Pierwszy sezon animowanego serialu Castlevania to krótka, ale satysfakcjonująca przygoda robiąca apetyt na znacznie więcej.
Netflix serialami stoi. Było tak w zasadzie od samego początku istnienia platformy. Praktycznie co miesiąc debiutują nowe produkcje lub kontynuacje wcześniejszych tytułów. Jedną z najciekawszych nowości w tym morzu treści jest niewątpliwie Castlevania.
Już sama zapowiedź prac nad tym tytułem wzbudziła spore zainteresowanie, zwłaszcza, że zdecydowano się na stworzenie animacji, a nie filmu z udziałem aktorów. Decyzja ta okazała się moim zdaniem całkowicie słuszna i pozwala dobrze wczuć się w klimat kultowej serii. Bo chyba każdy chociaż słyszał (lub grał) w jedną z gier z tego uniwersum? Dla niewtajemniczonych powiem tylko, że jest to bardzo luźne spojrzenie na historię najsłynniejszego (poza Emielem Regisem rzecz jasna) wampira, czyli Vlada Draculi.
Dawać mi te wampiry
Duch i moc tej potężnej postaci unosi się nad światem Castlevanii, ale nie jest on przedstawiony jako ucieleśnienie zła w najczystszej postaci. Chociaż nie da się ukryć, że to za jego sprawą armia ciemności pustoszy krainę, to jednak trudno odmówić mu motywacji, która popchnęła go do tego.
Głównym bohaterem serialu jest jednak ktoś inny – Trevor Belmont. Ostatni przedstawiciel swojego rodu, który od wieków zmagał się z potworami wszelkiej maści. Belmontowie robili to tak skutecznie, że Kościół poczuł się zagrożony, a że nie znosi konkurencji, na wszelki wypadek ekskomunikował całą familię pod pretekstem paktowania z siłami nieczystymi.
Jak można się domyślać, Trevor nie został po tym fanem tej instytucji, która w przedstawionym świecie ma niewiele wspólnego z Bogiem, na którego się nieustannie powołuje. To raczej bezwzględna i pozbawiona skrupułów organizacja dążąca do uzyskania nad prostym ludem władzy absolutnej, która na drodze ku temu nie cofnie się przed niczym. A że trzódka wiernych zostanie w międzyczasie nieco przetrzebiona? Cóż, w końcu cel uświęca środki.
Sam Trevor Belmont jest typowym bohaterem, ale raczej naszych czasów – zgorzkniałym, nie stroniącym od używek, cynicznym, ale gdy trzeba stanąć po właściwej stronie, to wiadomo, że tak właśnie zrobi. A że jest naprawdę sprawnym łowcą potworów (nawet jeśli nie ma dwóch mieczy na plecach), to można się spodziewać, że jego wrogowie powinni się mieć na baczności. Zwłaszcza, że mają tendencję do jego niedoceniania, co ma swoje opłakane, a najczęściej krwawe skutki.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Castlevania jest animacją skierowaną raczej do dojrzałego widza. Nie brak tu przemocy, przekleństw, a atmosfera przesiąknięta jest złem, zniechęceniem, brudem i brutalnością. Słowem palce lizać.
Chcę więcej!
Na pierwszy sezon Castlevanii składają się zaledwie cztery odcinki trwające nieco ponad 20 minut każdy. Trudno to potraktować inaczej niż prolog do większej opowieści. Z jednej strony to dobrze, bo cała historia zamknięta jest w przystępnej, zgrabnej formie, a z drugiej pozostawia mocny niedosyt. Rozbudza bowiem apetyt na to, co będzie dalej. Jak potoczą się losy udręczonej krainy i czy złe siły zostaną ostatecznie pokonane? Na szczęście już w dniu premiery Netflix zapowiedział, że pojawi się kolejny sezon – tym razem 8-odcinkowy.
Pozostaje tylko uzbroić się w cierpliwość i poczekać. A może warto w międzyczasie odświeżyć sobie którąś z przykurzonych już nieco gier na podstawie których cały serial powstał? Zdecydowanie polecam.
Komentarze
4- Jesteśmy mędrcami i zawsze pomagamy, tam gdzie dzieje się zło.
- Wiem, że jako mędrcy zawsze pomagacie tam gdzie dzieje się zło, ale musicie wyjechać.
- Nie możemy wyjechać, gdyż pomagamy zawsze tam, gdzie dzieje się zło.
Nie jest to dialog słowo w słowo, lecz nieźle oddaje moje odczucia.
Serial jest obiecujący i po pewnych poprawkach scenariusza może być naprawdę dobrym pochłaniaczem czasu. Bez takowych będzie to jedynie kolejna "chińska bajka" (produkcji us).