„Game of Thrones: Iron from Ice” - zwyciężaj albo giń, wybór należy do Ciebie
Studio Telltale nie przestaje rozpieszczać fanów. Tym razem przenosi nas do Westeros, gdzie staniemy do gry o tron, w której wszystkie chwyty są dozwolone.
odwzorowanie klimatu powieści, gra na licencji HBO, utrzymanie konwencji poprzednich gier, ciekawie zarysowani bohaterowie,
Minusybrak możliwości ustawienia czułości myszy, nieco słabsza graficznie od poprzedniczek, mała jasność fabularna po pierwszym tytule, tylko angielska wersja językowa.
Po ogromnych sukcesach przygodówek - dwóch sezonów „The Walking Dead” oraz „The Wolf Among Us” Telltale Studios nie spoczęło na laurach. Pod koniec listopada w sieci zadebiutował pierwszy epizod „Tales from Borderlands”, a tydzień później - trafił tam również premierowy odcinek „Game of Thrones”, który ma mieć kontynuację wyjątkowo w pięciu, a nie czterech kolejnych częściach. Zapoczątkowana seria, choć powstaje z oparciu o prozę George'a R. R. Martina, jedynie nawiązuje do najważniejszych wydarzeń, opowiadając przy tym swoją niezależną historię. Dzięki temu ci, którzy nie są zaznajomieni z sagą „Pieśni lodu i ognia” w postaci książkowej czy serialowej, również będą mogli spróbować swoich sił. Oczywiście znajomość pierwowzoru przyniesie więcej radości i pozwoli pełniej odebrać otaczający gracza świat.
„Rodzina, obowiązek, honor”
W nasze ręce oddana zostaje trójka bohaterów, którzy nie występują ani na kartach powieści, ani w serialu. Są to Mira i Ethan z domu Forrester oraz Gared Tuttle, giermek lorda Forrestera. Wszyscy troje są młodzi i niedoświadczeni, a będąc jedynie pomniejszymi pionkami w podstępnej grze o tron stawiają w niej dopiero pierwsze kroki. Bohaterowie różnią się między sobą zarówno rolami, które przyjdzie im odgrywać, jak i miejscem pobytu. Jest to zabieg przeniesiony właściwie żywcem z książek i dzięki temu umożliwia przedstawienie różnych wydarzeń, mających miejsce równocześnie, ale w innych miejscach. Pierwszy odcinek został podzielony na kilka mniejszych podrozdziałów, opowiadających o losach każdego z nich. Nie jest to jednak pierwsza gra opierająca się na tym pomyśle – podobny zabieg zastosowano w 2012 roku w grze cRPG „Game of Thrones” francuskiego studia Cyanide.
W pierwszych scenach „Iron from Ice” wcielamy się w Gareda, który jest uczestnikiem uczty na cześć nawiązanego sojuszu rodów Freyów i Starków. Bardzo szybko impreza przeradza się w rzeź, kiedy Freyowie okazują się zdrajcami. Fanom serii sytuacja znana jest jako „Krwawe Gody”. W wyniku brutalnej zawieruchy ranny zostaje lord Forrester, któremu służy nasz bohater. Oddaje on swój miecz Garedowi i prosi o przekazanie kasztelanowi Ironrath, siedziby rodu, tajemniczo brzmiących słów „The North Grove must never be lost” („Północy zagajnik nie może zostać stracony”). Szybko okazuje się, że w wyniku zdrady początkowo stabilna sytuacja rodu Forresterów ulega drastycznej zmianie, która odbije się na pozostałych bohaterach gry.
Sytuacja każdego z bohaterów jest inna, ale równie skomplikowana. Za to bardzo płynnie wplata się w świat znany z książki czy serialu. Choć wzmianka o rodzie Forresterów w powieściach Martina ogranicza się do jednego zdania, ich obecność wydaje się być uzasadniona i prawdziwa. Szybko czujemy sympatię do przedstawicieli rodu, zarówno tych, którymi sterujemy bezpośrednio, jak i tych niezależnych. Nasi bohaterowie przypominają nieco przedstawicieli młodszego pokolenia Starków w pierwszych rozdziałach powieści. Telltale po raz kolejny pokazało, że potrafi zarysowywać bardzo ciekawe, niepozbawione drugiego dna charaktery, które chce się lepiej poznać. Udało im się to do tego stopnia, że po zakończeniu pierwszego epizodu spędziłam parędziesiąt minut śledząc drzewo genealogiczne rodu Forresterów dostępne na stronie internetowej studia.
Patrz i (nie) dotykaj
Gry w tej konwencji nigdy nie były specjalnie skomplikowane. Bohaterami sterujemy z perspektywy trzeciej osoby, choć pole manewru pod względem ruchu jest dość ograniczone – zdecydowanie więcej czasu spędzimy śledząc dialogi i uczestnicząc w nich. Mam wrażenie, że chodzenie stało się dla twórców Telltale po prostu nudnym, zbędnym balastem, który ograniczają do minimum. Tu i ówdzie można co prawda coś złapać i schować w spodnie, jak bandaż zwinięty przez Gareda tuż przed oczami opatrującego go maestera albo obejrzeć (np. jak Mira tęsknie wracająca do prezentów od braci, podarowanych przed jej wyjazdem od stolicy), ale takich scenek jest raczej jak na lekarstwo. Zdecydowanie więcej od gracza oczekuje się w chwilach walki. Co rusz na ekranie pojawia się wówczas podpowiedź, który klawisz należy nacisnąć i w którym momencie, tak aby bohater mógł uchylić się przed ciosem przeciwnika. Klawiatura, choć wykorzystywana dość oszczędnie, kilka razy uratuje naszym bohaterom życie. Niestety, gorzej sprawuje się tutaj operowanie myszą – potrzebna „tu i teraz” wlecze się ślamazarnie po ekranie, niejednokrotnie uniemożliwiając graczowi podjęcia decyzji. Wynika to z braku możliwości ustawienia czułości myszy w menu gry. Musiałam się sporo namęczyć, by kursor zaczął się poruszać ze względnie akceptowalną prędkością. Owszem, można to zmienić w systemie, ale tego typu praktyki zestarzały się razem z Windowsem 98. Czułość myszy to konieczna zmienna, która powinna pojawić się w ustawieniach gry.
Komiksowo? Nie tym razem
Choć styl graficzny opisywanej produkcji nawiązuje do „The Walking Dead” i „The Wolf Among Us” to jednak jest od nich znacznie mniej komiksowy. Nie wiem, czy jest to dobre rozwiązanie – gra traci bowiem bardzo wiele z uroku, który dzięki mocnej kresce i wszechobecnym „gryzmołom” miały poprzedniczki. „Game of Thrones” wydaje się być... po prostu biedne! Kiedy pierwszy raz uruchomiłam grę, nie mogłam uwierzyć własnym oczom – cienie postaci są albo ledwo zarysowane, albo wcale nie występują. Twarze bohaterów, pozbawione tego komiksowego efektu, są kanciaste i brzydkie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że odwzorowanie twarzy, zwłaszcza prawdziwych, to zadanie szalenie trudne i twórcy dołożyli wszelkich starań, by gra wyglądała jak najlepiej. Mimo to konwencja komiksowa znana z poprzednich gier wydaje się być zdecydowanie lepszym pomysłem. Tła, choć wpasowujące się w klimat znany z serialu, są rozmyte i niestaranne. Teoretycznie bardzo dużym „smaczkiem” miało okazać się wprowadzenie do odcinka żywcem wyjęte z serialu. W praktyce jednak bardziej przypomina ono łysą, pozbawioną tekstur makietę, nad którą ktoś zapomniał popracować. Graficznie tytuł przypomina starsze produkcje, a nie grę, która miała premierę w 2014 roku. Szkoda, bo to krok wstecz dla studia. Lepiej wypada udźwiękowienie. Szczególnie, że licencja serialu umożliwiła twórcom zawarcie w grze motywów muzycznych skomponowanych przez Ramina Djawadi. Pojawiają się więc znane fanom melodie, jak czołówka serialu, czy „Rains of Castamere”.
Obecność bohaterów znanych z serialu i książek jest także bardzo przyjemnym elementem rozgrywki. Studio otrzymało pozwolenie na stworzenie modeli podobnych do aktorów odgrywających poszczególne role, a ci ostatni mieli swój wkład w udźwiękowienie gry. Istną wisienką na torcie jest słuchanie tych samych głosów, które słyszymy w produkcji HBO. Peter Dinklage, serialowy Tyrion, sepleni swoje mądrości życiowe, a dzięki znakomitej Lenie Headey każda wypowiedź królowej Cersei jest jadowita i złośliwa. Głosy pozostałych, niepojawiających się w serialu postaci, w tym również naszej głównej trójki, też zostały idealnie dobrane np. Gared mówi z surowym akcentem człowieka z północy.
Jeszcze gra czy już interaktywny film?
Podobnie jak poprzednich tytułach Telltale nasuwa się tutaj pytanie – czy to jest jeszcze gra, czy może już interaktywny film? Pomimo zapewnień twórców decyzje, które podejmujemy, tak naprawdę nie mają wielkiego wpływu na scenariusz. Budują one raczej naszą pozycję w świecie gry, ale większość wydarzeń nadal pozostaje ta sama. Nieliniowość jest tutaj jak najbardziej pozorna, co jest w pełni zrozumiałe i wynika z cechy gatunkowej przygodówek. To tak, jakby od „Syberii” lub „Escape from Monkey Island” wymagać rozmaitych ścieżek fabularnych. Jednak w tych tytułach gracz czuł, że jest uczestnikiem – i to dość istotnym – rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Tutaj zaś naszą rolą jest utrzymywanie bohaterów przy życiu podczas quick time eventów oraz, w nielicznych sytuacjach, poruszanie się oraz inicjowanie dialogów. Te ostatnie nie wymagają nawet naszej obecności, bo jak zwykle dla produkcji Telltale są ograniczone czasowo. Większość z nich można po prostu przemilczeć, oczywiście biorąc pod uwagę tego konsekwencje. Mam nadzieję, że za jakiś czas studio wprowadzi jakiś nowy element, bo bazowanie na tych samych schematach rozgrywki może się szybko znudzić.
Prolog czyli fabularna przystawka
Pierwszy odcinek nie daje graczowi zbyt dużego rozeznania. Z pewnością sytuuje bohaterów na odpowiednich pozycjach. Gracz poznaje motywacje oddanych mu w ręce bohaterów, ich relacje z innymi i miejsce w świecie, ale fabuła jest niejasna i wręcz szczątkowa. To bardziej zapowiedź jakiejś ciekawej historii niż jej część. Wprowadzenie w świat jest oczywiście ważne, ale nie mogę powiedzieć, że nie czułam się nieco rozczarowana, gdy zobaczyłam napisy końcowe. Kolejne wydarzenia wydają się nie być ze sobą powiązane i mają miejsce w dość powolny, leniwy sposób. No dobra, na końcu jest bomba emocjonalna, ale o tym cisza, żeby nie spoilować! Tak czy inaczej wszyscy będziemy musieli trochę poczekać na to, co stanie się dalej, bo drugi epizod Gry o Tron pojawi się dopiero za kilka miesięcy. Pokładam w nim jednak spore nadzieje licząc na to, że ludzie z Telltale staną na wysokości zadania i dostarczą nam takiej opowieści, że będą mogli powiedzieć do George'a R. R. Martina i ekipy HBO: Nic nie wiecie!
Ocena: | |
Grafika: | zadawalający plus |
Dźwięk: | dobry |
Grywalność: | zadawalający plus |
Ogólna ocena: | |
Komentarze
10