Jingle guns, jingle guns...
Jak piaskownica, to eksploracja. To idzie ze sobą w parze, niczym yin i yang lub piosenkowy „horse and carriage”. W Dead Rising 4 jej nie brakuje.
Czasami można dostać oczopląsu od ilości przedmiotów do zebrania, a pośród nich zdarzają się też prawdziwe skarby, takie jak schematy nowych wymyślnych rodzajów broni. Nie można też zapomnieć o kretyńskich, choć bardzo zabawnych, strojach, które stały się już „cechą gatunkową” serii Dead Rising.
I rzeczywiście, jakkolwiek dziwacznie to zabrzmi, lata mijają, a ubieranie się w gogle narciarskie i puchaty strój rekina w celu przeszywania wrogów zaostrzonym dziobem plastikowej ryby ciągle bawi.
Szkoda, że to cały czas główny (złośliwi powiedzą, że jedyny) filar rozgrywki, ale trzeba też przyznać, że jest on wyjątkowo solidny, mimo swojego mocno jajcarskiego statusu.
Jak można się domyślić, świąteczny charakter Dead Rising 4 niesie ze sobą cały pakiet typowo gwiazdkowych gadżetów. Do moich ulubionych prezentów od Świętego Mikołaja z Capcomu zaliczyłbym kuszę strzelającą fajerwerkami, wyrzutnię choinkowych ozdób, która zamienia zombiaki w mielone przy akompaniamencie dzwoneczków, a także małą figurkę gwiazdora w czerwonym kubraczku z doczepioną do niej butlą żrącego kwasu.
Przyznajcie się teraz, czy nie o tym pisaliście w listach do Laponii?
Na osobne miejsce w tym tekście zasługuje egzoszkielet, który być może jest żartem z ostatnich odsłon Call of Duty albo też zwyczajnie efektem inspiracji tego typu grami. Jak zwykle, w przypadku Dead Rising 4, trudno wyznaczyć granicę między powagą, a dowcipem.
Niezależnie od tego, co skłoniło twórców tego tytułu do wprowadzenia egzo-nowinki, trzeba przyznać, że sprawdza się ona całkiem nieźle. A jak działa?
Od czasu do czasu znajdujemy na swojej drodze kombinezon, który możemy używać przez ograniczoną ilość czasu. Za to pozwala on dźwigać przedmioty, których inaczej nie bylibyśmy w stanie użyć.
Mam tutaj na myśli między innymi ogromny topór, miotacz ognia, olbrzymi cekaem, a także gigantyczne zielone rękawice... Tak, tak, gigantyczne zielone rękawice – coś tu jest niejasne? Jeśli dziwicie się takim drobnostkom, to jak uwierzycie w to, że z połączenia wózka inwalidzkiego i traktora wychodzi kombajn do rozczłonkowywania zombiaków?
A tak właśnie się dzieje, bo Dead Rising 4 kontynuując tradycję rozpoczętą przez swojego poprzednika, poza kombinowanymi typami broni, oddaje też do naszej dyspozycji pojazdowe hybrydy. Zasada ich konstruowania jest analogiczna, ale siła rażenia nieporównanie większa od możliwości zwykłych pukawek.
Co tu dużo mówić, growi majsterkowicze znajdą w Dead Rising 4 to, co lubią najbardziej. Przypomina się znany z telewizji program, w którym uczestnicy budowali różne urządzenia, korzystając z dostępnych na złomowisku części.
Całe Willamette to taki właśnie plac zabaw dla złotych rączek, którzy z pozbieranych odpadów sklecą niesamowite machiny śmierci.
Santa Zombie
Zbroić się warto. Nie tylko dlatego, że jest to przyjemność sama w sobie, ale też po to, żeby jeszcze efektowniej i efektywniej oczyszczać z żywych trupów ulice Willamette.
Sam system walki wciąż pozostaje stosunkowo prosty, tak jak miało to miejsce w poprzednich odsłonach Dead Rising. W zasadzie klepanie w dwa, góra – trzy przyciski załatwia całą sprawę.
Po raz kolejny można by oczekiwać trochę oryginalniejszych rozwiązań, ale z drugiej strony, czy nie takie bezmyślne stukanie w klawisze cenimy sobie w tej serii najbardziej?
Przy okazji patrolujących teren żołnierzy wprowadzono też sekwencje skradankowe, ale prawdę powiedziawszy i w tych sytuacjach wybierałem raczej otwarte konfrontacje. Ciche zabójstwa w mojej opinii pasują do konwencji Dead Rising 4 jak kwiatek do kożucha.
Chociaż pewnie nie jest to najlepsze porównanie, bo znając Franka Westa byłby on wstanie połączyć nawet te dwa przedmioty w jakąś dziwaczną maszynkę do zabijania.
W Dead Rising 4 dorzucono też kilka rodzajów nowych przeciwników, którzy skutecznie urozmaicają rozgrywkę. Znajdziemy pośród nich między innymi świeżo zainfekowane zombie, znacznie bardziej krwiożercze i szybsze od swoich starszych kuzynów, a także okutych w egzoszkielety wojskowych.
Po drodze od czasu do czasu napotykamy też mini-bossów, którzy jednak podobnie, jak całość rozgrywki nie stanowią zbyt dużego wyzwania. Reszta to po prostu masakrowanie żywych trupów w ilościach przemysłowych. Pomysł stary, może nawet lekko już przestarzały, ale wciąż nośny.
Let it crawl, let it crawl, let it crawl...
W Dead Rising 4 nie mogło też braknąć trybu dla wielu graczy. Niestety, nie możemy wspólnie ze znajomymi przebijać się przez kampanię, ale za to przygotowano na tę okazję cztery osobne etapy.
W tych ramach znajdziemy niezbyt wyszukane cele misji, które wprowadzają jednak pewną strukturę do rozgrywki. Inaczej ten spontaniczny masowy mord mógłby się prędko nudzić.
Oczywiście, w trybie wieloosobowym nie wcielamy się w postać Franka Westa, ale przebieramy w czwórce nowych bohaterów. Pozostałe zasady rozgrywki nie różnią się znacznie od wersji dla pojedynczego gracza. Mamy więc między innymi kupowanie sprzętu za zebrany złom oraz zdobywanie punktów umiejętności, które następnie wydajemy na nowe talenty naszej postaci.
Wprawdzie rozgrywka wieloosobowa ani wielkością, ani złożonością nie dorównuje osadzonej w otwartym świecie kampanii dla pojedynczego gracza, ale i tak świetnie się sprawdza jako jej dodatek. A już na pewno doskonale przedłuży żywotność Dead Rising 4 fanom, którzy „wyzerują” tryb jednoosobowy.
Have yourself a bloody little Christmas
Trudno uznać Dead Rising 4 za jakiś rodzaj objawienia, tudzież absolutną perłę świata gier o zombie. To po prostu kolejna odsłona serii, która wprowadza trochę nowinek do znanej formuły, ale koniec końców w dużej mierze kontynuuje wypracowany już wcześniej trend.
Natomiast jedno trzeba jej oddać – jest ona doskonałym sposobem na sadystyczne zrelaksowanie się po ciężkim dniu pracy. A jeśli dodamy do tego jeszcze fenomenalny świąteczny nastrój, to stanie się ona również wielogodzinną beztroską zabawą na bożonarodzeniowy urlop. Bo przecież w tym szczególnym okresie najważniejsze jest wybebeszanie tysięcy zombiaków…
Zaraz, zaraz, chyba coś pomyliłem. Nie chodziło przypadkiem o spędzanie czasu z rodziną? Albo łamanie się opłatkiem? Obdarowywanie się prezentami? No, nieważne! Co kto lubi! W końcu psychopatyczny fotograf z apetytem na żywe trupy też może zasiąść na miejscu zbłąkanego wędrowca przy naszych wigilijnych stołach.
Ocena końcowa:
- makabryczny, ale urokliwy nastrój krwawych świąt
- otwarty świat Willamette
- nowi przeciwnicy, komiczne stroje, śmiercionośne pojazdy i "bożonarodzeniowe" typy broni
- egzoszkielet, który wprowadza trcohę uirozmaicenia do krwawej jatki
- beztroska rozgrywka jest świetnym sposobem na relaks po cieżkim dniu
- Frank West powraca z przytupem!!
- powtarzalność zadań pobocznych i misji głównego wątku
- brak możliwości zwiększenia poziomu trudności
- pojedyncze misje dla wielu graczy, zamiast trybu kooperacyjnego w kampanii
- formuła ubierz-się-głupio-i-zabij-wszystko-co-się-rusza-jeszcze-głupszym-sprzętem domaga się chociaż lekkiego odświeżenia
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry
Komentarze
2