Gry na podstawie filmów owiane są złą sławą. Wirtualny Mad Max, zmotoryzowany samotnik z postapokaliptycznych pustkowi ich reputacji raczej nie poprawi.
spektakularna grafika; zachwycający otwarty świat; klimat postapokaliptycznego świata; system modyfikacji Magnum Opus; ekscytujące potyczki na szosach; olbrzymi, choć niewykorzystany potencjał całości
Minusysłaba historia; postać Mad Maxa niedorównująca filmowemu odpowiednikowi; jednowymiarowi bohaterowie; małe zróżnicowanie zadań
Nuklearna pożoga z krainy kangurów czyli Mad Max na cyfrowym szlaku
Trzydzieści sześć lat temu Mel Gibson po raz pierwszy wcielił się w postać „Szalonego” Maxa, bezwzględnego gliny, który tropi obłąkanych watażków w pustynnym świecie przyszłości, gdzie za jedyne prawo służy ilość koni mechanicznych i kaliber spluw. W kolejnych dwóch częściach serii westernowe historie zalano postapokaliptycznym sosem, a nawet... doprawiono wokalną przyprawą pod postacią Tiny Turner. W roku 2015 cykl doczekał się odświeżenia, a rolę bezwzględnego, choć szlachetnego bohatera zagrał Tom Hardy.
Ponieważ sztuka rodzi sztukę, a biznes napędza biznes Warner Bros. już w kilka miesięcy po premierze tego nowiutkiego remake'u uraczył graczy jego konsolową i komputerową adaptacją. Zupełnie nowej formule i opowieści towarzyszy klimat znany z wielkiego ekranu, a hollywoodzki gigant stara się powtórzyć sukces także firmowanej ich logiem serii o Batmanie. Jednak czy Mad Max na cyfrowych szosach czuje się równie swobodnie, jak na ich analogowych odpowiednikach?
Do skupu na pełnym gazie
Czasami, kiedy spacerujemy ulicami miast, zdarza się nam słyszeć poskrzypywanie kółek. Zgrzyt, zgrzyt... Rozglądamy się z zaciekawieniem i wtedy najczęściej zauważamy mniej lub bardziej schludnie odzianego pana, który ciągnie za sobą potężny wózek po brzegi wyładowany wszelkiej maści metalowymi rupieciami. Ten, kto nigdy nie chciał się wcielić w rolę tego człowieka, niech pierwszy rzuci puszkę! Na szczęście teraz przemysł gier komputerowych daje nam okazję do spełnienia tej nieco wstydliwej, ale szczerej fantazji. Panie i panowie, czas chwycić za klawiatury i pady, żeby poznać pierwszy na świecie symulator złomiarza, jakim jest Mad Max! Pora wyruszyć na poszukiwanie blachy i żelaza w krwawym świecie poprzecinanych drogami pustkowi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że przecież takie zbieractwo to temat zbyt błahy na pełnoprawną grę. Okazuje się jednak, że starczy zamienić rozklekotany wózek na dyszące spalinami auto, dodać parę innych drugoplanowych elementów i... voilà!
OK, po prawdzie z grą Mad Max nie jest aż tak źle, jak mogłoby wynikać z powyższego opisu. Ale dobrze też nie jest. Rzeczywiście główną osią rozgrywki jest jeżdżenie z miejsca na miejsce w poszukiwaniu złomu, części do samochodu, paliwa lub innych gratów niezbędnych do ulepszania Magnum Opus, super-fury, którą w trakcie gry buduje Mad Max, lub wykonania kolejnych zdań. Co za tym idzie, produkcja ta adresowana jest w pierwszej kolejności do osób, które nade wszystko cenią sobie kolekcjonowanie „znajdziek” oraz czasochłonne, ale też satysfakcjonujące eksplorowanie mapy. Bo co innego pozostaje, jeśli pominąć ten aspekt gry? Zaledwie garść efektownych, ale na dłuższą metę nużących atrakcji.
Burze koloru rdzy
Żeby interaktywny Mad Max nie jawił się od wejścia w czarnych barwach, warto zawiesić na moment pastwienie się nad niewątpliwymi ułomnościami tego tytułu i skoncentrować na tym, co stanowi o jego sile. Tym elementem jest bez wątpienia spektakularna warstwa wizualna. Przedstawiony w grze świat do złudzenia przypomina ten znany z najnowszej części kinowych perypetii „szeryfa” na czterech kółkach. Rozedrgane powietrze unosi się nad rozpalonym asfaltem, iskry buchają z rury wydechowej naszego wozu, dymy i płomienie biją znad potężnych rafinerii, a smar czernieje na okaleczonych twarzach postaci. W tym wszystkim można się zakochać - i to już od pierwszego wejrzenia.
Otwarty świat, jaki oferuje nam ta produkcja, swoją złożonością z pewnością nie dorównuje miejscom znanym z GTA V czy trzeciego Wiedźmina, ale za to wrażeniem, jakie wywiera na graczu, już tak. Pędząc przez usiane zagrożeniami pustkowia wydaje nam się, że oto rzeczywiście znaleźliśmy się pośrodku niekończącej się radioaktywnej pustyni, którą gdzieniegdzie tylko zagospodarowano prowizorycznie skleconymi obozowiskami czy też twierdzami. I choć dostępna pod tabulatorem mapa przypomina nam o granicach tego obszaru, to w irracjonalny sposób trudno dać jej wiarę.
Przy akompaniamencie wyjącego wiatru chce się gnać wciąż przed siebie, aż po nieosiągalny horyzont, przez wąwozy i równiny, a nawet w samo serce piaskowej burzy, która od czasu do czasu zastępuje nam drogę piętrzącą się nad wydmami brunatną chmurą. Prawdę mówiąc, moje pierwsze spotkanie z tym zadziwiającym zjawiskiem atmosferycznym, którym zachwyca cyfrowy Mad Max, było dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. Aż szkoda, że cała reszta oferowanych atrakcji znacznie łatwiej uleci z mojej pamięci.
Konsolowy bigos
Świat jest ogromny i urzeka swoją turpistyczną estetyką. Jednak nawet najpiękniejsze okoliczności przyrody nie wystarczą, kiedy nie stanowią tła dla pasjonujących zajęć. Jeżeli chodzi o samą rozgrywkę, to nie licząc prowadzenia aut i samochodowych potyczek, trudno wskazać tu elementy wyjątkowo oryginalne (a i samo kierowanie bryką, którą śmiga Mad Max, przypomina nieco obsługę batmobila z Arkham Knight, choć zapewne jest to tylko zbieg okoliczności). Całość przypomina raczej nieźle poskładany kolaż elementów znanych nam z takich tytułów jak Shadow of Mordor, Assassin's Creed, Tomb Raider, Just Cause czy wspomniana już seria Arkham.
Czym zatem przychodzi nam się zajmować, poza opisanym już zbieraniem złomu, w ociekającym szaleństwem świecie gry Mad Max? Mapa terenu została podzielona na kilka obszarów, którymi władają lokalni wodzowie. Duża część naszych działań związana jest z pomaganiem tym panom na włościach w obniżaniu zagrożenia w regionie wynikającego z obecności w nim band demonicznego szefa wszystkich szefów, jakim jest niejaki Scabrous Scrotus.
W tym celu przyjdzie nam równać z ziemią ustawione przez niego Straszaki (swoiste insygnia władzy), likwidować posterunki jego snajperów, czy też przejmować kontrolowane przez niego obozy. Zresztą jednoosobowe szturmy na te ostatnie są jednym z ciekawszych elementów rozgrywki i wymagają nie tyle ślepego parcia do przodu, co opracowania strategii oraz zebrania informacji na temat danej fortyfikacji.
Poza tym dochodzi jeszcze mnóstwo misji – tu zaskoczenia nie będzie - związanych ze zbieraniem przedmiotów, tudzież odprowadzaniem do twierdzy znalezionych aut, jak również z rozbrajaniem min czy też wysadzaniem w powietrze różnych obiektów. Innymi słowy – nihil novi sub sole.
Swoistego rodzaju wyzwaniami są też punkty obserwacyjne, które zdobywamy, żeby oznaczyć istotne punkty danego obszaru. Tym razem mamy do czynienia z kalką chociażby z Assassin's Creed. Z tą różnicą, że zamiast wspiąć się na wieżę, żeby skoczyć do stogu z sianem, tutaj musimy dostać się do balonu, wzbić w powietrze, a następnie przy pomocy lornetki samodzielnie odnaleźć poukrywane atrakcje. Jest to żmudna i mało nagradzająca robota.
Niezwykle satysfakcjonującą aktywnością jest natomiast możliwość zbrojenia Magnum Opus oraz ulepszania ekwipunku, który dźwiga ze sobą Mad Max. W zasadzie wokół tego kręci się cała zabawa. I trzeba przyznać, że ten aspekt został przez twórców przygotowany wzorowo. Różne sposoby modyfikowania auta otwierają naprawdę niezłe pole do popisu w tworzeniu bryki, o jakiej marzyliśmy. Począwszy od silnika, poprzez pancerz, felgi, kolor i kształt karoserii, sterczące z maski kolce, olbrzymi zderzak, aż po ozdobę między reflektorami – wszystko to może zostać dowolnie poskładane w całość, żeby zindywidualizować wygląd naszego pojazdu i podnieść jego statystyki. Grzebanie w tym wirtualnym warsztacie to rozrywka na długie godziny.
Brawo ten pan!
Może dziwić fakt, że mamy już za sobą połowę tej recenzji, a ja jeszcze ani słowem nie wspomniałem o fabule. Odpowiedź na tę wątpliwość jest zaskakująco prosta: zwyczajnie nie ma, o czym mówić. I to właśnie stanowi główny mankament, jakim napiętnowany jest Mad Max, a zarazem istotny powód, dla którego jest to produkcja zaledwie przeciętna.
Podstawowy problem fabularny można wyrazić jednym knajacko brzmiącym zdaniem: jakiś frajer zajumał Maxowi gablotę. I tyle! W związku z tym nasz bohater jest zmuszony z pomocą nawiedzonego garbusa Chumbucketa złożyć sobie nowy samochód, któremu nadano patetyczną nazwę Magnum Opus. Stąd właśnie jeżdżenie po pustyni, stąd zbieranie złomu, stąd układanie się z różnymi podejrzanymi typami. Można oglądać te historyjkę ze wszystkich stron, sprawdzać, czy nie ma podwójnego dna, zaglądać pod podszewkę, ale niczego się tam nie znajdzie.
Dlatego też nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować człowiekowi odpowiedzialnemu za scenariusz do gry Mad Max. Zapewne pracowała nad nim grupa osób, ale przecież koniec końców ktoś to musiał zaakceptować. To niesamowite, że taki tytuł (ok, może i mało oryginalny, ale przygotowany na naprawdę wysokim poziomie, choć zdjęcia nie zawsze są w stanie to oddać) udało się zepsuć jednym niedopatrzeniem. Co za tym idzie, cyfrowe perypetie „Szalonego” Maxa są pierwszą grą na świecie, która składa się tylko i wyłącznie z zadań pobocznych, jako że nawet główna linia fabularna sprawia wrażenie dodatku do czegoś, co istnieć powinno, a czego nie sposób znaleźć.
Związane z nią misje nie różnią się wiele od drugorzędnych wyzwań, a graczowi nieprzerwanie towarzyszy poczucie bezsensu jego działań. Owszem, jest niby w tle jakieś nemezis pod postacią Scrotusa, który odpowiada za początkową kradzież samochodu naszego bohatera, ale zemsta na nim nie budzi najmniejszych emocji. Rodzi się więc pytanie: po co budować auto, skoro na dobrą sprawę nie ma nim dokąd pojechać?
Ja, robot
Pewna bezpłciowość tej produkcji dotyka też odnajdowanych po drodze „strzępków historii”. Są to pozostałości z dawnego „pre-apokaliptycznego” świata. Sęk w tym, że w żaden sposób nie są one związane z bohaterami gry, a jedynie stanowią pamiątkę po nieznanych nam ludziach. Dobrze chociaż, że Mad Max za każdym razem - w charakterystyczny dla siebie, nużący sposób - zapewnia o wartości emocjonalnej tych znalezisk. Być może jestem zupełnie wyprany z uczuć, a zamiast serca mam pompę ssąco-tłoczącą, ale potrzeba mi trochę więcej, niż pogniecione zdjęcie małej dziewczynki, żeby na własnej skórze doświadczyć tej gigantycznej straty, jaką jest zagłada znanej nam cywilizacji. To samo dotyczy też indywidualnej historii Maxa, która poruszać nie ma prawa, bo praktycznie nie istnieje. Szkoda, że duchy przeszłości nie dręczą trochę bardziej tak głównego bohatera, jak i postaci drugoplanowych. Taki zabieg dodałby przedstawionemu światu sporo głębi.
Krejzol Maksymilian i asfaltowy melanż
Na koniec warto wspomnieć o polskiej lokalizacji. W uniwersum, które otwiera przed nami Mad Max, roi się od wszelkiej maści dziwolągów, którzy mówią zrozumiałym tylko dla siebie slangiem. Nie jest to łatwe wyzwanie dla tłumacza, toteż być może nie powinno dziwić, że w polskiej wersji językowej dialogi nie wypadają najlepiej. Czasami trudno określić, czy bardziej zrozumiałe są kwestie oryginalne, czy też te wymawiane w naszym rodzimym języku. Odnosi się wrażenie, że dobór słownictwa jest wysilony, a składnia przekombinowana. To trochę tak, jak gdyby tytuł „Mad Max: Fury Road” przetłumaczyć jako „Krejzol Maksymilian i asfaltowy melanż”. Na szczęście dla ekipy odpowiadającej za polską lokalizację taki stan rzeczy nie psuje zabawy, ponieważ jest zaledwie jednym z wielu przeciętnych elementów równie przeciętnej całości.
Zagraj to jeszcze raz, Max
W telegraficznym skrócie – czym Mad Max rozczarowuje? Przede wszystkim zabrakło iskry kreatywności oraz wciągającej opowieści. Jest za to całkiem solidny fundament, na którym można jeszcze zbudować naprawdę genialną grę. Dlatego osobiście będę wypatrywał Mad Maxa 2 z nadzieją, że wykorzysta on potencjał swojego prekursora, a jednocześnie wypełni te dziury w konstrukcji, które sprawiają, że czasami trudno nie zasnąć z nudów przed ekranem monitora. W końcu historia zna takie przypadki, kiedy dopiero sequel był w stanie pokazać całą moc danego tytułu. Starczy wspomnieć chociażby Assassin's Creed czy Borderlands. Być może dopiero za drugim podejściem Mad Max stanie się prawdziwym władcą szos gamerskiego świata.
Ocena końcowa:
- spektakularna grafika;
- zachwycający otwarty świat;
- klimat postapokaliptycznego świata;
- system modyfikacji Magnum Opus;
- ekscytujące potyczki na szosach;
- olbrzymi, choć niewykorzystany potencjał całości
- słaba historia;
- postać Mad Maxa niedorównująca filmowemu odpowiednikowi;
- jednowymiarowi bohaterowie;
- małe zróżnicowanie zadań
Grafika: | dobry plus |
Dźwięk: | dobry plus |
Grywalność: | dostateczny |
Ocena ogólna: |
Komentarze
21