Kosmos – to zawsze kręci! W każdym razie do takiego wniosku doszli twórcy Call of Duty: Infinite Warfare. W otwartej becie sprawdzamy, jak to wypada w praktyce.
- mało nowatorski, ale świetny tryb wieloosobowy,; - nowy system kombinezonów w grze sieciowej,; - jak zwykle lekki, zabawny i wciągający tryb zombie,; - kampania momentami wciąż posiada urok starego, dobrego Call of Duty...
Minusy...a jeśli chodzi o mechanikę, to po prostu jest starym Call of Duty,; - przeniesienie akcji w kosmos niewiele zmienia, jeśli chodzi o rozgrywkę,; - siermiężny i mocno przechodzony system sterowania myśliwcami,; - mało wciągający scenariusz kampanii dla pojedynczego gracza,; - drętwe dialogi,; - misje poboczne projektowane „z rozdzielnika”,; - przeciętne spolszczenie.
Call of Duty: Infinite Warfare robi mały krok dla ludzkości
W chwili premierowego tryumfu Battlefield 1 Actvision przypomniało, że ich konkurencyjna seria wciąż żyje i ma się nie najgorzej. Mowa oczywiście o weekendowych beta testach Call of Duty: Infinite Warfare.
Słyszeliśmy o tym tytule już wiele, bo przecież zachęca się nas do niego nie tylko zwiastunami z kawałkiem Davida Bowie, obietnicami podróży na okołoziemską orbitę, ale też dodatkiem w postaci zremasterowanej wersji kultowego Call of Duty: Modern Warfare.
Niezależnie od tych zapowiedzi i rozbuchanej kampanii marketingowej, postanowiłem przekonać się na własnej skórze, jak wypada to „nieskończone pole bitwy” i chwyciłem za pada, żeby chociaż na chwilę wejść w świat (a może raczej wszechświat?) wieloosobowych potyczek Call of Duty: Infinite Warfare.
Beczka soli i garść dynamitu
Ze słynną marką od Activision zjadłem już przysłowiową beczkę soli. W 2003 roku byłem ze 101 Powietrzno-Desantową w Normandii, cztery lata później zwiewałem śmigłowcem przed atomową eksplozją, a u progu kolejnego dziesięciolecia czołgałem się po wietnamskich bunkrach z tajemniczym towarzyszem Reznowem... I tak to się toczyło aż do dzisiaj.
Kolejne części serii miały być przełomowe, a tymczasem okazywały się powtórkami z wyśmienitej, ale bądź co bądź mocno już oklepanej formuły.
Być może odrobinę przesuwał się akcent z kampanii dla pojedynczego gracza na tryb wieloosobowy, a już na pewno dochodziło sporo nowych gadżetów (zwłaszcza w nowoczesnych i futurystycznych częściach). Jednak próżno wyczekiwałem rewolucji z prawdziwego zdarzenia.
Call of Duty: Infinite Warfare idealnie wpisuje się w serię tym, że też nie zaskakuje. Rzecz jasna, nie wypowiadam się o kampanii, bo jej nie miałem jeszcze okazji posmakować. Natomiast tryb wieloosobowy od pierwszych chwil sprawił, że poczułem się jak w domu. Zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym znaczeniu tego sformułowania.
Niby zabiera się mnie w kosmos, ale wygląda ten wszechświat jakoś niewiarygodnie znajomo. Na pierwszy rzut oka dostrzega się w zasadzie tylko jedną różnicę – trupy zlikwidowanych przeciwników, zamiast padać na ziemię, unoszą się w powietrze. Zapewne ze względu na odmienną grawitację kosmicznych map. Niewielka to zmiana.
Poza tym, że trupy lewitują, ich żyjący towarzysze mogą teraz pobiegać po ścianach. Wprawdzie to nowość trochę przechodzona, bo pojawiła się już w trzecim Black Opsie, ale nigdy jeszcze w głównym nurcie serii. Oprócz tego znajdujemy też w Call of Duty: Infinite Warfare całą paczkę nowych pukawek, a także absolutną nowinkę, jaką są dostępne do wyboru pancerze. To niezależne od ekwipunku i złożonych przez nas klas wzmocnienia dla naszych żołnierzy.
Dają nam one dodatkowe atuty oraz super-spluwę, która aktywuje się wraz z poczynionymi w partii postępami. I tak możemy sprawdzić się w walce jako uniwersalny żołnierzy wyposażony w wielolufowy karabin, zasypujący przeciwników gradem rykoszetujących pocisków, albo poczuć się jak chodząca forteca w zbroi siejącego zniszczenie laserową wiązką mięśniaka od ciężkiego uzbrojenia.
Mamy również opcję pokierowania szybkim jak Lucky Luke cyborgiem stworzonym do walki na bliski dystans. A to tylko kilka z „combat rigs” (trochę niedoskonale przetłumaczonych przeze mnie na „pancerze”) z zestawu dostępnego w pełnej wersji Call of Duty: Infinite Warfare.
Wszystko to, niestety, sprawiało na mnie wrażenie kosmetycznych modyfikacji, bo koniec końców miałem do czynienia z dobrze znaną mechaniką. Owszem, mapy inne, pancerze to nowinka, ale poza tym, Call of Duty: Infinite Warfare to klasyka tej marki. Nazwijcie mnie zrzędą, ale od strzelanin w przestrzeni pozaziemskiej wymagałbym jednak czegoś więcej.
Zew kosmosu
Patrzę na łudząco podobne do blackopsowego Nuketown miasteczko na orbicie, które ustępuje miejsca przypominającej lokacje z Advanced Warfare bazie, biegam przy ścianach (a czasem też po nich) nerwowo zerkając na mini-mapę i rozglądając się po kątach w poszukiwaniu przeciwników... I wtedy właśnie doznaję olśnienia.
Nostalgiczne wspomnienie pierwszego Call of Duty w jednej chwili pozwala mi zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. CoD to już nie akronim znanej serii strzelanin. O, nie! To coś znacznie więcej. To rodzaj gamerskiej religii. I nie mam na myśli jakiegoś bezpłciowego systemu wierzeń, ale radykalny – chciałoby się rzec: ekstremistyczny – sposób bycia.
Narzekając na brak zmian w kolejnych odsłonach serii, mogliśmy przeoczyć to, jak utwierdza się ona w charakterystycznym dla siebie konserwatyzmie. Drobnymi kroczkami wypracowano formułę unikalną w swoim rodzaju.
W Call of Duty: Infinite Warfare nie ma już nic z gierki dla przepracowanych amatorów chcących zrelaksować się przy konsoli po ciężkim dniu. Każda następna część CoDa stawała się coraz szybsza, coraz dynamiczniejsza, coraz bardziej wymagająca, a mapy kurczyły się oferując nam coś, czemu trudno nawet przypisać nazwę „close quarters”.
Narkotyczny trans migających obrazów werbuje w szeregi wielbicieli tych, którym niestraszne żmudne „szlifowanie skilla” i przekraczanie granic własnego refleksu. I oni właśnie, kiedy usłyszą zew kosmosu, stawią się na rozkaz, bo dla nich Call of Duty: Infinite Warfare będzie kwintesencją ukochanej rozgrywki wieloosobowej.
Reszta może znajdzie coś dla siebie w kampanii dla pojedynczego gracza lub trybie Zombie. Tego dowiemy się dopiero w dniu premiery, czyli 4 listopada tego roku. Natomiast próbka trybu wieloosobowego każe mi sądzić, że jest to tytuł adresowany przede wszystkim do najzagorzalszych fanów serii. I trzeba pamiętać, że to żadna nisza, bo grono wyznawców Call of Duty wciąż jest kosmicznych rozmiarów.
Komentarze
14:/
Ale już zawodnik biega po tej planecie bez problemu. Science, bitch!