Od wieków spoglądamy w kosmos i marzymy o podróży w nieznane. Namiastkę takiej wyprawy obiecywał No Man’s Sky. I klimat jest, niestety wszystko zabiła rutyna.
- świetny klimat space opery,; - poczucie bycia odkrywcą,; - niezła oprawa audiowizualna,; - ciekawy system kamieni milowych,; - patent z nauką języka obcych,; - ogromny wszechświat z całym mnóstwem różnorodnych planet…
Minusy- ...na których stale robimy to samo,; - szybko wkradająca się nuda,; - minimalna ilość emocjonujących wydarzeń, w których realnie możemy wziąć udział,; - doczytujące się obiekty i psujące efekt błędy graficzne,; - nieciekawe bugi skutkujące nawet wysypaniem się gry (i to na konsoli!),; - zawirowania wokół rozgrywki wieloosobowej.
Kiedy 3 lata temu studio Hello Games pokazało światu No Man’s Sky na Playstation 4 gracze zamarli – czegoś takiego jak dotąd nie było. Niczym nieograniczony kosmos z niewyobrażalną wręcz ilością różnorodnych planet, na których można wylądować, pozwiedzać je, poznać nietypową faunę i florę, a potem, bez żadnych ekranów ładowania wznieść się ponad atmosferę i ruszyć dalej.
Niby nic takiego, bo przecież gier traktujących o eksploracji kosmosu było już całkiem sporo. Tym razem jednak mieliśmy otrzymać wszechświat z trylionami rzeczywistych planet.
I nie jest to żadna metafora – dzięki specjalnej technologii generowania proceduralnego No Man’s Sky naprawdę oferuje ogromną liczbę żyjących światów. Ściślej mówiąc jest ich aż 18 446 744 073 709 551 616. Przyznam szczerze, że już sam ten fakt wywoływał u mnie dreszczyk emocji. Czyżbym znalazł wreszcie grę na lata? Taką, która da mi nie jedną przygodę, a ciąg niesamowitych , pełnych emocji historii?
Cóż, trzeba było samemu się przekonać. Gdy tylko gra wylądowała więc u mnie natychmiast ruszyłem w podróż. Pozwólcie, że zamiast tradycyjnego opisu kolejnych aspektów gry na początek skupie się na swoich przeżyciach.
Z pamiętnika podróżnika No Man’s Sky
Dzień 1 – Ocknięcie się na wyjątkowo barwnej i całkiem przyjaznej planecie było jak potężny zastrzyk pozytywnej energii. Jak oczarowany chłonąłem oczami dziwne pofałdowany teren, rośliny, skały, przechadzające się nieopodal zwierzęta i walcowate konstrukty, które szybko okazały się dostarczać kolejnych słów w języku Obcych.
Przyjrzawszy się statkowi, w jakim opłakanym jest stanie, i ile napraw będzie wymagał, stwierdziłem, że chyba należałoby poszukać pomocy. MacGyver ze mnie żaden, na technice kosmicznej się nie znałem (przynajmniej w tamtej chwili), a w oddali majaczył intrygujący znak zapytania z przewidywanym czasem dotarcia do skrywającego się pod nim obiektu. Ot, efekt pierwszego zeskanowania otoczenia.
Po 2 minutach marszu moim oczom ukazała się niewielka opuszczona baza. Szybki rekonesans, sprawdzenie co się da kliknąć a co nie, i już w moim ekwipunku znalazła się jakaś nowa technologia, kilka izotopów i dziwny artefakt. Co ciekawe, poznałem też kolejne słowo Obcych.
Następne skanowanie i wokoło już widzę kolejne znaki zapytania. Gdzie teraz? Chyba tam gdzie najbliżej. Po drodze pozbieram trochę surowców. Wreszcie dotarło do mnie jak działa promień wydobywczy. Powierciłem sobie więc trochę po okolicznych skałkach, roślinach i kryształach, dzięki czemu zyskałem węgiel, pluton, glin , żelazo i krzemień. Ależ to wszystko fajne.
Dzień 2 – Zwiedziłem już kilkanaście punktów i wciąż nie mam dosyć. Idę dalej, przed siebie. Przy każdym kolejnym odkrytym punkcie odbywam ten sam rytuał – najpierw aktywacja anteny (co automatycznie zapisuje mój punkt odrodzenia), potem przeglądanie wszystkiego dookoła bazy i szabrowanie czego się da. No chyba że to ogniwo – ono odsłania znacznie ciekawsze punkty, takie z zaawansowanymi formami życia czy wrakami statków.
Tak czy siak – stale musze wybierać co zabrać ze sobą a co nie, bo non stop brakuje mi miejsca w ekwipunku. I to nie tylko skafandra, ale i statku.
A, właśnie – statek! W końcu udało mi się naprawić statek. I to zdalnie. Tylko gdzie on jest? Nie mam najmniejszego pojęcia. Raz, że od wyjścia z miejsca katastrofy minęło już blisko 6 rzeczywistych godzin, dwa – że w tym czasie dochrapałem się kamienia milowego za przejście 70 tysięcy tutejszych jednostek odległości, a trzy – że tak nie wiem co tak naprawdę ten radar tu pokazuje. Cóż począć, idę dalej.
Dzień 3 – Jestem już znużony tym chodzeniem po tej jednej, startowej planecie. Pozbierałem już mnóstwo surowców, stworzyłem kilka ulepszeń skafandra, statku i promienia wydobywczego, w znalezionych sondach wykupiłem dodatkowe miejsca w ekwipunku i poznałem ponad 80 słów z całkiem bogatego języka Obcych.
Trochę ich na swojej drodze już spotkałem i ta wiedza okazała się całkiem pomocna. Szkoda tylko, że rozmowy z nimi sprowadzają się w zasadzie do odgadnięcia czego im potrzeba – minerałów, izotopów, kasy albo czegoś równie prozaicznego. I to wszystko trzeba wykoncypować po jednym wypowiedzianym przez nich zdaniu i krótkim opisie sytuacji. Dziwne to No Man’s Sky.
Dzień 4 – Wiem jak sprawdzić statek do siebie! W jednej bazie znalazłem lądowisko i po wyprodukowaniu specjalnego chipa obejścia ściągnąłem swój złom do siebie. I zaraz tego pożałowałem, bo na drugim lądowisku wylądowała znacznie większa i pojemniejsza maszyna.
Jego właściciel chciał mi ją nawet opchnąć, tylko skąd wziąć 500 tysięcy tutejszej kasy. Jak na razie mam ledwie jedną piątą tej kwoty. Może by tak pohandlować? W końcu w bazie był terminal. Muszę tylko zobaczyć co najbardziej opłaca się zbierać.
Dzień 5 – Mam nowy, większy, ładniejszy statek! Kto by pomyślał, że wystarczy znaleźć bazę z zamkniętymi drzwiami, wysadzić je, odeprzeć atak latających wszędzie strażników, po czym odcyfrować zakodowaną informację z sygnałem SOS odpowiadając na prostą zagadkę matematyczną. I voila – namiary na statek już wyświetlają się na mapie.
Jeszcze trzeba było go naprawić ,ale co tam, pozbieram co trzeba i wylatuje z tej dziury.
Dzień 7 – Ech, ta kosmiczna włóczęgo wychodzi mi już bokiem. Odwiedziłem już chyba z 6 planet (swoją drogą, trochę te kosmiczne podróże w No Man’s Sky czasu zajmują)i wszędzie to samo. Niby oceany, nowe stwory i rośliny, a bazy, ogniwa i lądowiska wyglądają niemal identycznie. OK, spotkałem 2 nowe rasy Obcych. Szkoda tylko, że ich języków nie znam.
Jakoś nie chce mi się znowu biegać po planecie albo latać nad nią statkiem (bo i tak się da, co odkryłem stanowczo za późno) w poszukiwaniu monolitów i kamieni wiedzy. Pozostaje zgadywanie odpowiedzi – raz się uda, raz nie.
Pozbierałem już całkiem dużo kasy równając z ziemią góry Emerytu. Opłacalny biznes. Do tego bezpieczny, bo strażnicy mają w nosie kasowanie takiej masy ziemi. Udało mi się znaleźć kolejne 2 jeszcze większe statki, ale znów musiałem je naprawiać. Może czas coś nowego kupić? Ale polecę jeszcze dalej, wszak mam już w końcu hipernapęd.
Dzień 8 – No proszę, kolejny porzucony statek. Co? Znów trzeba to pudło naprawiać? Znów szukać materiałów? Nie, nie mam już siły. Szczególnie, gdy widzę wszędzie dokładnie takie same posterunki. Do tego jeszcze na skutek błędów lewitujące w powietrzu..
Gdzie miasta? Gdzie prawdziwe, monumentalne walki kosmiczne? Gdzie jakieś większe emocje? Mam chodzić i wydobywać surowce by ładować 3 rodzaje silników statku, systemy podtrzymywania życia skafandra, promień wydobywczy i Bóg wie co jeszcze tylko po to by skakać od planety do planety?
Dajcie mi komorę hibernacyjną. Zasnę i w tym stanie poczekam, aż wszechświat No Man’s Sky będzie mi w stanie zaoferować coś więcej niż tylko miłe widoczki i wieczne zbieranie niepotrzebnych kamlotów.