Wirtualna rzeczywistość ledwo się wykluła, a Eagle Flight już wynosi ją w powietrze. I chociaż efektem jest lot ciut nieudolny, zabawy przy nim nie brakuje.
- pomysłowe wykorzystanie nowej technologii,; - wygodne sterowanie z użyciem gogli VR,; - malownicze krajobrazy zrujnowanego Paryża,; - śmiała próba stworzenia gry VR z otwartym światem,; - frajda płynąca z orlego lotu przez różnorodne lokacje,; - tryb wieloosobowy.
Minusy- zadania po pewnym czasie stają się nieco monotonne,; - grafika (mimo że oryginalna) jest mocno niedoskonała,; - tryb wieloosobowy to w zasadzie jedynie namiastka gry sieciowej w wersji VR,; - całość sprawia wrażenie próbki rozgrywki z użyciem nowej technologii, a nie pełnoprawnego produktu.
Eagle Flight wypada z gniazda
Sony z sukcesem spopularyzowało gogle do wirtualnej rzeczywistości i już teraz powstają coraz to nowe gry projektowane z myślą o PlayStation VR lub innych, podobnych mu urządzeniach. Batman Arkham VR zachęca nas do bycia Mrocznym Rycerzem, Robinson: The Journey zabiera nas w fantasmagoryczną podróż po obcej planecie, natomiast Eagle Flight obiera zupełnie inną drogę.
Chociaż na upartego można szukać w tym dziele twórców z Ubisoft motywów nawiązujących do serii Assassin's Creed, tak naprawdę prezentuje ono jedyną w swoim rodzaju innowacyjną rozgrywkę. Niektórzy mogą wprawdzie powiedzieć, że Eagle Flight zbyt wcześnie wypadło z gniazda, ale trzeba też przyznać, że z werwą macha skrzydłami.
Nad dachami Paryża
Historia w Eagle Flight nie jest najważniejsza, tym niemniej jakiś jej zarys odnajdziemy. Cała opowieść zaczyna się od narodzin małego orzełka (jak łatwo zgadnąć, to postać sterowana przez gracza), który następnie przeżywa liczne perypetie w Paryżu.
Co ciekawe, francuska stolica nosi ślady mrocznej przeszłości, o której nie wiemy zbyt wiele, ale jedno jest pewne – wirtualna metropolia znacznie różni się od swojego realnego odpowiednika. To porośnięte roślinnością ruiny, które stały się królestwem zwierząt.
Słonie hasają po Champs Elysees, a żyrafy popijają winko w kawiarniach Montmartre'u... No, dobrze, może nie winko, a krzaki i nie popijają, a skubią, ale koniec końców chodzi o to, że Paryż został odzyskany przez matkę naturę.
Nawet jego przestrzeń powietrzna jest już niedostępna dla człowieka. To z kolei domena szlachetnych orłów, złowrogich sępów i innego ptactwa. Jest to też coś na kształt otwartego świata oddanego w ręce gracza.
W dodatku to miejsce wyjątkowo malownicze. Mimo rysunkowej, mocno uproszczonej grafiki, potrafi ono zachwycić. Także wtedy, kiedy obniży się lot i wpadnie w kręte uliczki, gdzie dzika fauna pasie się między wiekowymi zabytkami.
Gibiąc łepetyną
Polecieć, wzlecieć, wpaść, spaść, obniżyć lot... Wszystko to brzmi bardzo pięknie, ale jak wypada w praktyce? W końcu sterowanie wciąż bywa problematycznym obszarem, kiedy w grę wchodzą gogle do wirtualnej rzeczywistości. Na szczęście w przypadku Eagle Flight zostało ono zaprojektowane z prawdziwą gracją. Za to twórcom należą się ogromne brawa!
Wiadomo dobrze, że najprostsze rozwiązania zwykle są najlepsze, toteż trudno się dziwić, że właśnie po nie sięgnął Ubisoft wymyślając zasady rządzące orlim lotem. Mówiąc skrótowo, naszym skrzydlatym bohaterem kierujemy spoglądając w wybraną stronę.
Żeby jednak na fotelu „nie gonić własnego ogona” przy wirażach, skręcanie zostało podporządkowane przechylaniu głowy w jedną, bądź w drugą stronę. Do tego dochodzi jeszcze szereg opcji, takich jak przyspieszanie lotu czy zwalnianie, ale one już zostały klasycznie przypisane do przycisków pada.
Ten sposób sterowania jest nadspodziewanie intuicyjny i w zasadzie tylko przechylanie głowy wymaga nabrania pewnej wprawy (instynkt podpowiada, żeby ją obracać). Szkoda, że opanowanie tego ruchu to w zasadzie jedno z najciekawszych zadań całej gry. Reszta jest w dużej mierze jego pochodną.
Orle troski
Niby twórcy Eagle Flight próbują nam wmówić, że wykonywane zadania prowadzą do poszerzania terytorium orłów, budowania nowych gniazd czy imponowania samicom, ale bądźmy szczerzy to tylko narracyjna iluzja rozciągnięta nad czysto zręcznościowym modelem rozgrywki.
A zatem, o co tak naprawdę tu chodzi? O latanie. A konkretniej? O szybkie latanie, nawet bardzo szybkie, między obręczami, w korytarzach, wraz z innymi ptakami i przeciwko nim. I to w zasadzie wszystko, co może nam zaoferować Eagle Flight.
Jasna sprawa, znajdziemy po drodze też trochę urozmaiceń, ale to wciąż mielenie w kółko tego samego. Bo różnica między lotem po paryskich katakumbach, metrze czy zabytkowej kolumnadzie jest czysto kosmetyczna. Ot, czasem szybciej, czasem wolniej, tutaj łatwiej huknąć głową o ścianę, tam znowuż można zaobserwować jakiegoś francuskiego hipopotama czy innego flaminga.
Gdzieniegdzie wdajemy się też w powietrzne potyczki z wrogimi nam sępami lub innym drapieżnym ptactwem. Te starcia też trudno uznać za złożone batalie, ale podążanie za przeciwnikami i strzelanie w nich „wirami powietrza” to zabawa trochę bardziej rozbudowana, niż zwykłe orle manewry.
Tym niemniej zadania, które zbieramy po otwartym świecie Eagle Flight, szybko stają się dosyć monotonne. Jakkolwiek wciąż dają one sporo frajdy, to jednak znajdą swoich wielbicieli raczej wśród graczy, którzy lubują się w szlifowaniu rekordów i powtarzaniu tych samych czynności aż do osiągnięcia perfekcji. Poszukiwacze przygód, którym wciąż trzeba nowości, mogą być Eagle Flight mocno rozczarowani.
Pokaż mi swojego ptaka, a powiem ci, kim jesteś
Gier oznaczonych literkami VR wciąż jest dosyć mało, a tych, które dodatkowo dają możliwość rozgrywania partii z innymi graczami ze świecą szukać. Widząc więc opcję sieciowej potyczki w Eagle Flight, rzuciłem się na ten tryb jak sęp na padlinę.
Mój zapał został jednak szybko ostudzony przez przeciągający się w nieskończoność proces wyszukiwania graczy. Co samo w sobie świadczy o znikomej popularności Eagle Flight, a w każdym razie jego wieloosobowej odmiany. Ale nie uprzedzajmy faktów, bo w rzeczywistości nie jest tak źle jak można by sądzić!
Sieciowa potyczka to ptasia wariacja na temat znanego trybu „capture the flag”. Trzyosobowe składy rywalizują ze sobą o martwego zająca, którego muszą dostarczyć do rodzimego gniazda. Jest w tym sporo zabawy, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby latanie z nieżywym gryzoniem w dziobie mogło stać się przyczyną zarwanych nocy albo wielogodzinnych debat w growej społeczności.
Przez moment wyobraziłem sobie, jak mógłby wyglądać Eagle Flight, gdyby rządził się tymi samymi prawami, co, dajmy na to, Call of Duty. Możliwość personalizacji naszych orłów, dobieranie indywidualnego upierzenia, odblokowywanie setek nowych umiejętności... Tego wszystkiego na razie, oczywiście, brakuje. W związku z tym ten tryb wieloosobowy raczej sprawia wrażenie namiastki tego, co widujemy w innych klasycznych grach sieciowych.
Drapieżnik zdejmuje gogle
Eagle Flight to bardzo śmiała i pomysłowa próba wykorzystania nowej technologii. To trzeba jej oddać. Natomiast sama rozgrywka jest wciąż dosyć miałka i niepozbawiona wad.
Gdyby zdjąć gogle i spróbować wyobrazić sobie, jak wyglądałby ten tytuł bez nich, okazałoby się, że to zaledwie mini-gierka. Pozostaje więc mieć nadzieję, że Ubisoft na tym nie poprzestanie i będzie kontynuował dobrą passę, tak żeby jego przyszłe produkcje tworzone z myślą o wirtualnej rzeczywistości w końcu dostały skrzydeł, na jakie w pełni zasługują.
Ocena końcowa:
- pomysłowe wykorzystanie nowej technologii
- wygodne sterowanie z użyciem gogli VR
- malownicze krajobrazy zrujnowanego Paryża
- śmiała próba stworzenie gry VR z otwartym światem
- frajda płynąca z orlego lotu przez różnorodne lokacje
- tryb wieloosobowy
- zadania po pewnym czasie stają się nieco monotonne
- grafika (mimo że oryginalna) jest mocno niedoskonała
- tryb wieloosobowy to w zasadzie jedynie namiastka gry sieciowej w wersji VR
- całość sprawia wrażenie próbki rozgrywki z użyciem nowej technologii, a nie pełnoprawnego produktu
- Grafika:
dostateczny plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry
Komentarze
4