Blackhole to gra science-fiction o łataniu czarnych dziur. Okrzyk „Platformówki wiecznie żywe!” mógłby stać jej sloganem. Oto, jak Czesi podbijają kosmos.
Blackhole - recenzja gry
Zwykle, kiedy słyszymy o grze, której akcja toczy się w odległej galaktyce, mamy przed oczami Mass Effecta, Halo, Dead Space'a albo jedną z adaptacji sagi Gwiezdne Wojny. Tymczasem okazuje się, że wcale nie trzeba posiadać – nomen omen – astronomicznego budżetu, żeby tworzyć nieziemskie przestrzenie, zadziwiające swoją niesamowitością i stanowiące przepiękne tło dla porywającej akcji. Czasami wystarczy nieco kreatywności, błyskotliwa koncepcja i szczypta dobrego humoru, żeby niewielkim kosztem zagwarantować przednią rozrywkę. Tak właśnie stało się w przypadku Blackhole, skromnego tytułu o ogromnym potencjale.
Nikt nic nie wie
Jak na dobrą farsę przystało, fabuła platformówki FiolaSoft Studio zaczyna się od tragikomicznej pomyłki. Grupa kosmonautów, która przemierza wszechświat w celu likwidacji zagrażających ziemi czarnych dziur, wpada do wnętrza jednej z nich. Bynajmniej nie jest to koniec przygód dzielnych podróżników! Statek kosmiczny, którym przemierzają galaktyki, ulega znacznemu uszkodzeniu, a cała załoga zostaje uwięziona w czymś na kształt równoległego wymiaru o wieloznacznej nazwie Twór.
Gracz wciela się w jednego z niższych rangą członków załogi, na którego barki spada odpowiedzialność za uratowanie swoich kompanów. W tym celu konieczne jest zebranie odpowiedniej liczby astralnych elementów oraz brakujących części pojazdu. Na szczęście nasz bohater ma do pomocy antropomorficzną formę sztucznej inteligencji o powabnej twarzyczce i złośliwym usposobieniu.
Transylwania, mamy problem!
Starsi gracze i wielbiciele leciwych gier mają okazję pamiętać niejaką Castlevanię: Symphony of the Night, której autorzy wykonali niesamowity zabieg, jakim było obrócenie zamku Draculi do góry nogami. To sprawiło, że wszystkie komnaty można było eksplorować na nowo stąpając po stropach, a nie podłogach, tak jak w pierwszej części rozgrywki. Twórcy Blackhole zrobili krok dalej i pod hasłem manipulowania grawitacją, pozwalają na obracanie lokacji o dziewięćdziesiąt, sto osiemdziesiąt lub dwieście siedemdziesiąt stopni. Te operacje nie są zależne jedynie od widzimisię gracza, ale wymagają znajdowania odpowiednich platform, które umożliwiają ich przeprowadzenie. Co za tym idzie, niektóre z lokacji wymagają nie lada wyobraźni przestrzennej.
Tak wygląda strona logiczna misji, ale przecież czym byłaby dobra platformówka bez zadań zręcznościowych? Starczy do kręcenia planszami dodać trochę lodu, po którym ślizga się nasza postać, wody o niecodziennej sprężystości, ogranych do bólu trampolin, wysuwających się z podłogi kolców i zalewającej korytarze lawy, żeby uzyskać wymagający tor przeszkód dla skaczących po klawiaturze dziesięciu palców.
Prometeusz wraca z ogniem
Nie znam człowieka, któremu podobałby się owiany złą sławą prequel do Obcego autorstwa Ridleya Scotta. Liczyliśmy na odyseję przez mroki matecznika ksenomorfa, a otrzymaliśmy bezpłciowy pretekst do spożywania popcornu. Tym bardziej zadziwia fakt, że nastrój, którego brakło nam w Prometeuszu, odnajdujemy w... Blackhole. Zresztą porównanie z Avatarem, a nawet Otchłanią Camerona też byłoby na miejscu.
Za pomocą prostej rysunkowej grafiki uzyskano świat o niepowtarzalnej atmosferze, która od pierwszych minut gry motywuje nas do ciągłej eksploracji. Do tego dochodzi wspomniana już intrygująca opowieść i czarny humor. To wszystko sprawia, że mamy ochotę ratować naszych zaginionych towarzyszy podróży, wsłuchiwać się w głos pokładowego komputera i zbierać czarne skrzynki odkrywające przed nami elementy większej historii.
Ciarki przechodzą po plecach, kiedy mamy poznać kształt kolejnego uniwersum, a serce bije mocniej na widok ściany lawy rosnącej za plecami naszego bohatera. Może to kwestia sentymentalnego nastawienia, ale muszę przyznać, że nie doznawałem tak intensywnych emocji przed monitorem od czasu Oddworld: Abe's Oddysse.
Mały krok dla człowieka, ale wielki... dla ludzika na ekranie
Efekt finalny przedsięwzięcia z kraju piwa i knedliczków zadziwia swoją grywalnością. W zasadzie trudno byłoby wskazać element tej produkcji, który nie został przygotowany dostatecznie dobrze. Począwszy od scenariusza i dialogów, poprzez zachwycającą, choć prostą, oprawę graficzną, aż po projekty poszczególnych lokacji – wszystko jest wykonane na najwyższym poziomie.
Niektórzy mogą upierać się, że Blackhole to jedynie trochę bardziej złożony odpowiednik pasjansa, Tetrisa lub jakiejkolwiek innej gry, której główną funkcją jest zabijanie czasu w godzinach pracy. Pozory mylą, bo platformowy tytuł FiolaSoft Studio to znacznie bardziej złożona całość, do której warto podejść na poważnie, mimo jej żartobliwej formy. Ponadto sposób, w jaki zbudowano kolejne poziomy zachęca do wielokrotnego powtarzania co bardziej wymagających poziomów. I w ten sposób okazuje się nagle, że niewinnie wyglądająca „gierka” wciąga skuteczniej, niż tytułowa czarna dziura.
Ocena końcowa:
- urokliwa grafika;
- nastrojowa ścieżka dźwiękowa;
- dialogi pełne humoru;
- wciągająca fabuła;
- dynamiczna akcja
- zabawy z grawitacją;
- pomysłowe planowanie poziomów;
- rzetelna lokalizacja;
- miejscami frustrujące elementy zręcznościowe;
- przydługie przerywniki fabularne
Grafika: | dobry |
Dźwięk: | dobry plus |
Grywalność: | dobry plus |
Ocena ogólna: |
Komentarze
10Pzdr
Faktycznie, gra dostęna jest na teamie i kosztuje 64 lub 93 zł. To żart jaiś czy mi się wydaje? Jest sens to recenzować w ogóle... chyba, że znów artykół sponsorowany.