Poszliśmy na Łotr 1: Gwiezdne Wojny – historie w poszukiwaniu nowej przygody. Zamiast tego znaleźliśmy kino moralnego niepokoju. W dodatku dosyć średnich lotów.
Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie, czyli napisów nie będzie
Rok temu z duszą na ramieniu i nową nadzieją w sercu szedłem do kina na Przebudzenie Mocy. Chociaż niepewności we mnie było aż nadto, koniec końców VII epizod Star Wars okazał się pozytywną niespodzianką. I to wrażenie u mnie nie wygasa, nawet teraz, kiedy odświeżam sobie gwiezdnowojenne dzieło Abramsa podczas domowych seansów.
Dlatego też myślałem, że od tego momentu będzie już tylko lepiej, a przygotowywane przez Disneya kontynuacje pociągną dalej tę dobrą passę. Również w ramach nowej podserii ochrzczonej wieloznacznym tytułem Gwiezdne wojny – historie.
Tak, tak, premiera Łotra 1 wiązała się dla mnie z ogromnymi oczekiwaniami, a towarzyszący jej dodatek do Star Wars: Battlefront tylko je podsycił. Wprawdzie filmowa opowieść o zdobywaniu planów Gwiazdy Śmierci robi wszystko, co w jej (nomen omen) mocy, żeby odciąć się od głównej serii, ale i tak liczyłem na to, że pójdzie w jej ślady. W każdym razie jakościowo.
Niestety, okazało się, że brak słynnych napisów sunących w przestrzeni kosmicznej, jakie zawsze widywaliśmy na wstępie filmów, i oszczędne korzystanie ze znanej muzyki Williamsa, to zwiastuny absolutnego zerwania ze znaną formułą. Mówię „niestety”, ponieważ Łotr 1: Gwiezdne Wony - historie z jednej strony stara się za wszelką cenę trafić do serc fanów sagi Lucasa, ale z drugiej chyba zapomina, za co tak naprawdę kochamy Gwiezdne Wojny.
Tak jak Mroczne Widmo zafundowało nam naiwną bajeczkę dla dzieci, zamiast dojrzałego filmu przygodowego, tak Łotr 1: Gwiezdne Wojny Historie przesadza w drugą stronę. Ja również byłem pośród tych, którzy po każdym kolejnym epizodzie krzyczeli: „Powinno być ambitniej, posępniej i bardziej krwawo!”. No cóż... Jak mawiają Anglicy, „be careful what you wish for”. Twórcy Łotra 1 posłuchali tego apelu i – krótko mówiąc – przedobrzyli.
Darth Wallenrod
Ostatnio zwolennicy Trumpa podjęli decyzję o bojkocie Gwiezdnych Wojen. To już samo w sobie jest nieco zabawne, ale jeszcze dziwaczniej prezentuje się odpowiedź aktualnych szafarzy marki, którzy twierdzą, że stworzona przez Lucasa opowieść nie jest sprawą polityczną.
Ha! A to niespodzianka – tak zareaguje chyba każdy fan Star Wars. Tym bardziej, że akurat najnowszy film z tego uniwersum, czyli Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie, to dzieło tak polityczne, jak to tylko możliwe.
Starczy wspomnieć partyzanckie walki na planecie do złudzenia przypominającej nasz Bliski Wschód. To stamtąd właśnie siły Imperium wykradają cenny surowiec, a rebelianci okrzyknięci „terrorystami” i „ekstremistami” próbują go odbić. Aluzje aż nadto oczywiste, nieprawdaż?
Nie piszę tego jednak po to, żeby dolewać oliwy do ognia, jaki wywołała deklaracja trumpistów. Jest to jedynie przykład na to, jak poważnie podchodzi do tematu Łotr 1. Jest to zupełnie inne spojrzenie na świat Gwiezdnych Wojen od czarno-białej wizji, do jakiej przyzwyczaiła nas chociażby Nowa Nadzieja.
I sam ten pomysł wydał mi się niezwykle ciekawy. Oto widzimy, że rebeliancki sojusz to nie monolit scalony ze szlachetnych wojowników, ale zbieranina kierowana bardzo różnymi pobudkami, walczący na frontach wojny z Imperium żołnierze nie zawsze są tak bohaterscy jak można było przypuszczać, a Moc to jedynie zabobon, w który tak naprawdę wierzą tylko szaleńcy.
Zdrada, mistyfikacja, paranoja, zemsta, prywata – to słowa-klucze, które przewijają się między wierszami historii opowiadanej w Łotr 1. Niestety, koniec końców dołączają do nich także nadzieja, heroizm i inne bardzo szczytne wartości, które jednak tutaj raczej przybierają postać banałów psujących nieźle zapowiadającą się fabułę. Mieszanka tych wszystkich elementów daje efekt w postaci pretensjonalnego koktajlu, który z trudem przechodzi przez gardło.
Szeregowiec Ryan w kosmosie
Kto nie zna tego kultowego filmu Stevena Spielberga? A kto kojarzy te sceny, które miały wyciskać łzy z oczu, a powodowały jedynie ziewanie? Pamięć jest łaskawa dla dobrego kina i zwykle wymazuje fragmenty, które nie przystają do pozytywnej wizji, dajmy na to, Szeregowca Ryana.
W związku z tym z łatwością przypominamy sobie lądowanie na plaży w Normandii, ale już trudniej nam wygrzebać ze zwojów mózgowych scenę na cmentarzu poległych. Niepotrzebny patos łatwo pokrywa się kurzem niepamięci. Jednak w przypadku Łotra 1 nasze łaskawe dla filmowych twórców umysły czeka szczególnie trudne zadanie, bo wzniosłych momentów jest tutaj od groma.
Wiedzieliście, na przykład, że Rebelia wzniesiona jest na nadziei? Jeśli nie, to Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie Wam to uświadomi! Chciałoby się powiedzieć: raz, a dobrze. Ale to nieprawda. Będzie wbijał Wam to do głowy przez trzy czwarte trwania filmu z częstotliwością jednego dialogu poświęconemu tej kwestii na każde pięć minut.
Co gorsza, te wzniosłe przemowy niemal zupełnie zastępują tak charakterystyczny dla serii Lucasa humor. (W Łotrze 1 znajdzie się wprawdzie parę dobrych żartów, ale ani one wybitne, ani nie ma ich znowuż tak wiele.) A to sprawia, że całość nabiera ciężaru, który czasami trudno dźwignąć. Koniec końców, Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie to zwykły film przygodowy, a aspiruje do miana Bóg wie jakiego arcydzieła kinematografii.
Lucas, ty draniu!
Kolejnym mankamentem Łotra 1 jest chroniczny syndrom Zemsty Sithów. Rozumiem przez to ciągłe i usilne dopasowywanie każdego elementu scenariusza do fabuły Nowej Nadziei.
Zupełnie, jak gdyby pierwsza część sagi Lucasa nie była dla twórców Łotra 1 inspiracją, ale ograniczeniem. Ach, chciałoby się puścić wodze fantazji, ale ten drań Lucas nie pozwala! W związku z tym, wszystko musi zostać poukładane, poprzycinane, zinterpretowane tak, aby pozostawało w zgodzie ze scenariuszem Epizodu IV.
Żeby było zabawniej, jest to też źródłem pewnych absurdów scenariusza. Czasami słuchając strategicznych knowań rebeliantów, możemy się zastanawiać, jakim cudem w ogóle udało im się cokolwiek zorganizować. No, dobrze, dobrze, dodajmy na obronę przywódców Sojuszu, że nadmierna komplikacja ich rozkazów wynika raczej z nieudolności scenarzystów.
O ile jednak jestem w stanie zrozumieć, że czasem trzeba różne elementy dopasować do istniejących już filmów, o tyle zadziwia mnie liczba aluzji, jakie autorzy Łotra 1 z własnej, nieprzymuszonej woli serwują widzowi. Ten film to prawdziwy festiwal „easter eggów”, który po pewnym czasie przestaje już bawić, a zaczyna zwyczajnie męczyć.
Całe szczęście, że poza mieleniem ochłapów starej trylogii i próbami jak najwygodniejszego przytulenia się do niej, Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie ukazuje nam także niewidziane dotąd kulisy rebelianckiej walki, pozwala lepiej poznać motywację znanych już bohaterów, a nawet nadaje trochę większe znaczenie niektórym (do tej pory niezbyt poruszającym) zdaniom z Nowej Nadziei.
Są momenty
Zacząłem od zarzutów, choć stara szkoła dobrego wychowania mówi, żeby na początek dawać informacje pozytywne. Ale nic nie poradzę na to, że wady Łotra 1 wysuwają się na pierwszy plan. Co nie zmienia faktu, że jego mocne strony też momentami dochodzą do głosu.
Pominę już tę oczywistą zaletę, jaką jest oprawa audiowizualna. To absolutny majstersztyk, który widać już na zwiastunach i zdjęciach. Nie trzeba więcej o nim mówić. Natomiast warto powiedzieć, że fabule Łotra 1 też zdarzają się czasami przebłyski geniuszu.
Rzadko, bo rzadko, ale miejscami dorównuje on oryginalnej trylogii. Chciałbym wskazać palcem poszczególne sceny, kiedy tak się dzieje, jednak to zdradzałoby zbyt wiele z fabuły filmu. Dlatego dopóki nie przekonacie się o tym sami, dopóty możecie mi tylko wierzyć na słowo. A ja mówię, że w niektórych momentach można poczuć uścisk w gardle. I nie jest to efekt słynnej sztuczki Vadera z podduszaniem, ale przejaw podniecenia rebelianckimi przygodami.
Szkoda tylko, że tak wiele z tych chwil jest zaraz zagłuszanych kanonadą blasterów i dział niszczycieli. Przedłużające się sceny bitew to puste pokazy efektów specjalnych, w których jest za dużo i za mało jednocześnie. Za dużo atrakcji, a za mało tych pojedynczych momentów, które na długo zapadłyby w naszą pamięć.
Historia i historie
Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie to rzecz niezwykła. Nie mówię, oczywiście, o jakości filmu, ale o samym wydarzeniu, jakim stało się zapoczątkowanie nowej podserii. Jej przyszłość wciąż jest przesłonięta mgłą tajemnicy, ale już teraz otwiera ona przestrzeń dla różnych twórców na przedstawienie swojej własnej wizji gwiezdnowojennego uniwersum.
A znając popularność zarówno Disneya, jak i marki Star Wars, historii ze świata Gwiezdnych Wojen nie braknie. Pytanie tylko, czy zdołają one dorównać filmom głównego nurtu? Wiemy tylko, że na wstępie nie udała im się ta sztuka.
Nie znaczy to jednak, że Łotr 1: Gwiezdne Wojny - historie jest zupełnie bezwartościowy. Nic z tych rzeczy! Dla fanów Star Wars to lektura obowiązkowa, dla przypadkowych widzów przyciężka, ale jednak widowiskowa rozrywka, a dla mnie... Hm. Może lepiej raz jeszcze obejrzę Przebudzenie Mocy.
Ocena końcowa:
- Gwiezdne Wojny mroczne jak nigdy
- poszerzenie uniwersum i ukazanie z innej perspektywy znanych postaci i wydarzeń
- miejscami chwyta za serce
- widowiskowe sceny batalistyczne
- humor....
- ...którego jednak nie ma za wiele
- opowieść miejscami niepotrzebnie wydłużana
- patos w ilościach przemysłowych
- wiele elementów na siłę dopasowywanych do Nowej Nadziei
- mało wyraziste postaci
- całość aż nazbyt mroczna
Komentarze
44Jak przebić się przez pole siłowe - użyć zwykłego niszczyciela jak Executor-a na Endorem do zniszczenia bazy sterującej polem na orbicie. Ale zaraz zamiast ładować w niszczyciel torpedami protonowymi nie łatwiej było zaatakować nimi samą bazę?
Ja rozumiem że fizyka GW jest dziwna i nie udaję że wiem jak działa napęd nadprzestrzenny. Ale może myszowaci zrobią jakąś sensowną ściągawkę. W starej trylogii Han miał problem ze skokiem na Alderan - musiał wylecieć z planety. A teraz skok w nadprzestrzeń jest możliwy z powierzchni planety.
W sumie da się to oglądnąć ale to raczej cit powyżej VII epizodu.
Moim zdaniem Nowe Star Wars powinno zaryzykować i napisać całkowicie nowy Scenariusz dla wszystkich wydarzeń. Myślę o porzuceniu tego co już znamy a rozpoczęcia od momentu w którym zawiązuję się Imperium, Republika ich wojna i pokazanie tego nawet w 3 filmach jako całkowicie nowej wizji rozwoju sytuacji, wcale nie kończącej się zwycięstwem jednej ze stron. Taki film mógłby w pewien sposób wywrócić stkostniały temat Star Wars bo wybaczcie ale po za 3 częściami z lat 70-80 nie daję rady tych dalszych wypocin oglądać, są za płytkie, przewidywalne i bezsensowne i każdy wie do czego prowadzą.
Wiecznie wracam do Gundamów, ale one są czymś o czym nawet Star Warsy marzyć nie mogą. Absolutny twór który ciągle się rozrasta, dzięki pomysłowości coraz to nowych scenarzystów, jednocześnie porzucając monolityczny układ pętli czasu, a tworząc całkowicie wolne odrębne serię połączone jedynie poszczególnymi elementami, dzięki czemu każdy nowy GUNDAM nawet jeśli pewnymi elementami fabularnymi przypomina wcześniejsze, to jednak każdy nowy wprowadza coś takiego co na kilka lat staje się wyznacznikiem gatunku Mecha.
Można się nie zgadzać z moim poglądem na sprawę serii Star Wars, szanuję to - ale proponuję się pochylić nad tym i pomyśleć, czy nie byłby fajnie zobaczyć ekranizację czegoś takiego jak Łotr 1, gdzie porzuca się chęć doprowadzenia serii Łotrów do wątku znanego z Mrocznego Widma czy idąc nawet dalej z Nowej Nadziei?
pozostawiam to wam do przemyślenia :)
Dokładnie na odwrót.
Dobre cechy i elementy zostawiamy na koniec bo "wszystko dobre co się dobrze kończy".
Star Wars Episode I The Phantom Menace - 5/10
Star Wars Episode II Attack of the clones - 5/10
Star Wars Episode III Revenge of the Sith - 6/10
Star Wars Episode IV A New Hope - 6/10
Star Wars Episode V The Empire Strikes Back - 8/10
Star Wars Episode VI Return of the Jedi - 7/10
Star Wars Episode VII The Force Awakens - 2/10
Rogue One: A Star Wars Story - ?
Przepraszam, ale się uśmiałem. Piszesz o rzewidywalnych bohaterach nic nie wnoszących do flmu. Odpowiedz zatem na pytanie którzy bohaterowie Sagi nie byli przewidywalni wg kryteriów jakiegoś górnolotnego konkursu na oryginalność? Odpowiedź - obiektywnie żaden, ale byli za to często udanymi kreacjami. Nie inaczej jest R 1. Film jest zamkniętą opowieścią trwającą i tak stosunkowo długo jak na dzisiejsze filmy. Nie da się opowiedzieć historii życia kazdego bohatera bo to po prostu czasowo nie możliwe. Za to mamy tak zwane pierwsze wrażenie i jest ono zgrabnie zrobione. Postaci pojawiają się w kontekstowo, co należy ocenić obiektywnie za wystarczające w ograniczonych ramach czasowych filmu.
R1 stanowi filmowy odpowiednik SW Republic Commando - gdzie nie było żadnego Jedi a klimat SW wylewał się wiadrami. Świat SW to nie tylko narcystyczni Jedi i Sithowie, półbogowie z trudem dostrzegający zwykłych śmiertelników ale właśnie miliardy tych innych. Film oddaje im sprawiedliwość i to też jest istotna nauczka dla nas.
Rewelacja - te efekty specjalne...muzyka...dzwięk...
Potem Imperium Kontratakuje - znowu rewelka.
Sceny zimowe - genialne.
No i zakończenie - Powrót Jedi - sceny w lesie i pościg.
Genialne...
A potem...
Gdzieś tam w odległej galaktyce...
Long...Loooongggg....Galaktik...
Nastał czas ...tandety i chały...
Mroczne Widno !
Uuuuuu....Poszedłem do kina i żałowałem...
Naciągana...naiwna...głupia...(Jar Jar Banks)
Dobrze że nie poszedłem z dubingiem...To dopiero porażka.
A co dalej ???
Dalej był...Atak Klonów
Popłuczyny bo słabiutkim Mrocznym Widmie.
Czyżby całkowity upadek ?
Nie !
Nastała jeszcze ....Zemsta Sithów
No i arcy tandetna bitwa - to już było dno dna.
Kto pisał scenariusz ???
Chyba dziecko w przedszkolu !
Potem nastała długa przerwa...Long ...Long...Time :)
10 lat i w końcu mamy...
Przebudzenie Mocy !
Można powiedzieć że trochę powrót do korzeni (Star Wars - Nowa Nadzieja , Imperium ...)
Po trzech tandetnych filmach wreszcie człowiek się nie nudził na projekcji.
No i powrót Hana Solo :)
Udany powrót serii - Wreszcie.
Jak będzie z Łotr 1 ???
Czy zagości u nas na dłużj ?
Czy spełni oczekiwania fanów ?
To pokaże czas.
Ja myślę że nie popełnią drugi raz błędu jaki zrobili w 1999 roku....
ps. a pamiętacie serial z TV - Kosmos 1999 ??? :)
Przypadek ?
Przepraszam, ale się uśmiałem. Piszesz o rzewidywalnych bohaterach nic nie wnoszących do flmu. Odpowiedz zatem na pytanie którzy bohaterowie Sagi nie byli przewidywalni wg kryteriów jakiegoś górnolotnego konkursu na oryginalność? Odpowiedź - obiektywnie żaden, ale byli za to często udanymi kreacjami. Nie inaczej jest R 1. Film jest zamkniętą opowieścią trwającą i tak stosunkowo długo jak na dzisiejsze filmy. Nie da się opowiedzieć historii życia kazdego bohatera bo to po prostu czasowo nie możliwe. Za to mamy tak zwane pierwsze wrażenie i jest ono zgrabnie zrobione. Postaci pojawiają się w kontekstowo, co należy ocenić obiektywnie za wystarczające w ograniczonych ramach czasowych filmu.
R1 stanowi filmowy odpowiednik SW Republic Commando - gdzie nie było żadnego Jedi a klimat SW wylewał się wiadrami. Świat SW to nie tylko narcystyczni Jedi i Sithowie, półbogowie z trudem dostrzegający zwykłych śmiertelników ale właśnie miliardy tych innych. Film oddaje im sprawiedliwość i to też jest istotna nauczka dla nas.
Tu faktycznie dużo patosu, może za dużo ale właśnie patosem karmią nas wszyscy i nawet w realnym życiu ludzie zdolni są do zrobienia rzeczy absurdalnych, samobójczych i sprzecznych z logicznym myśleniem i instynktem samozachowawczym (Sparta, Samosierra, Powstanie warszawskie itd) tylko dzięki PATOSOWI, który tym czynom towarzyszy (śmierć za ojczyznę, przekonania, wolność?)