Guardians of the Galaxy: The Telltale Series – rusz pan tyłek i ocal galaktykę
W pierwszym odcinku Guardians of the Galaxy: The Telltale Series napięcie skacze jak kangur na amfie, ale i tak cel został osiągnięty – połknęliśmy przynętę.
- ciekawe wykorzystanie postaci i świata Marvela,; - wciągająca opowieść,; - grzebanie w przeszłości bohaterów,; - podejmowanie decyzji, które wpływają na przebieg akcji,; - świetna oprawa muzyczna,; - sporo humoru...
Minusy...czasami, niestety, przyciężkiego,; - ekscytujące sceny są przeplatane nudnymi kawałkami,; - sterowanie i praca kamery miejscami kuleje...,; ...podobnie jak grafika.
Ocinek 1 Guardians of the Galaxy: The Telltale Series stawia na konsekwencję
The Telltale Series to marka, która mówi sama za siebie. The Wolf Among Us, The Walking Dead i inne produkcje firmowane tym podtytułem wyrobiły mu nie najgorszą renomę. Wprawdzie znajdą się i tacy, którzy reagują na niego alergicznie, ale fanów też nie brakuje. Guardians of the Galaxy: The Telltale Series doskonale wpisuje się w znaną formułę. Ni to gra przygodowa, ni to interaktywny film... Jedno jest pewne – fabuła musi grać pierwsze skrzypce. A smaku dodają jej ciekawe wybory moralne i elementy zręcznościowe.
Co więcej, nad nowym tytułem Telltale Games wisi, rzecz jasna, szyld Marvela, więc można śmiało zakładać, że w cyfrowych przygodach Strażników Galaktyki będzie się działo! Co zresztą widać już w pierwszym odcinku tej serii Z każdym kolejnym krokiem w zwariowany, marvelowski kosmos rośnie apetyt na następne epizody.
I na drugą część filmu, która lada dzień wejdzie do kin. Wiadomo przecież, że to wszystko tryby tej samej marketingowej maszynki. Ale co z tego? Liczy się dobra zabawa, której na naszych ekranach nie braknie, mimo że znajdą się w niej wady i niedociągnięcia, co już teraz widać gołym okiem.
Besztamy szopa przy paniach
O fabule Guardians of the Galaxy: The Telltale Series nie mogę jeszcze powiedzieć zbyt wiele. Z dwóch powodów: po pierwsze na razie jest ona w powijakach, po drugie – żal psuć zabawę osobom, które przymierzają się do samodzielnego poznania tej opowieści.
Co nieco da się jednak napomknąć. Przede wszystkim wylądowałem w towarzystwie znanych mi dobrze postaci. Znalazłem wśród nich i drzewiastego Groota, i irytującego szopa Rocketa, i zabójczo uwodzicielską (albo odwrotnie) Gamorę, i prostego jak kadłub rakiety Draxa... I Petera Quilla, który tradycyjnie robi za głównego bohatera historii. Krótko mówiąc – ekipa w komplecie i gotowa do galaktycznej rozróby.
A o co tym razem przyszło mi się bić? Oględnie rzecz ujmując, jest gwiezdny tyran, starożytny artefakt i sprzeczne interesy każdej z postaci, a nawet całych frakcji. Zabawa zaczyna się od podręcznikowego trzęsienia ziemi, ale, niestety, potem suspens unosi się i opada jak radziecki helikopter z przetrąconym śmigłem.
Dość na tym, że mimo paru nudnawych scen, które co jakiś czas usypiały moje zainteresowanie, ciekawie rozwijane relacje między bohaterami i sama koncepcja kładły kres ziewaniu. Nerwowo wybierane opcje dialogowe dodatkowo pompowały adrenalinę w moje żyły, a nawet wzbudzały całkiem silne emocje. W końcu nie wszystkie odpowiedzi dadzą ten sam efekt, ale każda z nich zostanie zapamiętana przez tę czy inną postać (o czym zresztą informują na bieżąco komunikaty wyświetlane na ekranie).
Przykładowo, kiedy pyskaty szop popisywał się przy knajpianym stoliku przed podpitymi kosmitkami, złośliwie poprztykałem się z nim, a potem padłem ofiarą wyrzutów sumienia. Znowuż wybór między zaufaniem Draxa, a sympatią Gamory stał się dla mnie nie lada problemem. Podobnie zresztą czułem się, kiedy przyszło mi wskazać jedną z dwóch frakcji, z którymi miałem ubić pewien nietypowy interes.
Te złożone relacje między postaciami i konieczność podejmowania decyzji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach to największy atut Guardians of the Galaxy: The Telltale Series. Ponadto prezentowana nam historia nie stroni od zagłębiania się w mroczne wspomnienia bohaterów i poszerza ich biograficzne tło. Można więc wybaczyć chwile nudy, skoro między nimi znajdujemy mięsistą narrację.
Jak się nie umie, to się nie robi
Niestety, wspomniane falowanie napięcia dotyczy nie tylko samej treści, ale i formy. Te sekwencje, w których wybieramy na czas opcje dialogowe lub klepiemy w wyświetlane na ekranie klawisze, dawały mi sporo satysfakcji.
Jasne, to rozwiązania typowe dla konwencji interaktywnego filmu, ale jednak zrobione z polotem.
Co innego te momenty, kiedy twórcy Guardians of the Galaxy: The Telltale Series uciekają się do chwytów czysto „przygodówkowych”. Różnicę widać jak na dłoni. Nagle praca kamery zaczynała mnie wkurzać do reszty, tak samo zresztą, jak sterowanie bohaterem. A i same „zagadki” (jeśli tak to w ogóle można nazwać) pozostawiały wiele do życzenia.
Dajmy na to, w jednej z lokacji zmuszony byłem odnaleźć kartę dostępu. Peter Quill podpowiedział, że warto przy tej okazji skorzystać z wbudowanego w jego hełm gadżetu, który do złudzenia przypominał rekonstruujące zbrodnie ustrojstwo Batmana z serii Arkham.
Chodziłem więc i przyglądałem się widmowym strażnikom, którzy padali na ziemię podczas wygrzebywanej z przeszłości strzelaniny. Ale kto strzelał, do kogo, z której strony...? Nie udało mi się ustalić! I nie pomagało w tym ciągłe korygowanie kamery, która nijak nie chciała objąć całym kadrem obserwowanego przeze mnie zdarzenia.
W końcu znalazłem to, czego szukałem, ale bez pomocy tej niezwykłej technologii. Starczyła mi para spostrzegawczych oczu. Prędko można się zorientować, że ten typ rozgrywki nie jest naturalnym środowiskiem twórców Guardians of the Galaxy: The Telltale Series. Na szczęście zdarza im się zapuszczać w te rejony stosunkowo rzadko.
Oprócz tego, trochę rozczarowuje też oprawa wizualna. Sfera audio jest bez zarzutu! Muzyka świetna, głosy przyzwoite... Ale grafika kuleje. Niby to ta sama co zawsze, charakterystyczna dla The Telltale Series, kreska, ale w obliczu kosmicznych krajobrazów wylazły na wierzch jej ograniczenia. W każdym razie tak to wyglądało w wersji na PlayStation 4.
No dobra, trochę tych niedociągnięć się nazbierało, ale na pocieszenie dodam, że najmniej jest nimi obciążona sama fabuła. Tu i tam znajdzie się jakaś nielogiczność lub żart tak wysilony, że chce się płakać, ale i tak opowieść robi za solidny fundament dla całej reszty.
Podsumowanie odcinka 1, czyli rozkoszny zwis nad przepaścią
Umówmy się, że w growych serialach (tak jak i w telewizyjnych) rola pierwszego odcinka jest dosyć oczywista. Ma być na tyle ciekawie, żeby gracze sięgnęli po kolejną część. Najlepiej więc zakończyć taki wstęp porządnym „cliffhangerem”.
Wprawdzie twórcy Guardians of the Galaxy: The Telltale Series nie skorzystali z okazji idealnie nadającej się do tego, żeby pozostawić nas ze szczęką na podłodze (więcej o niej ani słowa!), ale i tak udaje im się elegancko zawisnąć nad przepaścią. I chociaż egranizacja „Strażników Galaktyki” na arcydzieło się nie zapowiada, to mimo wszystko pierwszy odcinek spełnił nadzieję, jakie w nim pokładałem. Innymi słowy, natchnął mnie ochotą, żeby poznać ciąg dalszy. Być może w ostatecznym rozrachunku wyjdzie z tej serii prawdziwy majstersztyk – kto wie!
Żadna droga nie jest jeszcze zamknięta. Ale o tym, jak dalej potoczą się losy Guardians of the Galaxy: The Telltale Series, dowiecie się dopiero z kolejnych tekstów poświęconych temu tytułowi, jakie ukażą się na łamach Benchmarka. Skoro grę zamienia się w serial, to i recenzja musi być w odcinkach – nie ma rady!
Ocena końcowa:
- ciekawe wykorzystanie postaci i świata Marvela
- wciągająca opowieść
- grzebanie w przeszłości bohaterów
- podejmowanie decyzji, które wpływają na przebieg akcji
- świtna oprawa muzyczna
- sporo humoru...
- ...czasami, niestety, przyciężkiego
- ekscytujące sceny są przeplatane nudnymi kawałkami
- sterowanie i praca kamery miejscami kuleje...
- ...podobnie jak grafika
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!