Nieskończone pole walki jest jeszcze bardziej nieskończone dzięki Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage, czyli paczce map do trybu wieloosobowego i zombie.
- mało nowatorski, ale świetny tryb wieloosobowy,; - nowy system kombinezonów w grze sieciowej,; - jak zwykle lekki, zabawny i wciągający tryb zombie,; - kampania momentami wciąż posiada urok starego, dobrego Call of Duty...
Minusy...a jeśli chodzi o mechanikę, to po prostu jest starym Call of Duty,; - przeniesienie akcji w kosmos niewiele zmienia, jeśli chodzi o rozgrywkę,; - siermiężny i mocno przechodzony system sterowania myśliwcami,; - mało wciągający scenariusz kampanii dla pojedynczego gracza,; - drętwe dialogi,; - misje poboczne projektowane „z rozdzielnika”,; - przeciętne spolszczenie.
Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage, czyli nadciąga wsparcie
O kampanii dla pojedynczego gracza w serii Call of Duty można powiedzieć niejedno. I to zarówno na plus, jak i na minus. Choć znajdą się też tacy, którzy machną od niechcenia ręką i stwierdzą, że przeciwnie – właśnie nie ma, o czym mówić.
Tym niemniej wszyscy chyba się zgodzą, że tryb wieloosobowy już od czasu Call of Duty: Modern Warfare święci swoje niekwestionowane tryumfy. Jasne, nie każdemu przypadnie on do gustu, ale jego popularność mówi sama za siebie.
Nic więc dziwnego, że pierwszy dodatek do ostatniej odsłony flagowca Activision (podobnie jak to było w przypadku poprzednich części) koncentruje się właśnie na rozgrywce sieciowej. A także dodaje co nieco do trybu zombie – bez świeżej porcji gnijących przeciwników obyć się przecież nie mogło.
Sentymentalnie i futurystycznie
Ściśle mówiąc, w Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage dostajemy cztery mapy (zombie odłóżmy na razie na bok). Każda z nich cechuje się szczególnym dla siebie klimatem i sposobem projektowania scenerii.
Zacznijmy od odgrzewanego klasyka, czyli Dominion. To nic innego, jak znana z Call of Duty: Modern Warfare 2 mapa Afghan.
„Odgrzewany” to może w tym kontekście nie najlepsze słowo, bo jednak nacechowane pejoratywnie. Tymczasem mamy tu do czynienia z naprawdę pomysłowym odświeżeniem dawnego środowiska.
Akcja została przeniesiona z bliskowschodniej pustyni na powierzchnię Marsa. Rozkład budynków pozostał mniej więcej taki sam, ale znacząco zmienił się ich wygląd. Co za tym idzie, w miejscu samolotowego wraku pojawił się zniszczony statek kosmiczny, a grządki terrorystów zamieniły się w kosmiczne sadzonki, których nie powstydziłby się nawet Matt Damon.
Zachowano jednak najbardziej charakterystyczne punkty tej mapy, co spotkało się z moim szczególnym zadowoleniem. Oto, tak jak przed laty, mogłem przycupnąć ze snajperką na znanej dobrze skarpie albo schować się za celownikiem w mrocznym wnętrzu bunkra (który tym razem stał się wcale nie tak mroczną bazą marsjańskiej kolonii).
Z powierzchni czerwonej planety przenieśmy się do renesansowej Wenecji, bo tam prowadzi nas kolejna mapa Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage. Tak, tak, nie przesłyszeliście się – renesansowej Wenecji. Trochę uwspółcześnionej, ale zachowującej klimat Odrodzenia.
I to właśnie ten ostatni jest największym atutem włoskiej mapy. Ciasne uliczki, przy których wzniesiono kamienice pokryte czerwoną dachówką, jakiś kościółek w centrum planszy… Można by pomyśleć, że to bardziej pasuje do Assassin’s Creed 2, niż do Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage.
Nic bardziej mylnego. Sprawdza się to doskonale. Zwłaszcza, kiedy już opanuje się sztukę łączenia nowych technologii ze staroświecką scenografią, na przykład przeskakując odrzutowym skokiem nad gondolami albo biegając po piętnastowiecznych murach.
Jeszcze trochę historycznych akcentów znajdziemy na mapie Noir, która przenosi nas do ciemnych zaułków Brooklyna. Tutaj jednak na pierwszy plan wysuwa się coś zupełnie innego.
Niby to plansza, która nazywa się Noir, ale tak naprawdę bliżej jej do gatunku niekiedy określanego Future Noir, którego dobrym reprezentantem jest film Blade Runner. Krótko mówiąc, jest deszcz, noc, wielkie miasto i telebimy na ścianach. Różnej maści zakamarków i kryjówek też tu nie brakuje, co sprawia, że nastrojowa forma zyskuje także smakowite nadzienie.
A skoro już mowa o metropolii i jej nocnej iluminacji, nie sposób pominąć słowa „Neon”. Zwłaszcza, że to nazwa ostatniej z czterech map Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage. Tym razem mamy okazję wziąć udział w swego rodzaju komputerowej symulacji.
W każdym razie tak określiłbym tę planszę bijącą szpitalną bielą, na której przeciwnicy rozpadają się na setki kryształków, a rzędy samochodów po wysadzeniu w powietrze niemal natychmiast materializują się na nowo.
Obłe kształty futurystycznych klubów, sklepów i innych budynków to z kolei doskonały plac zabaw dla CoDowych alpinistów. Zwłaszcza, że jasne przestrzenie to naprawdę przyjemne dla oka miejsce, żeby pobiegać sobie po ścianach i sypać z wysoka ołowiem w przeciwników.
Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage oferuje zaledwie cztery mapy, ale tam, gdzie nie ma ilości, znajdujemy jakość. Każda z nich cechuje się szczególnym nastrojem i nietuzinkowym projektem. A ich różnorodność może zadziwić – od wskrzeszonego na Marsie Afghan po pełną zabytków Wenecję.
W lesie z trupami
Czym byłoby jednak Call of Duty bez zombie? Prawdę powiedziawszy, z grubsza tym samym, co teraz, ale fakt faktem, że żywe trupy dodają tytułom z tej serii odrobiny pikanterii. Dlatego też nie mogło zabraknąć rozszerzenia tego trybu w Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage.
Ostatnim razem przyszło nam mierzyć się z hordami umarlaków w kosmicznym parku rozrywki z lat ‘80. Tym razem nastrój jest podobny, choć nie identyczny. Jak można wnosić po kostiumach bohaterów i niektórych elementach scenografii, okres pozostał ten sam, ale lekko zmieniła się konwencja.
Rave in the Redwoods (bo tak nazywa się wprowadzona w Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage mapa) jest pastiszem filmu klasy B o amerykańskich nastolatkach, którzy spędzają ferie na kempingu w lesie.
Nie braknie tu, oczywiście, zagadek do rozwiązania, pułapek, którymi można zmieść z powierzchni ziemi naszych trupich prześladowców, a nawet psychodelicznych transów przy ognisku. Wszystko to w charakterystycznej atmosferze absurdu, do jakiej tryb zombie od lat nas już przyzwyczajał.
Jednak nie wszystko jest tu tak oczywiste, jak można by sądzić. Osobiście najbardziej zaskoczyło mnie przesunięcie akcentu na broń białą. Tak, tak, w Rave in the Redwoods pełno jest machania maczetą, kijem golfowym czy też nabitym gwoździami bejsbolem. To nadaje całości posmaku Dying Light, a nawet Dead Rising.
Przygotowanych przez twórców niespodzianek jest jeszcze kilka, a wśród nich wymienię jedynie (żeby za dużo nie zdradzać z horrorowej zabawy) udział w całym przedsięwzięciu Wielkiej Stopy (i to bynajmniej nie jednej) oraz pewnego kinowego celebryty, który jakimś cudem zawędrował w okolice nawiedzonych domków letniskowych.
Solidna porcja adrenaliny
Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage nie jest może dodatkiem zbyt obszernym, ale za to jakość jego wykonania nie pozostawia wiele do życzenia. Mapy dla trybu wieloosobowego są nierzadko ciekawsze od tych z podstawki, a Rave in the Redwoods to prawdziwa gratka dla fanów krwawej zabawy z zombiakami.
Na jednej szali trzeba więc położyć liczbę czterech map (plus jedna dla trybu zombie), a na drugiej dosyć wysoki kunszt ich wykonania. Co przeważa? To każdy musi oszacować własną wagą.
Okiem Gamingowego Menela
Maciej Piotrowski
Trudno nazwać mnie CoDowym freakiem, ale kiedy rozgrywam sobie okazjonalne mecze, a mój własny, nastoletni syn z wyższością stwierdza, że okrutnie lamie, wówczas włącza się we mnie tryb międzypokoleniowej rywalizacji. Jej nową areną stało się Call of Duty: Infinite Warfare Sabotage. Wiadomo – kto lepiej i szybciej pozna mapy ten zyska przewagę. Niby w tym DLC jest ich tylko 4, ale polotu odmówić im nie sposób. A przynajmniej części z nich. Rozumiem nostalgie do drugiego Modern Warfare, ale mapa Dominion jest jak na mój gust trochę zbyt nudna. Owszem, nieco bardziej otwarta przestrzeń sprzyja wszystkim snajperom i ewentualnym nalotom, ale poza tym nie ma tu niczego czym można byłoby się zachwycać. Dużo lepiej pod tym względem prezentują się Renesans i Noir. Obie potrafią zauroczyć – pierwsza rewelacyjnie wykonanymi wnętrzami, druga – klimatem i tempem rozgrywki. Neon z kolei wywołuje u mnie mieszane uczucia. Trochę za dużo tu Matrixa. Rave in the Redwoods czyli druga mapa trybu Zombie to zupełnie inna para kaloszy. Jest klimatyczna, pełna zwariowanych pomysłów i wyjątkowo grywalna. Moja ocena: 4/5
Komentarze
5puknijcie się w główki, psujecie rynek gier.
Ogólnie jak każdy COD. Przyjemnie się gra. Nie wiem jak dla niedzielnego gracza, ale dla kogoś kto gra od paru lat po pare godzin tygodniowo to bardzo fajnie. Na PC jest słabo ale na ps4 bardzo fajnie.