Z duszą na ramieniu oczekiwaliśmy premiery nowej części sagi. Jednak Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy położyło kres tym lękom już w pierwszych minutach filmu.
Moc wyspała się i jest w formie
Przyzwyczailiśmy się do faktu, że stara trylogia uznana została za klasykę, której świętość pozostaje niekwestionowana, natomiast epizody od I do III stanowią dosyć kontrowersyjne uzupełnienie opowieści o rodzie Skywalkerów. Jednakże nie byliśmy w stanie przewidzieć, co przyniesie nam najnowsza odsłona cyklu w reżyserii J. J. Abramsa. Niektórzy popadali w skrajny optymizm bredząc coś pół zrozumiale o przywróceniu równowagi Mocy, inni natomiast powtarzali fatalistycznie kultowy cytat: „I have a bad feeling about this”.
Choć osobiście bliżej mi było do prognoz tych ostatnich, muszę przyznać, że część VII mile mnie rozczarowała. Gwiezdne Wojny powróciły w wydaniu, jakiego brakowało nam od wielu, wielu lat. W niczym nie przypominają one niesławnego Mrocznego Widma, ani nieco lepszego Ataku Klonów, ani też całkiem znośnej Zemsty Sithów. Mamy do czynienia z powrotem do pra-korzeni. Oferowana nam opowieść uwodzi lekkością i przypomina, czym w swoich założeniach było zapoczątkowane przez Lucasa i Spielberga tak zwane „Kino Nowej Przygody”.
Sokół Millenium nie lata do Mordoru
Ortodoksyjnym fanom lucasowskiego uniwersum to stwierdzenie może nie przypaść do gustu, ale warto przypomnieć, że Gwiezdne Wojny nie są Władcą Pierścieni. To banalne i pozornie niepotrzebne zdanie zarysowuje dość jasną granicę między gatunkami. Opowieści z odległej galaktyki nie służą wielogodzinnemu snuciu mitów i prezentowaniu uniwersum w jego najdrobniejszych szczegółach. Wprawdzie Lucas nadał taką trajektorię rozwojowi serii w nowej trylogii (którą teraz należy już chyba nazywać środkową), ale w mojej opinii był to jeden z jego największych błędów.
Jeżeli dobrze przyjrzeć się częściom IV-VI, w mig uchwycimy, że każda z nich prezentuje dosyć prostą i nieskomplikowaną opowiastkę, w której główną rolę odgrywa kilka tych samych postaci. To dopiero Atak Klonów zmienił tę konwencję i kaliber narracji. Oto pojawiły się przepychanki na najwyższych szczeblach senatu, pozorowane potyczki, zakulisowe spiski oraz angażujące emocjonalnie romanse (to ostatnie wymieniam, oczywiście, z pewną ironią, bo relacje damsko-męskie w wyobrażeniu Lucasa przypominają zaloty na poziomie późnego przedszkola, a w najlepszym razie szkoły podstawowej).
Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy porzuca tę niepotrzebnie skomplikowaną formułę oraz powraca do historii, w której pierwsze skrzypce grają cięte dialogi i szybkostrzelne blastery. Być może niektórych ta prostota zniechęci, ale dla mnie była prawdziwie orzeźwiająca. Zwłaszcza w porównaniu z przerośniętymi fabularnie epizodami II i III.
Zagubiony skrawek mapy
Wiadomo powszechnie, że nadmiar pieniędzy nie służy kinematografii. Pierwsze Gwiezdne Wojny, tworzone przy dosyć ograniczonym budżecie, siłą rzeczy prezentowały nam zaledwie skrawek gigantycznej galaktyki, jaką włada Imperium. Co za tym idzie, mieliśmy wrażenie, że cała potęga tego ostatniego znajduje się poza naszym polem widzenia. Mogliśmy sobie jedynie wyobrażać, jak wygląda stolica, w której zasiada Imperator, czy też jak prezentują się najpiękniejsze planety będące pod jego władaniem.
My sami, śledząc losy bohaterów Rebelii, zawsze pozostawaliśmy gdzieś na uboczu – albo w kosmicznej dziurze zabitej dechami, jaką jest Tatooine, albo też na zapomnianym księżycu Endora. Niestety, wraz z przypływem gotówki i rozwojem efektów specjalnych, George Lucas zdecydował się na dobudowanie do tych kilku planet całej reszty odległej galaktyki. I wtedy prysł czar tajemniczości! Bo przecież zawsze fascynuje tylko to, co nieznane.
Na szczęście J. J. Abrams przywrócił uniwersum Gwiezdnych Wojen jego dawną tajemniczość. Przebudzenie Mocy znów kładzie całun ciemności na przedstawiany nam wszechświat. Można się pokusić o porównanie, że tym razem nie patrzymy na akcję oczami zasiadającego na Coruscant senatora, czy też mistrza Jedi, ale ponownie przyjmujemy perspektywę zagubionego na pierwszej linii frontu żołnierza.
Piękno gruzów Imperium
Skoro już mowa o wrażeniu niesamowitości, jakie czasami wywierał na nas świat Gwiezdnych Wojen, Przebudzenie Mocy bryluje w tym aspekcie. Krajobrazy są nie tylko zadziwiająco piękne i surrealistyczne, ale niosą ze sobą symboliczny ciężar dawnej potęgi Imperium. Innymi słowami, na każdym kroku napotykamy relikty dawnego porządku, takie jak pordzewiałe wraki niszczycieli czy kroczących machin AT-AT. Warto też nadmienić, że zachwycają brudne wnętrza Sokoła Millenium czy też pordzewiałe karoserie innych pojazdów. Widać na pierwszy rzut oka, że wszystkie te elementy są wpisane w historię, która zaczęła się „dawno, dawno temu”.
Ponadto Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy charakteryzuje się mrocznym i ciężkim klimatem, który bije na głowę nawet nastrój panujący w Imperium Kontratakuje. Kiedy połączyć tę atmosferę z niezwykłymi dekoracjami, okazuje się, że całość wywiera naprawdę silne wrażenie, a niektóre z ujęć wydają się być żywcem wycięte z dzieł Beksińskiego. Co za tym idzie, odważę się przyznać, że w moim odczuciu epizod VII jest wizualnie najpiękniejszą częścią całej sagi.
Śmiej się, futrzaku!
Gwiezdne Wojny są znane z tego, że nie stronią od żartów, tak werbalnych, jak i sytuacyjnych. Niestety, przeważnie był to ten rodzaj humoru, który bawił tylko jedną osobę na całym świecie, czyli George'a Lucasa. W przypadku Przebudzenia Mocy sprawy prezentują się zupełnie inaczej. Przez pierwsze dwadzieścia minut mamy w zasadzie do czynienia ze zgrabnie napisaną komedią przeplataną scenami o nieco poważniejszym odcieniu emocjonalnym. I w żadnym razie nie stanowi to zarzutu w kierunku scenarzystów! Przeciwnie – ten rodzaj prowadzenia akcji sprawia, że całość narracji nabiera zadziwiającej lekkości i czyni z najnowszych Gwiezdnych Wojen film przygodowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Jak gdyby tego było mało, oprócz naprawdę zabawnych dowcipów oraz odwołań do poprzednich części serii, pojawiają się także, niespotykane do tej pory, żarty z samej konwencji filmów firmowanych nazwiskiem Lucasa. Dorzućmy do tego jeszcze rozkosznego BB-8, który jest godnym następcą R2-D2 (a nie Jar-Jar Binksa) i otrzymujemy naprawdę przednią rozrywkę, której daleko do męczącego patosu Zemsty Sithów.
Szarobura strona Mocy
Odwieczna prawda głosi, że nie sposób nakręcić ciekawego filmu o pozytywnych bohaterach bez porządnego złoczyńcy, który będzie dla nich stanowił przeciwwagę. To zawsze w przypadku Gwiezdnych Wojen jest problematyczne ze względu na absurdalnie wysoko zawieszoną poprzeczkę, jaką stanowi postać Dartha Vadera. Nie był w stanie dorównać mu ani hrabia Dooku, ani generał Grevious, ani Palpatine / Imperator, ani – pożal się, Boże! - Darth Maul. Co za tym idzie, główny antagonista Przebudzenia Mocy, Kylo Ren, od wejścia znajdował się na straconej pozycji. Bo oto znów pojawiło się pytanie: Jakim cudem będzie on w stanie dorównać Darthowi Vaderowi?
I kiedy wydawało się, że odpowiedzi są tylko dwie – dorówna, bądź nie dorówna, - J. J. Abrams dokonał zabiegu mistrzowskiego. Bo oto przebłysk jego geniuszu sprawił, że uczyniono z samego tego pytania motyw przewodni Kylo Rena. Tym sposobem otrzymaliśmy postać, jakiej w uniwersum Gwiezdnych Wojen jeszcze nie było. Szkolony w ciemnej stronie Mocy przywódca wojsk Najwyższego Porządku czasem przeraża, czasem bawi swoją nieporadnością, a czasem wprawia w zakłopotanie tym, jak bardzo pozostaje skonfliktowany sam ze sobą. Po raz kolejny mamy więc okazję przekonać się, że Gwiezdnym Wojnom tylko pozornie blisko do dzielenia bohaterów na krystalicznie dobrych i absolutnie złych, a w rzeczywistości wszystko rozgrywa się w szarej strefie niełatwych dylematów.
Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy czyli nowa nadzieja
Poza oczywistymi zaletami najnowszej części Gwiezdnych Wojen, nie da się przemilczeń jej wad. A w zasadzie mowa o jednym tylko zarzucie, jaki można postawić twórcom filmu. Chodzi o „kolażową” kompozycję Przebudzenia Mocy. Całość sprawia wrażenie poklejonej z najlepszych fragmentów poprzednich części, a uczucie deja vu raz po raz pojawia się w nas, kiedy śledzimy przygody podstarzałego Hana Solo i jego rebelianckich kumpli.
Niemniej jednak, nie przeszkadza to aż tak bardzo w dobrej zabawie podczas oglądania epizodu VII. Co więcej, Przebudzenie Mocy nie tylko stanowi świetną rozrywkę samo w sobie, ale też daje nam nadzieję na powrót Gwiezdnych Wojen w ich klasycznej dwudziestowiecznej formie. I tę nową nadzieję rozbudza w nas, tak samo jak w roku 1977, znany nam dobrze, choć znacząco posunięty w latach, chłopak z pustynnej planety Tatooine.
Ocena końcowa:
- wciągająca opowieść
- dynamiczna akcja
- powrót legendarnych bohaterów
- zapierające dech w piersiach efekty i lokacje
- mroczny klimat
- duża dawna humoru
- "Chewie, we're home!"
- składanka motywów z poprzednich części
- miejscami naciągane rozwiązania fabularne
Okiem starego zgREDa Barona |
Komentarze
55Wy tak na serio?
UWAGA BĘDĄ DUŻE SPOJLERY JAK ZA CZASÓW UNDERGROUND 1 I 2
----------------------------------------------------
Ta opowieść to kopia Epizodu 4. Robot z czymś ważnym zagubił się na pustynnej planecie, a zostanie znaleziony przez jednego z głównych bohaterów. Po czym ten dołączy do naszego "starego" bohatera w tym przypadku Han Solo i Poe przy czym dołączy do tych "dobrych" tym razem Siły Oporu a nie Rebelianci (chociaż generał ten sam). Kilka scenek walki i strzelania a potem znowu wielka bron zagłady (tym razem się wycwanili bo zamiast coś budować zrobili to na/w planecie, pewnie zabrakło metalu w całej galaktyce po 2 gwiazdach śmierci i Super Star Destroyer klasy Executor) zostanie zniszczona przez atak X-Wing'ów w jedyny słaby punkt. A podczas tego starcia zginie jeden z starych bohaterów tym razem zamiast Obi Wan'a Kenobi'ego to Han Solo...
Ale największym rozczarowaniem pozostanie Kylo Ren zamiast następcy Lorda Vadera mamy rozzłoszczonego dzieciaka który uciekł do rodziców i ich nie lubi... Ju ż nie mówiąc o fakcie że po mimo wielu lat treningu od samego Luka i nowego ciemnego Lorda, dziewczyna która odkryła siłę mocy dosłownie 30 minut wcześniej złoiła mu dupę mieczem świetlnym który trzyma w ręce po raz pierwszy w życiu. Już pomijam fakt że Rey nauczyła się wykorzystywać moc w kila minut, coś co Anakin i Luke uczyli się przez lata pod okiem wielkich nauczycieli...
------------------------------------------------------------
Kiedy JJ Abrams mówił że sprawi że poczujemy się jak byśmy oglądali stara trylogie nie spodziewałem się że skopiuje po prostu pierwsza cześć.
Mam nadzieje że 8 i 9 nie będą kopią 5 oraz 6.
Fabuła i dialogi na poziomie wczesnego nastolatka. Ja rozumiem, że ludzie którzy wychwalają ten film są zachwyceni. Ale bądźmy obiektywni, pod wzgledem fabularnym, dialogów i gry aktorów to jest co najwyżej średniak.
Film z pewnością spodoba się osobom bez wygórowanych oczekiwań. Bez skonkretyzowanego własnego zdania na temat świata.
Jedyną mocną stroną tego filmu to lokacje, sceneria, nothing else.
Żałuję wydanych pieniędzy.
Ten film to cieniutki reboot 4 i 5 epizodu z super slabymi postaciami pokroju, totalnie plaskiej i nieciekawej Kapitan Phasma, Emo-Vader ktorego jedyna umiejetnoscia jest wyzywanie sie na sprzecie komputerowym za pomoca miecza swietlnego, Last Airbender Jedi ktory wyciaga sztuczki mocy doslownie z d***.
Caly scenariusz to kalka poprzednich czesci prawie scena w scene, kazdy zakret w historii telegrafowany jest z 30 min wyprzedzeniem tak zeby nawet widzowie 4 letni nadazyli za ta pedzaca jak slimak fabula.
Jedyna perelka w tej mieszaninie starych i nowych gratow jest Harrison Ford ktoreg postac Hana Solo aktualnie przypomina troche awanturnika ktorego pokochaly miliony.
Ta slabiutka produkcja nie zasluguje moim skromnym zdaniem na wiecej jak 5/10, jest to zwykly przecietniak ktory nawet nie stara sie byc oryginalny i jedzie na pomyslach ktore sprzedaly sie 30 lat temu.
Mozna go postawic ponad epizodem 1 i moze dla nie ktorych 2 ale do epizodow 3-6 to jeszcze lata swietlne.
Tak samo jak wierni fani star treka przeklinaja JJ Abramsa za masakre ich universum tak samo w tym przypadku, fani universum Star Wars ktorzy wiernie kibicowali rozwojowi tego swiata, beda klnac na cienki jak barszcz scenriusz tej czesci.
P.s. z nowych bohatero najlpeiej wypada Finn ktorego moralne dylematy dotyczace zabijania w roli StoormTroopera zdaja sie rozwiewac w momencie w ktorym zdaza mu sie stanac na przeciwko tych z ktorymi spedzil do tej pory cale zycie (innych toroperow) i radosnie wysyla znajomych do Abrahama na piwo.
"Okiem starego zgREDa Barona" jest znacznie bliższa odczuć fanów, a recenzję czyta się jak materiał marketingowy.
Film sam w sobie całkiem przyjemny, ale do sagi nijak nie przystaje, a opinia na temat żartów bawiących tylko GL jest co najmniej poniżej poziomu akceptowalności. Może zwyczajnie autor recenzji jeszcze ich nie zrozumiał i szuka usprawiedliwienia dla takiego stanu rzeczy.
Disney to samo ZŁO, to ciemna strona sagi, która się nie rozwija jak np. Harry Potter - tylko zamienia w kolejnego Jelonka Bambi dla wapniaków. bleeeeeeeeeeeeee
Jak lubicie oglądać babcię Fisher czy dziada Forda - to film dla was z wnuczkami, bo nie zobaczycie żadnego gołego cycka. Za to mordować można do woli, byleby krew się nie lała.
Disney odzyskuje kasę, którą wydał na zakup Lucasfilmu. A kto ma kasę? Wapniaki i ich wnuki od dziadów.
I to kokietowanie łamaniem tabu - czarny facet i biała dziewczyna. Jedyna prawda w tym filmie to ta, że trzeba zabić swojego ojca, aby się uwolnić od niego i nie do końca była świadomym zamiarem scenarzystów - tylko pozbywaniem się kosztów przez producenta, jak śmierć Obi Wana za pierwszym razem.
"No i rozczarowanie śmiercią Solo..." Nie martw się następna część będzie miała tytuł Przebudzenie Solo! ;-)
Ogólnie jestem rozczarowany. Może gdyby nie nachalna promocja i reklamy wszędzie to nie byłoby tak wysokich oczekiwań. A tak film od 12 lat i dla dwunastolatków.
Mimo iz sam Lucas zrobił film dla nastolatków, to JJ Abrams zrobił film dla 30 latków z mózgiem nastolatka. 1-3 były głębsze fabularnie, mimo kiczowatości, ale ten film to tania podróba. Gdyby nie nazywał się SW i nie miał takiej kampanii reklamowej to ludzie przeszli by obok jak koło produkcji 2 kategorii.
i jeszcze można dodać minusy:
Mizerne postacie drugiego planu, nie ma nikogo na miarę Jabby, Jango/Boby Feta.
Kylo Ren po latach treningu jest zatrzymywany przez amatorkę, która dopiero co rozeznała w sobie moc.
Prawie żadnych nowych statków, kilka klisz odnoszących się do części 4-6...
Bitwy kosmiczne to na nowo zrobione bitwy z części 4-6,
Poważnie - Rebelia posiada tylko 30 różnych wzorów X-wingów? Co z resztą? Gdzie krążowniki, niszczyciele, Y-Wingi, B-Wingi - na złom sprzedali?
Poważnie cała planetę-Broń da się wysadzić w piz...niszcząc jakiś mały oscylator, do którego może dostać się koleś od czyszczenia kanałów? POWAŻNIE? Autorzy pytali kiedykolwiek jakiegokolwiek specjalistę od strategii, walki, pilotów, jakiś fizyków??? Aż tak durni są ci odbiorcy w stanach że bezkrytycznie przyjmują plucie im w twarz??
Co się stało z Stoormtroperami-klonami??
Wiele tematów zostało potraktowanych w taki sposób - odniesienie do części 4-6, bieganie, jakaś gadka z aluzją do tych części, trochę strzelania, bieganie.... koniec tematu na cały film...
Dla mnie JJ Abrams zniszczył kolejną sage po Star Treku.
Już w LOST pokazał jaki z niego ignorant i burak i ma w dupie logiczne myślenie oraz związki przyczynowo-skutkowe, a każda scena jest oderwana od reszty i od rzeczywistości nie tworząc spójnej całości. Powierzchownie owszem wygląda ok, ale tylko jak 2+2=4, przy 2x2 już są problemy...
Tak czy inaczej widziałem to w oczach ludzi wychodzących z kina, nie było ochów i achów nie było zachwytu, było rozczarowanie, które zaczęło się dramatycznie mocno piąć w górę skali na słynnym pomoście bez barierek. Dziękujemy JJ:/ A wystarczyło tego nie spieprzyć i powoli dać dorastać nowym bohaterom, oddając cześć starym i pozwolić im na rundę honorową przez 3 epizody kończąc ich role napisem - Żyli długo i szczęśliwie... Obyś się smażył w piekle obok Judasza...
Zresztą jego dwaj młodzi konkurenci bardzo szybko poznawali jasną stronę mocy, mistrz Yoda by się nie powstydził zważywszy choćby na to, kto był pierwszym mistrzem Kylo Rena.
Ogólnie "Przebudzenie mocy" oceniam na plus, chociaż podobieństw co do poprzednich części jest na prawdę wiele. Scenariusz jest oparty na tych samych schematach.
PS: Proszę, nie spojlerójcie.
Wszystkich hejterów pozdrawiam i jestem pewien, że niedługo zrobią dla was 17 część szybkich i wściekłych czy inne piraty z karaibów.
Niech moc będzie z wami.
Ogólnie jest zadowolony z filmu i efektów, w 3d bardzo dobrze dopracowane.
I zapewne za jakiś czas będzie następna część więc czekamy :-)
są też minusy:
Wnuk Wadera groźny tylko w masce :-)
Postać Finna na początku bardzo ciężka do zaakceptowania.
No i rozczarowanie śmiercią Solo... bez niego ta cześć była by cienka.
Ogólnie "Przebudzenie mocy" 10/10
Owszem, przywołuje. Ale wcale nie wiemy, czy jest on Mistrzem. Raczej, sądząc z końcówki filmu (zdaje się że szło "dokończyć jego szkolenie") dopiero uczniem. Tłumaczyłoby to (na upartego) w pewnym sensie jego porażkę z newbie Reą.
Generalnie film jest OK, biorąc pod uwagę "bad feeling" to nawet bardziej niż OK...
po ostatnim episodzie 6 zastanawia mizerny stan rebeliantow...niby ciemna strona zostala pokonana a tu znow rebelia ukazana jest jako garstka partyzantow a Imperium chyba klonuje sie samo w dosc szybkim tempie....;]..taka mala niescislosc w scenariuszu w moim odczuciu ;]
Ogolnie film jednak dobry i dobrze zrobiony..
pozdro i wesolych
Oczekiwałem że po 30 latach obejrzę swoich ulubionych bohaterów we wszystkich filmach wprowadzając nowych bohaterów i robiąc rundę honorową po nowej trylogii... a tak napluto mi w twarz...
Co do autora recenzji jaki genialny ruch uczyni z Kylo lepszego niż Darth??? Chyba nie scena na moście, bo jest fabularnie bez sensu. Musiałą się pojawić bo w połowie doszli do wniosku że Ren w ogóle nie przekonuje do siebie nikogo. Nie wiem co z tymi amerykanami jest ze każdy ma tam problem ojciec-syn, może to dlatego ze u Żydów syn staje się pełnoletni w wieku 12 lat i staje się tak naprawdę antagonistą ojca. U nas ojcowie pomagają i wskazują drogę nawet często za długo i wieku 30 lat można mieć po uszy ich uwag,wiec może dla nas jest to nie do strawienia, że gówniarz ma problem z ojcem... którego nienawidzi WEŹCIE IDŹCIE DO PSYCHOLOGA!!!
można tak wymieniać w nieskończoność miejsca w których film kuleje, a z każdym dniem jest tego jeszcze więcej.
Dla mnie oprócz postaci Hana Solo i BB-8 nie było wyraźnych pozytywów. Na plus mozna zaliczyć dobór aktorów do postaci Rey i Poe. Finn jako czarny StoorTrooper - kiedy przestali być klonami - nie wiem - mi nie bardzo podchodzi...
A najgorszy jest ten cały miecz -co za idiota to projektował, już lepiej by było gdyby zrobił go wygiętego jak szabla, albo żeby koleś miał 2 i chodził z nimi jak Starkiller z Force Unleashed, ale kuźwa 2 ręczny miecz którym powinien władać jakiś Palladyn a nie nastolatek z niedowagą to przesada.
Mimo iz sam Lucas zrobił film dla nas