Przez pierwsze dwie godziny Kingdom Come: Deliverance czujemy się jak widz: gramy parę minut, oglądamy masę przerywników, a potem uczestniczymy w dość trudnej konnej gonitwie. I choć początek ten może zniechęcić, później jest tylko lepiej. Dużo lepiej.
- świetnie zrealizowany, ciekawy świat,; - główny bohater, którego naprawdę łatwo polubić,; - pomysłowy i wymagający system szermierki i łucznictwa – czujemy satysfakcję po każdym pojedynku i z każdym ustrzelonym królikiem,; - dobrze opowiedziana historia,; - masa zróżnicowanych zajęć dodatkowych,; - rozbudowany kodeks zawierający sporo informacji na temat historii, kultury i obyczajów,; - widoki, które potrafią zapierać dech w piersiach… i parę naprawdę ładnych, filmowych kadrów.
Minusy- problemy techniczne,; - spadki wydajności,; - dziwaczny system zapisów.
Niesamowite jaką drogę przeszedł Kingdom Come: Deliverance – od gry indie, na którą zrzucali się sami gracze w czasie zbiórki na Kickstarterze po tytuł tak głośny, że jego premiera jest jedną z najbardziej oczekiwanych w pierwszej połowie 2018 roku. I wszystko w ciągu 5 lat. Cóż, trochę to trwało, ale czy końcowy rezultat był wart tego całego zamieszania, przekładania terminów i podkręcania oczekiwań?
Kingdom Come: Deliverance – z historią mu do twarzy
Tuż przed wydarzeniami wywołanymi śmiercią Jana Husa, których ubarwioną magią (i literacką fikcją) wersję możemy poznać z kart „Trylogii Husyckiej” Sapkowskiego Czesi mieli jeszcze jeden barwny epizod. Ich niezbyt nadający się na swój urząd król został porwany przez własnego kuzyna, który przy okazji najechał kraj prowadząc z Węgier sporych rozmiarów armię. Na tej właśnie części średniowiecznej historii skupia się Kingdom Come: Deliverance.
Wszystko to jest dla Henryka, bohatera opowieści snutej przez czeskie studio Warhorse, zaledwie tłem. Wychowany na wsi chłopak, wie w końcu o wielkiej polityce tyle, ile uda mu się zasłyszeć w knajpie, przy piwie. Chyba, że ta wielka polityka przetoczy się z armią przez jego dom.
Przygoda serwowana przez naszych południowych sąsiadów, to typowa historia od zera… do kogoś odrobinę ważniejszego, niż przeciętny mieszczanin. Zaczynając jako syn kowala, u którego największą manifestacją buntu jest obrzucenie domu jednego z mieszkańców wioski nawozem dochodzimy do roli człowieka pomagającego szlachcie przywrócić pokój w regionie.
To długa i pełna wyzwań droga. Mówiąc, że zaczynamy jako nikt nie mam na myśli tylko roli w społeczeństwie. Nasz bohater nie umie praktycznie nic. W drodze na swój, niezbyt wysoki, szczyt będzie więc musiał nauczyć się wszystkiego, od naprawiania ciuchów, przez jazdę konną, aż po szermierkę, która w wydaniu Warhorse stara się być trudna i możliwie realistyczna.
Przez wspomniane wcześniej dwie początkowe godziny Kingdom Come: Deliverance sukcesywnie wbija nam do głowy, że jesteśmy nikim i nic nie umiemy, jednak przez resztę przygody przekonujemy się, że to nie do końca prawda.
Choć w wielkich rozgrywkach szlachty jesteśmy jedynie pionkiem, możemy w tej roli zrobić naprawdę dużo. Henryk nie ma szans na zostanie herosem ani królem, ale to, co robi podczas kilkudziesięciu godzin gry, zmienia życie wielu ludzi w regionie, często nie oglądając się na wielkich i potężnych tego świata.
Rób co chcesz
Czechy pokazane w Kingdom Come: Deliverance to kraina pełna możliwości. Wędrując przez nie zostaniemy złodziejem, opychającym skradzione towary lokalnym paserom-młynarzom, spróbujemy swoich sił jako kłusownik, dostarczając garbarzowi skóry, których nie może się doprosić od opiekującego się lasami łowczego i spierzemy dość mieszczan, by zdobyć tytuł mistrza boksu.
Obok małych przygód czekają także te większe. Równolegle do głównej osi fabuły wyruszymy tropem czarownic wzywających w lesie szatana i pomożemy poturbowanemu przez bandytów szlachcicowi wrócić do sił. Każda z tych opowieści to osobny, pomysłowo rozpisany wątek, który jakością wykonania i przerywnikami filmowymi nigdzie nie ustępuje przygodzie głównej. To świat, po jakim chętnie poruszałby się Geralt, gdyby był postacią historyczną.
Na rozstajach dróg spotkamy całą masę ciekawych postaci – ktoś zada nam zagadkę, wędrowny rycerz zaproponuje przyjacielski pojedynek, a gość oferujący łatwy zarobek spróbuje nas obrobić. Lasy i pola Czech pełne są sekretów czekających na znalezienie, zwierzyny łownej i grzybów, którymi podtrujemy obozowisko wroga, a każdy kilometr przestrzeni zawiera jakąś przygodę czy zdarzenie losowe.
Dodajmy do tego oprawę graficzną, która serwuje nam momentami naprawdę fantastyczne widoki, zachęcające by zatrzymać się i podziwiać piękno stworzonego w Kingdom Come: Deliverance świata. Sceneria, choć pozbawiona nisko latających smoków czy gryfów potrafi zaczarować bardziej, niż Wiedźmin 3 czy Skyrim po wizualnym tuningu.
Jest też różnorodnie. Większość zadań ma po kilka rozwiązań, a drobne, dodatkowe atrakcje, takie jak turnieje łucznicze występują w więcej niż jednym wariancie. Jeśli strzelanie bez celownika (to jeden z tych drobiazgów, które mają czynić grę bardziej realistyczną) do tarczy nie sprawia nam dość frajdy, możemy pojechać w inny zakątek mapy i spróbować się w polowaniu na spływające rzeką kłody. Wyczucie odległości i szybkości celów to znacznie większe wyzwanie, znak tego, że uczymy się przez całą grę.
Kingdom Come: Deliverance zdecydowanie nie jest tytułem, w którym możemy przemknąć jak strzała przez główną fabułę. Jeśli nie poświęcimy czasu by wykonać zadania poboczne i podszkolić się w kluczowych umiejętnościach, napotkamy ściany, przez jakie trudno będzie się przebić.
Bez przećwiczenia złodziejstwa, retoryki czy złapania podstaw walki wręcz przygoda robi się bardzo trudna. Szlachcice, dla których pracujemy dają nam co prawda konia i trochę podstawowego wyposażenia, ale by zrobić karierę jako zbrojny albo wygodnie i szybko przemierzać polne drogi musimy ukraść lub zarobić na dobry sprzęt.
Naóka jest trudna
Przed premierą gry miałem okazję zagrać w nią na kilku pokazach i jedną, powtarzającą się myślą było: czy walka nie będzie za trudna dla przeciętnego gracza? Kingdom Come: Deliverance serwuje nam odwrotność krzywej nauki: przez pierwsze godziny raz za razem daje nam dość mocne bęcki w co drugiej walce, pokazując, że nic nie umiemy.
Wypełniający świat żołnierze i bandyci nie czekają, by zaprezentować nam, jak najskuteczniej ich zabijać, tylko siekają Henryka z determinacją sugerującą, że od powodzenia zależy ich życie (bo w sumie, tak jest). To lekcja, którą trzeba przyjąć z pokorą – czający się po lasach bandyci i żołnierze często mają sporo większe doświadczenie i póki nie poświęcimy czasu, by zacząć skutecznie machać mieczem czy obuchem, będziemy przegrywać.
Podczas pojedynków określamy jeden z pięciu kierunków ataku, próbujemy robić zwody lub serie ciosów, by przebić się przez gardy przeciwnika. Przy okazji staramy się blokować, bo każde trafienie wytrąca bohatera z równowagi i sprawia, że ekran wybucha czerwienią lub błękitem, potęgując tylko poczucie chaosu, jakie towarzyszy nam podczas walki.
Jeśli wejdziemy w zwarcie z więcej niż jednym wrogiem poziom trudności wielokrotnie wzrasta. Henryk jest tylko człowiekiem, pozbawionym nadludzkiego refleksu bohaterów kina akcji. Dwa ciosy w plecy potrafią skończyć jego karierę.
Warto tu zaznaczyć jedną rzecz: przy grze Warhorse będziemy się całkiem dobrze bawić nawet, jeśli zręcznościowa walka nie jest naszą specjalnością. Parę razy, gdy podczas głównego wątku natknąłem się na większe grupy wrogów, miałem możliwość obejścia problemu.
Czasem wystarczyło zdjąć pobrzękujące, żelazne elementy opancerzenia i podkraść się niezauważonym, kiedy indziej rozwiązaniem było wezwanie pomocy. To ostatnie wydaje się bardzo nieintuicyjne.
Gry RPG nie przyzwyczaiły nas zbytnio do sytuacji, gdy bohater może poprosić kilku zbrojnych by pomogli mu uporać się z bandytami. Ale kiedy z grupą żołdaków wpadamy na pozbawionych nagle przewagi liczebnej bandytów, trudno nie czuć satysfakcji.
Część problemów w Kingdom Come: Deliverance można też zwyczajnie przegadać – jedno z zadań mówi wprost, że słowa potrafią być potężniejsze od miecza, a Henryk jest tego żywym dowodem. Jeśli brakuje nam zdolności retorycznych możemy spróbować się lepiej ubrać, bo strój, jego czystość i jakość robi wrażenie na rozmówcach. To tylko jeden z wielu systemów, które wpływają na nasze powodzenie w świecie gry.