Czwarta odsłona popularnej strzelanki nie przynosi rewolucji, ale dostarcza całkiem sporo zabawy. Szkoda, że zabrakło pomysłu (czasu?) na większe zmiany.
dobra oprawa audio-wizualna; otwarty świat; sensowny tryb kooperacji; wiele małych smaczków dla fanów serii; spora ilość pobocznych zadań
Minusywtórna do bólu; nudna, naszpikowana banałami fabuła; główny antagonista wywołuje w porywach uśmiech na twarzy; poważne problemy techniczne
Nie będę oryginalny jeśli powiem, że Far Cry 3 był świetną grą. Prawdopodobnie najlepszym FPS-em 2012 roku. Posiadał wiele nowatorskich rozwiązań, ciekawą mechanikę rozgrywki i oczywiście otwarty świat. Mając to na uwadze moje oczekiwana względem kolejnej odsłony serii był duże. I patrząc z tej perspektywy nieco się zawiodłem, bo Far Cry 4 nie oferuje praktycznie niczego nowego, a jedynie nieco rozwinięte rozwiązania zastosowane w poprzedniej edycji gry. Jeśli natomiast spojrzeć przez pryzmat dobrej zabawy to wiele zarzucić najnowszemu dziełu Ubisoftu nie mogę. Owszem wtórność bije tutaj po oczach praktycznie na każdym kroku, ale to tak naprawdę nie przeszkadza w rozgrywce. Dużo większym zgrzytem są natomiast problemy techniczne FC 4, ale do tego wrócę nieco później.
Fabuła niestety nie jest najmocniejszą stroną tej produkcji. Przez większość czasu miałem wrażenie, że została napisana przez jakiegoś początkującego scenarzystę, który nawet nie zapoznał się z historią serii. Wcielamy się tu więc w Ajaya Ghale, który wyrusza do Kyrat, aby spełnić ostatnie życzenie swojej matki. Mowa tutaj o rozsypaniu jej prochów na ojczystej ziemi. I w tym miejscu rozpoczyna się prolog gdzie, po raczej nieco przydługiej scenie poznajemy głównego zakapiora – Pagan Mina, na widok którego… zacząłem się śmiać do monitora. Pierwsza myśl – serio? Dawno nie widziałem tak karykaturalnie przedstawionego głównego przeciwnika w grze. Wygląda jakby go wyciągnęli z jakieś reklamy żelu do włosów, ewentualnie różowych garniturów. Nie ma nawet porównania do Vaasa z Far Cry 3.
W sumie na gracza czekają tutaj 32 dość zróżnicowane misje, które oczywiście są połączone w logiczną całość. Choć co do tego ostatniego stwierdzenia można mieć od czasu do czasu pewne wątpliwości. Wynika to niestety z dość z miałkiej i bardzo przewidywalnej fabuły. Raczej nikogo nie zaskoczy fakt, o którym dowiadujemy się na jednym z początkowych etapów gry – ojcem głównego bohatera był oczywiście lider Złotego Szlaku, a więc rewolucjonista. Ten zginął 20 lat temu w niejasnych okolicznościach (bo jakżeby inaczej). W tym czasie wiele się wydarzyło, ale oczywiście najistotniejszy jest fakt, że teraz krajem rządzi samozwańczy król – Pagan Min. Powrót na włości potomka wspomnianego rewolucjonisty w zależności od „obozu” wywołuje skrajne emocje. Jedni postrzegają go jako naturalnego przywódcę, a inni… i tu prawie jak kolejna niespodzianka – rywala, którego należy się jak najszybciej pozbyć.