Gangsterska legenda znowu gości na naszych ekranach! Niestety, ten entuzjazm Mafia III gasi zaskakująco szybko, bo z ogromnego potencjału pozostało niewiele.
- błyskotliwa koncepcja,; - dynamiczne i nieźle prezentujące się przerywniki filmowe,; - genialna muzyka,; - wyraziste i zapadające w pamięć postaci,; - rytm kolejnych zadań potrafi czasem na dłużej utrzymać przy ekranie,; - nastrój wirtualnej Luizjany...
Minusy...który niestety robi wrażenie tylko czasami, kiedy nie przytłaczają go wady produkcji,; - słaba oprawa graficzna,; - pozostawiająca wiele do życzenia fizyka pojazdów,; - otwarty świat ubogi w atrakcje,; - powtarzalność zadań,; - mało wciągający główny wątek fabularny.
Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem zagrać w Mafia III
„Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem.” Chyba każdy zna to kultowe zdanie otwierające kinowy klasyk Martina Scorsese. Gracze, którym wydaje się ono w jakiś sposób bliskie, od lat kroczą przestępczą ścieżką… W wirtualnym świecie, rzecz jasna.
Seria Grand Theft Auto nieźle odpowiada na tę potrzebę, ale jeśli niektórym nie w smak zbyt lekka konwencja lub sztubackie poczucie humoru GTA V, zawsze można sięgnąć po leciwą Mafia II lub jej jeszcze starszą poprzedniczkę.
W każdym razie tak było do niedawna, bo teraz również ta ostatnia seria, słynąca z dojrzałej fabuły i wartkiej akcji w historycznych sceneriach, doczekała się swojej kontynuacji.
Przypomnijmy, że pierwsza Mafia rzucała nas w środek amerykańskiego półświatka sprzed II wojny światowej. „Dwójka” pozwalała wcielić się w postać Vittorio Scaletty, włoskiego mafiozo przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych zeszłego wieku.
Natomiast trzecia odsłona serii ukazuje nam Nowe Bordeaux (wzorowane na Nowym Orleanie) roku 1968. A konkretnie? Konkretnie chodzi o otwarty świat przepięknej Luizjany, zapierające dech w piersiach zlecenia zakopane w krwawej piaskownicy, fabułę jak z najlepszych gangsterskich filmów… Czegoś takiego jeszcze nie było!
I, niestety, pewnie długo nie będzie. Mafia III ma wprawdzie swoje mocne strony i potrafi zapewnić trochę rozrywki na długie jesienne wieczory, ale jednak przede wszystkim mocno zawodzi pokładane w niej nadzieje.
Zemsta, szmal i krokodyl
Zanim jednak przejdziemy do przykrych wniosków, powiedzmy sobie, o co tu tak naprawdę chodzi. W końcu sam pomysł na klimat Mafia III wymaga, żeby przedstawić go chociażby w zarysie. Dlaczego? Bo jest oryginalny ak filmy Felliniego, świeżutki jak pizza prosto z pieca i rozbudzający wyobraźnię jak akty Monici Bellucci.
Trzymam się jeszcze włoskich porównań, choć Mafia III w pewnym stopniu rozwodzi się z piękną Italią i jej zamerykanizowanymi dziećmi. Tym razem postanowiono położyć nacisk na mało jeszcze wyeksploatowany temat czarnoskórych gangów południa Stanów Zjednoczonych.
A skoro już Luizjana, skoro bohater o karnacji ciemnej jak heban, to dorzućmy do tego jeszcze końcówkę lat sześćdziesiątych, za tło niech posłuży wojna w Wietnamie, obsadźmy ją hipisowskimi kwiatami, huknijmy z głośników hitem Animalsów lub CCR, oplećmy to wszystko intrygą pełną zemsty, krwawych porachunków, magii voodoo, dynamitu, krokodyli… To się nazywa koncepcja!
Już sama myśl o tym doprowadza krew do stanu wrzenia. Kolejne zwiastuny Mafia III wiodły nas w mroczne uliczki Nowego Bordeaux, gdzie kluby jazzowe sąsiadują ze świecącymi czerwono domami publicznymi, a te z kolei mieszczą się tuż obok urzekających posępnym pięknem cmentarzy o osiemnastowiecznym rodowodzie.
Tylko czasem, kiedy patrzyliśmy na te niezwykłe ujęcia, w głowach niektórych z nas pojawiała się wątpliwość: czy to aby nie zbyt piękne, aby było prawdziwe? Odpowiedź na to pytanie jest brutalna i przygnębiająca jak widok policji pałującej antywojenną demonstrację.
Owszem, zbyt piękne. Wprawdzie sporo z tego klimatu dotrwało do finalnej wersji, ale w obliczu wszystkich niedociągnięć Mafia III nawet on nie cieszy, tak jak powinien.
Hitchcock na pół gwizdka
Trzeba przyznać, że fabularnie Mafia III zaczyna się całkiem nieźle. Startujemy skokiem na federalny skarbiec, a retrospekcyjne przebitki ukazują nam porachunki z haitańskim gangiem na zasnutych mgłą bagnach.
Do tego narracyjną otoczkę zapewnia podstarzały duchowny, który kopcąc papierosa wprowadza nas w historię Lincolna Claya, powracającego z Wietnamu głównego bohatera mafijnej „trójki”.
Ten brawurowy rabunek w blasku karnawałowych lampionów Mardi Gras, od którego rozpoczynamy przygodę z Mafia III, zwiastuje koniec bezpiecznego (mimo że paradoksalnie pełnego ryzyka) życia wojennego weterana. O czym mowa? Nie zdradzę zbyt wielu szczegółów, żeby nie psuć zabawy graczom, którzy zdecydują się odwiedzić Nowe Bordeaux.
Dość na tym, że kiedy nasz bohater już dojdzie do siebie po swojej prywatnej apokalipsie, postanawia zemścić się na wrogach i kawałek po kawałku przejąć władzę nad rodzinnym miastem. Brzmi dobrze? Na razie – i owszem.
Hitchcock mawiał, że film należy zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno stopniowo rosnąć. Szkoda, że Mafia III bierze sobie do serca tylko pierwszą część tej sentencji.
Po wciskającym w fotel prologu akcja stopniowo, ale dosyć szybko traci impet. Niby nieprzerwanie towarzyszy nam pełna retrospekcji, wywiadów i zdjęć dokumentalnych narracja przywodząca na myśl wspominanych już Chłopców z ferajny, ale z każdym kolejnym przerywnikiem filmowym budzi ona coraz mniej emocji.
Prędko z początku wciągająca opowieść przeradza się w serie tworzonych według jednego schematu zadań, które w innych produkcjach z otwartym światem mogłyby uchodzić za zadania poboczne.
Zniszcz majątek jednego z ojców chrzestnych o takiej i takiej wartości, poczekaj aż mafijny boss wylezie ze swojej kryjówki i skonfrontuj się z nim. Przejąłeś kontrolę nad podległą mu dzielnicą? Czas ruszyć do kolejnej części miasta. I tak w kółko. Nawet najtrwalszym fanom serii Mafia trudno będzie to wytrzymać.