Mandalorianin ubije Google Stadia - czy da radę Wiedźminowi?
Żyjemy w abonamentowym piekle – Netflix, Amazon Prime, HBO Go, Disney+, Uplay+, Origin Access Premier i masa innych. Na subskrypcje usług związanych z grami, wideo czy audiobookami możemy przepuszczać już setki złotych. Ile więcej usług potrzeba na rynku, by ta bańka pękła?
Jeżeli kiedykolwiek narzekaliście na drogi popcorn w kinie, wiedzcie, że zawdzięczacie go Disneyowi. Najpotężniejszy obecnie konglomerat rozrywkowy tak bardzo dokręca wyświetlającym jego filmy obiektom śrubę, że na pokazywaniu filmów z uniwersum Marvela czy Gwiezdnych Wojen zarabiają mniej niż połowę ceny biletu. Prawdziwy zysk kina czerpią właśnie z słodkich i słonych źródeł otyłości, jakie sprzedają za kosmiczne ceny, a żeby pozostać na wodzie, prażona kukurydza musi kosztować tyle, co sztabki złota.
Oczywiście, Disney nie jest jedyną wytwórnią pobierającą olbrzymi procent zysków ze sprzedaży biletów, ale to właśnie ta firma trzyma największe obecnie atuty: Avengersów, rycerzy Jedi ze świata Star Wars i zastępy bajkowych księżniczek.
Disney+ testuje wytrzymałość i elastyczność rynku. Jeżeli chcecie oglądać produkcje z jednej, olbrzymiej stajni, w tym dużo zabawy laserowymi patykami i jeszcze więcej pelerynek, masek i superbohaterstwa, nikt nie jest w stanie rzucić Wam lepszej oferty.
Nowe podboje Disneya
Koncern próbuje teraz wykonać podobny manewr na rynku streamingu, który był ciasny na długo przed tym, jak ogłoszono wprowadzenie Disney+. Usługa streamingowa zawierająca Avengersów, entuzjastów świecących patyków i dziewczyny w rozmaitych opałach (a także całą masę młodzieżowych i dziecięcych seriali i filmów) nie dotarła jeszcze (oficjalnie) do Polski, ale tam, gdzie się pojawiła, zaczęła się szarpać z największymi – Netflixem i HBO Go, o uwagę.
Ciężko wyobrazić sobie coś, co może ją zatrzymać – nawet wyciek danych pierwszego dnia działania serwisu nie powstrzymał zapaleńców przed pożeraniem kolejnych odcinków serialu Mandalorian. Jasne, Netfliksowy Wiedźmin wzbudził w grudniu jeszcze większy szał, co sugeruje, że wielkie N ma swój własny plan na wojnę z Myszką Miki, niemniej jednak jeden sukces raczej nie powstrzyma firmy trzęsącej nie tylko kinami, ale też krajami (poczytajcie, jak Disney walczy z domeną publiczną – naciskając na zmiany prawa w USA w latach 70-tych i pod koniec 90-tych).
Nie da się nie zauważyć, że Disney+ testuje wytrzymałość i elastyczność rynku. Jeżeli chcecie oglądać produkcje z jednej, olbrzymiej stajni, w tym dużo zabawy laserowymi patykami i jeszcze więcej pelerynek, masek i superbohaterstwa, nikt nie jest w stanie rzucić Wam lepszej oferty.
Owszem, zarówno HBO Go jak i Netflix raz za razem podrzucają nam serialowe hity i całkiem solidne filmy, ale czy któryś z nich zarobił tyle, co Avengersi? W świecie po Grze o Tron pozycja HBO nie jest przesadnie mocna, a kasowanie oryginalnych i ciekawych produkcji, takich jak serialowi Watchmeni, tylko wzmacnia to poczucie. Jak myślicie - ilu Wiedźminów i Jedenastek potrzebujemy, by powstrzymać Iron Mana i Kylo Rena?
Disney+ to najlepszy kandydat do ubicia Google Stadia
Rok temu po raz pierwszy usłyszeliśmy, że gry komputerowe konkurują o uwagę z Netfliksem. Na prezentacji dla inwestorów spółki pojawiła się informacja, że największą dla niej konkurencją nie jest HBO… tylko Fortnite. Przychody z abonamentów uzależnione są od naszej uwagi, a jeżeli ludzie wolą poświęcać ją na granie (lub oglądanie) kolorowej gry, to nie zapłacą za kolejny miesiąc swojego ulubionego dostawcy filmów i seriali.
Efekt ten działa jednak w dwóch kierunkach. Przy odpowiednim nasyceniu rynku możemy się spodziewać, że popularne serwisy streamingowe zaczną też szkodzić usługom związanym z grami. A o ile ciężko sobie wyobrazić, by seriale o Lokim czy Hawkeye zniechęciły ludzi do płacenia 4 złotych za ofertę Xbox Game Pass czy Humble Choice, jedna usługa jest obecnie bardzo podatna na bycie wdeptaną w ziemię. Jest nią Google Stadia.
Najnowszy genialny projekt od Google podłożył sam sobie nogę, gdy do publicznej wiadomości trafiła informacja, że za Stadię będziemy płacić zarówno w ramach abonamentu, jak i normalnie kupować gry (których nigdy nie będziemy posiadać na własność, bo nie będziemy ich w stanie nawet pobrać). Szefostwo projektu było nawet zdziwione, gdy w jednym z wywiadów zapytano, czy gry na Stadii będą chociaż tańsze, zważywszy na fakt, że da się w nie zagrać tylko przy dobrym połączeniu z siecią.
Jak myślicie - ilu Wiedźminów i Jedenastek potrzebujemy, by powstrzymać Iron Mana i Kylo Rena?
Rozmiar katastrofy, jaką jest najnowsze dziecko Google dało się jednak ocenić dopiero w okolicach premiery produktu. Stadia, która ograniczona jest obecnie geograficznie do kilku krajów, okazała się nie tylko nie oferować jakości doświadczenia, jakie obiecywano, ale też nie miała biblioteki gier (ani oferty w abonamencie), która zachęciłaby do korzystania z usługi.
Nie da się jej odpalić na znacznej części telewizorów bez urządzenia Chromecast, a większość telefonów nie będzie w stanie nawet uruchomić tego technologicznego cuda, bo Google nie było w stanie dostarczyć kompatybilności z wszystkimi urządzeniami z systemem Android.
To bardzo złe wieści w momencie, gdy Disney pręży mięśnie i szuka najsłabszych ogniw, które da się wdeptać w ziemię, optymalizując przy tym linię produkcyjną własnych produktów. Już za parę miesięcy zobaczymy cały szereg seriali wyprodukowanych specjalnie pod Disney+, a nie tylko jednego Mandalorianina, który rozpoczął dla koncernu wyścig.
Do tego do dyspozycji widzów ma tu być cała biblioteka filmów, zarówno już wydanych, jak i nadchodzących. Dlaczego mielibyśmy płacić za abonament na gry, których nie posiadamy, jeżeli mamy taką ofertę?
Google Stadia to dopiero początek. Kolejny cel – Netflix i Wiedźmin?
Oczywiście, Stadia jest łatwym celem, tym bardziej, że wedle wszelkich wskazań, ekspansja na nowe kraje przez Disneya będzie przebiegać znacznie szybciej, niż w przypadku produktu od Google. Ubicie takiej słabej ofiary to dopiero początek testowania rynku, jakie nas czeka.
Nie jesteśmy w stanie płacić nieograniczonej liczby abonamentów. Jasne, czasem zdarzy nam się zapomnieć skasować jakąś usługę i zapłacimy więcej, niż byśmy chcieli, ale problem ten raczej nie zdarzy się, gdy będziemy musieli pamiętać o anulowaniu pięciu czy dziesięciu subskrypcji, a koszt zapominalstwa pójdzie w setki złotych.
Można się spodziewać, że mając do wyboru Netflixa, HBO Go, Disney+, Xbox Game Pass, Spotify, Crunchyroll, Amazon Prime, Origin Prime, Uplay+ i wiele innych usług, odbiorcy zaczną wybierać. Mem, pokazujący anulowanie Disney+ „bo Mandalorian się skończył” stanie się prawdziwy dla wszystkich platform, które mogą spodziewać się poważnych spadków popularności.
Co stanie się potem? Cóż, Amazon już testuje puszczanie reklam w przerwach między odcinkami seriali, a Netflix romansował z tą myślą. Ciągłe rozciąganie bąbla z abonamentami przez nowych graczy prędzej czy później doprowadzi nas do jakiegoś nowego, dziwnego medium. Takiego jak… telewizja?
Oto co jeszcze może Cię zainteresować:
- Dlaczego gramy w gry bez końca?
- A co jeśli Microsoft nie chce byśmy kupowali nowego Xboxa?
- Dlaczego chcą blokować pornografię?
Komentarze
19Mój czas jak i wielu chyba osób nie jest z gumy i nie da się śledzić wszystkich produkcji na kilku różnych platformach. Dopóki z abonamentu można w miarę prosto zrezygnować, pewnie wielu ludzi wybierze np. Disney-a, obejrzy przez dwa miesiące interesujące pozycje, zrezygnuje weźmie HBO Go, coś tam znowu popatrzy przez kwartał i przejdzie na Netflix-a, a później kolejną platformę.
Co do samych abonamentow... jak przegna to nie bede nic ogladal i juz. Czlowiek ekranem nie zyje. Pojde pojezdzic na rowerze zamiast marnowac czas na ubogie rozrywki.
Googlem bym się nie przejmował, nie jeden ich projekt już padł i nic im się nie stało