Gdy zaburzy się prawa grawitacji, nawet z pozoru prosta zręcznościówka może nabrać niebywałej głębi. Nawet, jeśli to tylko ulepszona wersja gry z PS Vita.
Możliwość zmian grawitacji daje graczom wolną rękę; Dobrze zaimplementowane elementy RPG; Historia w trakcie rozgrywki robi się coraz ciekawsza; świetna atmosfera; dodatki w wersji Remastered
MinusyRozgrywka szybko staje się wtórna; Grafika pozostaje kiepska, mimo odświeżenia tekstur; Powtarzający się przeciwnicy; Otwarty świat nie zapewnia zbyt wielu atrakcji; Momentami fabuła jest nieco zbyt przewidywalna
Nie znam zbyt wielu osób, które stronią od zręcznościowych gier sandboksowych - produkcji w których pomiędzy wykonywaniem ustalonych przez twórców misji, można zrobić sobie przerwę i rozerwać się „na mieście”. Sam również do nich nie należę, a każdą okazję do spróbowanie czegoś bardziej oryginalnego, niż Grand Theft Auto, witam z radością. Dlatego też wymuszające całkiem nowy styl rozgrywki Gravity Rush, w wersji odświeżonej w stosunku do oryginału z PS Vita, wydało mi się łakomym kąskiem.
Na wstępie zaznaczę jednak ważną informację, która dla wielu może okazać się przestrogą. W grze na każdym kroku czuć japońską stylistyką – mowa tu o nawiązaniach do mangi, komiksów i kreskówek kojarzonych przede wszystkim z Krajem Kwitnącej Wiśni. Mimo wszystko, osoby nieprzejawiające ostrych reakcji alergicznych na tego typu klimaty, mogą być spokojne. Ja osobiście nigdy nie przepadałem za japońską kreską, ale w Gravity Rush zbytnio mi ona nie przeszkadzała.
Bajka dla małych księżniczek
Mimo wszystko, fabuła przez przynajmniej połowę gry sprawia wrażenie, jakby była robiona pod bardzo konkretną grupę odbiorców – dziewczynki w wieku od około 10 do 14 lat. Początek jest wtórny do bólu – główna bohaterka spada z nieba, nie pamiętając skąd wzięła się w dziwnym, nieco steampunkowym mieście. Do tego odkrywa w sobie moc władania grawitacją, dzięki czemu uzyskuje „unikalną” możliwość uratowania świata od zagłady. Tej sztampowej całości niestety nie ratuje atrakcyjny sposób przedstawienia historii – jest tu ona ujęta w formie przyjemnych w odbiorze komiksowych kadrów.
Choć powtarzalność schematów widać tu bardzo wyraźnie, można przymknąć na nią oko. Bardziej nieswojo poczułem się za to, gdy w co drugim dialogu z pierwszej połowy gry, nasza podopieczna – Kat – narzekała na niemożność znalezienia sobie chłopaka, starając się flirtować z napotkanymi jegomościami. Nie były to rozterki i dialogi na poziomie dojrzałych gier, lecz zbliżone właśnie do japońskich kreskówek. Miarka mojej tolerancji na mangę przebrała się, gdy odkryłem, że końcowy cios w walce z każdym bossem został niemal żywcem skopiowany z „Czarodziejki z Księżyca”. Nie pytajcie nawet skąd wiem, jak rzeczony atak wyglądał, powiem tylko że nie są to najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. Na szczęście, chęć doprowadzenia opowieści do końca i pobicia paru rekordów sprawiła, że mimo tych kilku bolączek „mangofoba”, dałem się wciągnąć w kolejne pojedynki.
Mimo wszystko, momentami wtórna i naiwna historia z czasem nabiera finezji. Cała opowieść toczy się wokół burzy grawitacyjnej, która sprawia, że od miasta odłączają się fragmenty (które oczywiście trzeba odzyskać), a poszczególni mieszkańcy znikają w próżni. W trakcie poszukiwania między innymi szkolnego autobusu pełnego dzieci, napotykamy na dość poważne i dojrzałe sceny, kojarzące się z Władcą Much. Inny fabularny wzlot gra zaliczyła w momencie, w którym Kat zaczęła zastanawiać się nad swoim pochodzeniem. Niestety, ten bardzo obiecujący wątek nie został pociągnięty dalej, jak gdyby scenarzystom w pewnym momencie zmniejszono limit znaków lub honorarium.
Z wielką mocą przychodzi wielka zabawa
Gry z otwartym światem mają to do siebie, że można się przy nich zrelaksować, odpocząć od wykonywania głównych misji i udać się na poszukiwania możliwości pozostawionych przez twórców. Nie inaczej jest z Gravity Rush – możliwość spacerowania po ścianach i dachach sprawia, że możemy dostać się niemal w każde miejsce. Motywacją do tego jest zbieranie porozrzucanych wszędzie kryształów. Dzięki nim możemy też rozwijać umiejętności. To taki zgrabnie wpleciony element RPG, który sprawdza się bardzo dobrze i niejako definiuje sposób rozgrywki. To od nas zależy między innymi, który z ataków specjalnych stanie się najsilniejszy.
Poza głównymi misjami, których jest 21, otrzymujemy też pomniejsze zadania specjalne, takie jak wyścigi, konkurs w rzucie obiektami czy pokonywanie potworów na czas. Mam z nimi jednak dwa znaczące problemy. Po pierwsze, szybko stają się niesamowicie wtórne. Tak naprawdę cała gra opiera się na umiejętnym poruszaniu się między ścianami, sufitami i podłogami, a także bardzo zbliżonym do siebie sekwencjom walki z nieróżniącymi się zbytnio od siebie przeciwnikami.
Drugim problemem jest poziom trudności dodatkowym zadań. Praktycznie większość z nich da się ukończyć z wysokim wynikiem dopiero po zakończeniu gry, gdy rozwiniemy już niemal wszystkie umiejętności. Ciężko więc mówić o nich jako satysfakcjonującym przerywniku podczas normalnej rozgrywki.
W zestawie Remastered otrzymujemy – poza nowymi teksturami i delikatnie zmienionym dla DualShock 4 sterowaniem – 3 pakiety misji, dostępnych na PS Vita w formie DLC. To krótkie przygody dodające fabularnie uzasadnione epizody, z których każdy starcza na mniej niż godzinę zabawy. Wiąże się z nimi otrzymanie nowych strojów, w które później możemy na stałe wyposażyć naszą bohaterkę. Tu plus należy się za udany kostium ewidentnie nawiązujący do postaci Kobiety-Kota.
Superbohater walczy o różnorodność
Zdążyłem już wspomnieć, że tło fabularne jest raczej niewysokich lotów. Wytknąłem też niewielką liczbę zadań pobocznych i rozmaitości otwartego świata. Pozostaje mi więc tylko wspomnieć o głównym wątku i tym, co właściwie w grze robimy. Niestety, choć zabawy z grawitacją dają wiele możliwości, twórcy skupili się praktycznie na jednym aspekcie. Jest to fruwanie między płaszczyznami lub wiszenie w powietrzu i przeprowadzanie ataków na dziesiątkach wrogów. W praktyce każda misja opiera się na lataniu i kopaniu.
Bardzo żałuję, że nie wykorzystano w pełni wykreowanego potencjału. W jednej z misji, w której znajdujemy się we śnie, musimy przechodzić pomiędzy poszczególnymi platformami, mając nieco ograniczone moce. W tym momencie Gravity Rush zamienia się w grę logiczną, w której wykorzystując naginanie praw fizyki trzeba odrobinę pogłówkować. Gdyby przynajmniej jedna trzecia misji stanowiła tego typu urozmaicenie, nie miałbym absolutnie żadnych powodów do nudy. W obecnej sytuacji, kolejne pojedynki przechodziłem już niemal tylko z superbohaterskiego obowiązku.
Co zastanawiające, twórcy nie starają się nawet ukryć wtórności. I to do tego stopnia, że z niektórymi bossami walczymy po kilka razy. Tylko w jednej sytuacji ma to jakiekolwiek usprawiedliwienie fabularne. W innych przypadkach otrzymujemy komunikat w stylu: „ok, pokonałeś tego wielkiego latającego smoka, ale już się odrodził i jest silniejszy”. Co więcej, taktyka zawsze jest podobna – podskocz, zawiśnij w powietrzu, użyj dolotu z kopniakiem, po czym powtórz te kroki kilkanaście razy. I gdyby rozgrywka zajęła mi dłużej, niż 10 godzin, pewnie byłbym mocno znudzony.
Barwny świat do uratowania
Na szczęście, najwyraźniej tę część wynagrodzenia, którą zabrano ekipie od stworzenia dużej ilości potworów i zadań, otrzymał kto inny – graficy i twórcy poszczególnych poziomów. W Gravity Rush nie można narzekać na powtarzalność lokacji. Rozgrywka toczy się w czterech dzielnicach miasta, z których każda ma inny klimat. Osobiście zebrałem chyba wszystkie kryształy jedynie w rozrywkowej części, bo zwyczajnie lubiłem latać po całej okolicy, gdy z głośników płynął energiczny jazz.
Wiele misji rozgrywamy w miejscach, które stanowią fragmenty całkiem innego wymiaru. Niestety, niemal każde z nich wygląda jak stworzone w oparciu o ostrą narkotyczną wizję. Momentami skaczemy nawet po wielkich, pulsujących, kolorowych grzybach, podczas gdy innym razem lawirujemy między rzekami wściekle pomarańczowej lawy. Choć w tej kwestii twórcom nie da się odmówić różnorodności, to jednak ostra, „żarówiasta” stylistyka w ogóle do mnie nie przemówiła.
Sama oprawa wizualna też niestety daje odczuć, że gra była pierwotnie stworzona na konsolę przenośną. Mimo podniesienia ilości klatek na sekundę i ogólnej rozdzielczości, w wielu miejscach otoczenie jest zwyczajnie brzydkie. Także odgłosy szybko stają się drażniące – co kilka sekund z głośniczka w padzie dobiegał mnie dźwięk naładowania mocy grawitacyjnej. Po pewnym czasie żałowałem, że w ogóle z niej korzystam. Na plus zasługuje tu za to bardzo klimatyczna oprawa muzyczna.
Gravity Rush Remastered – gra dość dobra, ale nie dla każdego
Mimo tych wszystkich wad, wtórności i specyficznej, nie każdemu odpowiadającej, japońskiej stylistyki, Gravity Rush to zręcznościówka, która jest w stanie zapewnić sporą ilość frajdy. Choć schematy są mocno oklepane, w niektórych momentach fabuła nabiera takiego smaku, że do kolejnych misji popycha nas chęć odkrycia finału całej historii. W dalszym ciągu jest to jednak bardziej bajka dla dzieci, niż dojrzała produkcja.
Nie zmienia to jednak faktu, że każdy, kto lubi dużą intensywność akcji, powinien dać szansę tej grze. Chociaż obejdzie się bez większych emocji związanych z wielowątkową fabułą czy widowiskowymi pojedynkami, kierując Kat na pewno można spędzić kilka miłych chwil. Jeśli dodatkowo jest się osobą lubiącą komiksy, zwłaszcza japońskie – można śmiało dodać tej grze jeden punkt do oceny.
Ocena końcowa:
- oryginalna możliwość zmian grawitacji
- dobrze zaimplementowane elementy RPG
- historia w trakcie rozgrywki robi się coraz ciekawsza
- świetna atmosfera
- dodatki w wersji Remastered
- rozgrywka szybko staje się wtórna
- nienajlepsza grafika, mimo oświeżenia tekstur
- powtarzający się przeciwnicy
- otwarty świat nie zapewnia zbyt wielu atrakcji
- momentami fabuła jest nieco zbyt przewidywalna
- Grafika:
zadowalający plus - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
zadowalający plus
Okiem starego zgREDa Barona |
Komentarze
5Gra, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie to Valiant Hearts: The Great War (chyba od Ubisoftu). Nie jest to strzelanka, czy jakaś gra 3D, ale ma bardzo ciekawą i wzruszającą fabułę nt. pierwszej wojny światowej.
Czasem warto odstawić BF4 czy GTA V i spróbować czegoś innego.
To jest idealna gra do VR, a na PS4 bedzie przecietnie, chyba ze ktos bedzie wam ruszal telewizorem...