urządzenie, które komfortowo otuli nasze uszy, zarówno w domowym zaciszu, jak i podczas tętniącej muzyką przechadzki. Nawet wizualnie SteelSeries Arctis 5 zostały tak zaprojektowane, żeby budzić naszą sympatię.
To sprzęt, któremu daleko do technologicznie lodowatego wyglądu niektórych urządzeń. Nawet przystępna cena i możliwość wymiany wzorzystej opaski na taką, która idealnie dopasuje się do gustu użytkownika, sprawiają miłe wrażenie. Do tego stopnia, że od wejścia nabrałem ochoty, żeby poznać SteelSeries Arctis 5 bliżej, zaprzyjaźnić się z nimi i wspólnie spędzić chwile pełne emocji.
No dobrze, dobrze, starczy tych czułych słówek. SteelSeries Arctis 5 prezentują się nadspodziewanie przystępnie i sympatycznie, ale sprzętowy rynek to nie zabawa w towarzyski flirt. Bliżej mu do partii pokera i dlatego, chcąc nie chcąc, muszę na chłodno powiedzieć: sprawdzam!
Testowane przez nas słuchawki to SteelSeries Arctis 5, ale w tej samej serii pojawiły się jeszcze dwa modele oznaczone cyframi 3 i 7. Nie różnią się one jakością dźwięku, ale liczbą dodatków. „Trójka” pozbawiona jest podświetlenia RGB, a znowuż do „siódemki” dodano zamiast niego funkcję komunikacji bezprzewodowej.
Indywidualizm na głowie
Niektórzy stawiają tezę, że Marilyn Monroe zawdzięcza swoją sławę Ricie Hayworth. Pierwsza to miła „dziewczyna z sąsiedztwa”, druga – lodowata femme fatale. Jakoby ten kontrast miał działać na korzyść emanującej przyziemnym sex appealem blondynki.
Podobnie jest z słuchawkami SteelSeries Arctis 5. Na tle ogromnych, futurystycznie wyglądających bestii, na które kreuje się sporo gamingowych akcesoriów, arktyczne słuchawki prezentują się zupełnie prosto i zwyczajnie. Ale bynajmniej nie w negatywnym znaczeniu tych słów.
Trochę mnie tylko zastanowił ten wygląd w kontekście obietnic twórców SteelSeries Arctis 5. Zapewniali oni, że to słuchawki, które pozwolą graczom wyrazić swoją osobowość. Taa… - pomyślałem sobie, - jakbym jeszcze nigdy nie słyszał takich zapewnień w świecie sprzętu gamingowego.
Jednak tym razem, ku mojemu zdumieniu, to się nawet zgadza! I to za sprawą… paska od gogli!
O ile muszle pozbawione są jakichkolwiek ozdobników, a pałąk to nic więcej, jak tylko pałąk, o tyle opaska, która dopasowuje zestaw do głowy (czyli właśnie wspomniany pasek od narciarskich gogli), wyróżnia się ciekawym wzorkiem.
W testowanej przeze mnie wersji były to białe zygzaki na czarnym tle, ale można nabyć dużo więcej odmian tego narciarskiego akcentu (niestety, dosyć kosztownych). Dodatkowo każdy użytkownik może też zaprojektować wzorzysty kawałek materiału na swój sposób.
Zresztą samo zastosowanie tego paska od gogli to ciekawy zabieg. Materiał posiada pewną elastyczność, więc rzeczywiście nieźle dopasowuje się do kształtu czaszki i solidnie trzyma słuchawki na głowie. Osobiście było to dla mnie bardzo wygodne rozwiązanie.
Wierzę jednak, że osoby, które potrzebują większej lub częstszej regulacji (na przykład, kiedy dzielą słuchawki z rodzeństwem – o, zgrozo!), mogą być poirytowane ciągłym odpinaniem rzepów i szacowaniem „na oko” odpowiedniej długości. Dla nich goglowy pomysł będzie sporą wadą.
Jednak możliwości personalizacji nie ograniczają się tylko do narciarskiego paska. Małą cegiełkę dokłada też podświetlenie RGB, które jest stosunkowo delikatne, ale zarazem stylowo wkomponowuje się w całość. Za pomocą oprogramowania możemy, rzecz jasna, dobrać najbardziej odpowiadającą nam barwę – osobno dla lewej i prawej muszli. Do tego dochodzą też efekty podświetlenia, czyli cykliczne zmienianie się kolorów oraz rodzaj stałej iluminacji.
Dla mnie wygląd SteelSeries Arctis 5 jest niekwestionowanym plusem tego zestawu. To słuchawki, które nie silą się na imitację fragmentów pancerza szturmowca czy innego kadłuba transformersa, a zamiast tego cechują się subtelną elegancją. Gusta gustami, ale ten rodzaj projektu przemawia do mnie w stu procentach.
Specyfikacja techniczna:
- Podłączenie: USB (z przejściówką na Jacka 3,5 mm)
- Dodatkowe funkcje: podświetlenie RGB, regulator głośności czatu i pozostałych dźwięk
- Długość kabla: ok. 3 m
Słuchawki
- Typ: zestaw słuchawkowy z wirtualnym dźwiękiem 7.1
- Częstotliwość: 20 Hz -22kHz
- Impedancja: 32 Ohm
- Czułość: 98 dB
- Typ: Dwukierunkowy z systemem redukcji szum
- Impedancja: 2.2k Ohm
- Czułość: -48 dB
Akustyczny komfort
O co chodzi z tymi Arctisami? To sprzęt dla pingwinów albo Eskimosów? Nie, nie, nic z tych rzeczy. Być może polarna nazwa to odwołanie do modelu Siberia tej samej firmy.
Choć podejrzewałbym raczej, że chodzi o zdolność do utrzymywania naszych uszu w optymalnej temperaturze. I rzeczywiście, SteelSeries Arctis 5 wywiązują się z tej roli bardzo dobrze. Co więcej, zakładany przez twórców komfort dotyczy nie tylko „chłodzenia”.
Przez cały czas użytkowania tego zestawu, prawie ani razu nie czułem potrzeby poprawiania pałąka lub muszli, które nieprzerwanie w wygodny sposób przylegały do mojej głowy. Sam materiał, jakim zostały pokryte gąbki, również wydał mi się bardzo przyjemny w dotyku i – zgodnie z zapowiedzią producenta – w zasadzie nie pokrywał się potem.
Jeśli więc mowa o wygodzie, to nie mam do niej najmniejszych zastrzeżeń. Przesiedziałem w SteelSeries wiele parogodzinnych sesji i ani razu nie pomyślałem: Boże, chciałbym już zdjąć z głowy to ustrojstwo! Co to, to nie. Wprost przeciwnie – raczej zdarzało mi się zapomnieć, że mam taki zestaw na głowie, zwłaszcza, że jest on też dosyć lekki.
No, dobrze, komfort komfortem, ale na co komu nawet najwygodniejsze słuchawki, kiedy jakość dźwięku przypomina głośniczek dwudziestoletniego tamagotchi? Od razu zaznaczę, że w przypadku SteelSeries Arctis wcale tak nie jest. Mało tego! Zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony.
Moje ulubione gry dostały potężnych rozmiarów akustycznego „kopa”. I nie mam tutaj bynajmniej na myśli prostacko podbitego basu, jakim czasami próbuje się maskować niedoskonałości sprzętu audio, ale dodatkową głębię, którą SteelSeries Arctis wydobywały ze znanych mi dobrze tytułów.
Trzeba zaznaczyć jednak wyraźnie, że jest to zestaw przeznaczony głównie dla graczy. Owszem, film też się da obejrzeć z jego pomocą, ale przy muzyce jest już gorzej. Nie zupełnie źle, ale jednak gorzej.
Co nie zmienia faktu, że z powodzeniem można wykorzystać te słuchawki, kiedy chcemy czegoś posłuchać po drodze do pracy. Z tym nie powinno być problemu. Co innego szczegółowa analiza „piątej” Mahlera, ale – powtórzmy raz jeszcze – to słuchawki przede wszystkim dla graczy.