Brzmi to może nieco buńczucznie, ale Detroit: Become Human faktycznie daje możliwość stworzenia własnej wersji opowiadanej przezeń historii. Co więcej, robi to w taki sposób, że trudno odejść od konsoli. Po zamkniętym pokazie gry mam ogromną ochotę na więcej.
- ciekawa wizja niedalekiej przyszłości,; - fenomenalny klimat futurystycznego Detroit,; - bohaterowie, z którymi trudno się nie utożsamić,; - mnóstwo decyzji do podjęcia i alternatywnych ścieżek,; - sceny akcji wciskają w fotel,; - hiperrealistyczna grafika,; - spora „regrywalność”,; - nieoczywista i poruszająca fabuła,; - niezłe spolszczenie.
Minusy- niektóre sceny i zadania bywają monotonne,; - mechanika gry mogłaby być choć odrobinę oryginalniejsza.
Detroit: Become Human - zapowiedź
Gdy niemal wszyscy pasjonaci gier (a już na pewno ci posiadający PlayStation 4) żyją nową odsłoną God of War, ja odliczam już dni do premiery Detroit: Become Human. A najlepsze jest to, że po raczej średnio udanym Beyond: Dwie Dusze, wcześniej jakoś nie dawałem wiary w nowe dzieło Davida Cage’a i jego trupy ze studia Quantic Dream.
Kliknij zdjęcie by powiększyć!
Dość powiedzieć, że pokazywane zwiastuny i zajawki Detroit: Become Human nie wzbudzały we mnie przesadnego entuzjazmu. Ot, kolejny interaktywny film, który serwując nam fabułę o androidach odbierających ludziom pracę, o podzielonym społeczeństwie i o walce maszyn o wolność, spróbuje chwycić nas za serce.
Po tylu latach, wszak od czasu Beyond: Dwie Dusze minęło już sporo czasu, nie sądziłem, że z tej koncepcji gry można coś jeszcze wykrzesać. Oj jak bardzo się pomyliłem.
Wstęp do Blade Runnera
Niesamowite jest to, że wystarczyły niecałe 2 godziny bym zakochał się w Detroit: Become Human, a przynajmniej w tym co zobaczyłem podczas zamkniętego pokazu. Nie było tego wiele, bo udostępniono nam jedynie kilka pierwszych rozdziałów opowieści, ale znakomicie inicjowały one nadchodzące wydarzenia. Ba, cały początek gry rozegrano iście po mistrzowsku – zgodnie z filmowymi prawidłami.
Pamiętacie film z targów E3 z 2016 roku? Ten, w którym Connor, jeden z bohaterów Detroit: Become Human, próbuje uratować dziewczynkę, którą inny android wziął na zakładniczkę. To właśnie od tej sceny zaczyna się cała gra.
Nie myślcie jednak, że to kolejny samograj. Nie tym razem. Rozgrywka Connorem to przede wszystkim zabawa w szukanie śladów, z pomocą czegoś co można nazwać rozszerzoną rzeczywistością. Bo Connor jest inny niż reszta androidów. To sprawniejszy i znacznie lepiej wyposażony model powołany do „życia” w jednym celu – by wspomagać policję w sprawach, w których podejrzanymi są androidy.
Stąd jego obecność na miejscu porwania dziewczynki – ma ją odbić z rąk zbuntowanego „blaszaka”. Jak łatwo się domyślić, to jak rozwinie się akcja zależy tylko od nas. Już na samym początku widzimy bowiem wskaźnik szans powodzenia całej akcji.
By go zwiększyć musimy szukać śladów po całym mieszkaniu które nie tylko odblokują nam dodatkowe opcję podczas końcowej rozmowy z porywaczem, ale także pozwolą odtworzyć przebieg całego zajścia. Connor potrafi bowiem tworzyć zaawansowane rekonstrukcje z możliwością ich przewijania w przód i w tył. Obracając wówczas kamerę możemy zauważyć dodatkowe ślady, a to otwiera przed nami kolejne możliwości.
Oczywiście, każda poszlaka, ślad czy dowód zwiększa nasze szansę na odbicie dziewczynki całej i zdrowej. Ale rosnący wskaźnik nie oznacza tu wcale, że z automatu na koniec włączy się właściwa animacja. Co to to nie.
Ludzie z Quantic Dream pomyśleli o tym by podkręcić emocje i mocniej zaangażować nas w szybkie działanie. Nie dość, że obok cały czas rozgrywa się dramat, słychać komunikaty policjantów szykujących się do kolejnego szturmu, a potem jęki rannych, to jeszcze z czasem wskaźnik powodzenia spada.
I nie mówię tu o minutach, ale sekundach. Widząc to człowiek zaczyna uwijać się jak w ukropie i naprawdę łatwo o pomyłkę. Szczególnie, że ta sama zasada dotyczy podejmowanych pod presją decyzji. Wszystko razem sprawia, że cała scena jest tak niesamowicie przekonująca, że na koniec, gdy udało mi się uratować małą aż ciarki przeszły mi po plecach. Dodam tylko, że nie wszystkim grającym poszło równie dobrze.
Wszystko ma swoje konsekwencje
Już ten pierwszy fragment gry dobitnie pokazywał, że niemal każda decyzja i każdy wybór w Detroit: Become Human będzie miał wpływ na opowiadaną historię. „Niemal” bo w kolejnych rozdziałach, w których to naprzemiennie poznajemy losy dwójki pozostałych bohaterów - Marcusa i Kary, sporo było typowych wypełniaczy pokroju odebrania zamówionego towaru ze sklepu czy posprzątania domu.
Co ciekawe jednak, dzięki tym drobnym, pozornie nic nie wnoszącym czynnościom, czułem że nawiązuje z tymi postaciami bliższą wieź. Coś jak w filmie, w którym najpierw pokazane jest „zwykłe życie”, by za chwilę zaakcentować moment, w którym się ono diametralnie zmienia.
Ale twórcy ze studia Quantic Dream byli dużo bardziej kreatywni, bo pośród tych błahostek, z powodzeniem ukryli kolejne elementy łamigłówki jaką jest opowiadana przez nich historia. A właściwie – historie, bo ilość przeróżnych rozgałęzień, dodatkowych scen, a nawet bohaterów może przyprawić tu o zawrót głowy czyniąc z Detroit: Become Human opowieść, jakiej faktycznie jeszcze nie było.
Zwierciadło duszy
Mówi się, że oczy to zwierciadło duszy. Dla Davida Cage’a i jego zespołu takim zwierciadłem maja być dokonywane przez nas wybory. Stąd pomysł by zamiast typowego scenariusza, w którym decyzje powodują tylko określone zmiany fabularne, oprzeć Detroit: Become Human na historii z wieloma, bardzo daleko sięgającymi rozgałęzieniami.
Brzmi zwyczajnie, ale uwierzcie mi – to coś absolutnie nowatorskiego. Fabuła gry została w tym przypadku rozpisana w sposób przypominający klocki LEGO. Gracz dostaje zaś do rąk jedynie narzędzia, z pomocą których łączy owe klocki w jedną, pasującą do siebie całość tworząc jednocześnie własną wersję całej historii.
Wedle słów producentów ze studia Quantic Dream w ten sposób dać się pominąć całe przygotowane fragmenty gry, które w innych okolicznościach mogłyby być dostępne. Oznacza to też konieczność stawienia czoła wszystkim konsekwencjom swoich działań, w tym także możliwej śmierci niektórych postaci czy bohaterów. Bo w takich przypadkach gra wcale się nie kończy, po prostu jej akcja przybiera nieco inny obrót.
A najlepsze jest to, że tym razem nie są to tylko czcze przechwałki. Pomijam już, celowo zresztą, przykłady konkretnych akcji, bo kto chciałby sobie psuć zabawę spojlerami. Sporą niespodzianką zamkniętego pokazu był ekran podsumowania wszystkich naszych decyzji, wyborów i działań, który wyświetlał się po ukończeniu każdego z rozdziałów.
Ten znakomity patent nie tylko podsycał ciekawość co do tego czego jeszcze nie udało nam się zrobić (na całe szczęście nieodkryte ścieżki nie zawierają żadnych informacji poza tym, że istnieją), ale też dawał ogólne pojęcie jak złożony jest scenariusz Detroit: Become Human. Pod tym względem „Czapki z głów” dla ludzi z Quantic Dream!
Detroit: Become Human – czy warto czekać?
Znacie to uczucie gdy podczas gry nagle robi się dziwnie ciepło na sercu, a na ciele pojawia się gęsia skórka? Ja w ciągu niecałych 2 godzin tworzenia własnej wersji historii w Detroit: Become Human doświadczyłem tego kilkukrotnie. I to nawet w tak, wydawałoby się, prozaicznej scenie jak gra Marcusa na fortepianie.
Trudno mi nawet określić co takiego szczególnego było w prostym naciskaniu klawisza w odpowiednim momencie (bo do tego sprowadzał się ów fragment gry), a mimo to z trudem opanowywałem wzruszenie.
Gdy teraz o tym myślę wydaje mi się, że tak potężny ładunek emocji niósł ze sobą nie tylko fabularny wstęp do tej sceny i rozmowa Marcusa z Carlem Manfredem, jego właścicielem, ale także fakt, że w "granym" przeze mnie utworze wyraźnie czuć było pasję, nostalgię i smutek. Te 3 minuty totalnie mnie oczarowały. Absolutne mistrzostwo świata!
Oczywiście, patrząc na zarysy fabuły i niektóre zapowiedzi można dojść do wniosku, że twórcy zwrócą się w stronę tak oklepanych schematów jak poświęcenie w imię miłości (tak, tak, to już było!) czy maszyny bardziej ludzkie od ich stwórców. Na szczęście, tym razem wygląda na to, że David Cage poszedł po rozum do głowy i dał nam wybór, a właściwie całą setkę wyborów.
Nie musimy więc zgadzać się ze wszystkim co próbują przekazać nam twórcy i po prostu pójść własną drogą. Bo w tym przypadku każda i żadna nie jest właściwa. Czy może być coś lepszego od tak daleko idących wyborów?
Pal licho już nawet to charakterystyczne dla Quantic Dream sterowanie, gdzie by wykonać jakąś akcje trzeba zakręcić analogiem, maźnąć paluchem po touchpadzie czy wykonać jakąś przedziwną sekwencje ruchów. Tak, dobrze przeczytaliście, ono też tu jest. Czy przeszkadza? Nie tak bardzo.
Co tu dużo mówić, czekam na Detroit: Become Human z wypiekami na twarzy! Szykuje się bowiem prawdziwie niezapomniana opowieść. I pomyśleć że wszystko zaczęło się jeszcze w czasach Playstation 3, od Kary, słynnego już demka technologicznego.
Ocena wstępna gry Detroit: Become Human:
- ciekawie zapowiadająca się historia
- fantastyczna oprawa audiowizualna
- ogromna nieliniowość fabuły gry
- chęć poznania innych możliwych scenariuszy potęgowana jeszcze graficznymi podsumowaniami każdego ukończonego rozdziału
- niezła obsada aktorska
- świetnie dobrane (i zagrane) głosy polskiego dubbingu
- rewelacyjny klimat
- w sporej części to wciąż bardziej interaktywny film niż gra
- charakterystyczne sterowanie nie każdemu musi się podobać
Komentarze
41Jesli klimat bedzie podobny jak w Heavy Rain to moze byc hit.
w pakiecie tona QTE i zero gameplayu bo takie właśnie gry oni robią, równie dobrze mogę odpalić film i odłożyć pada na to samo wyjdzie :)
Graficznie też szału nie ma. Rozdzielczość to chyba jakieś pseudo 1440p z mało ostrym obrazem chyba specjalnie pociagnietym jakimś rozmydlającym filtrem, bo na tv 4K wygląda to kiepskawo (fullHD daje większa ostrość niż to co tu widać). Tekstury też szału nie robią.
Generalnie God of war zjada tą gierke na śniadanie.