Jeśli liczyliście na to, że Rise of the Ronin będzie kolejnym Ghost of Tsushima to mam dla Was dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że nie, nie będzie. A zła? No cóż – zła jest taka… że nie będzie to drugie Ghost of Tsushima. Przygotujcie się na krew, pot i łzy.
Sytuacja PlayStation 5 w tym roku nie wygląda szczególnie różowo. Niby w okresie świątecznym otrzymać mamy nową, mocno ulepszoną konsolę – PS5 Pro, ale wciąż brakuje oficjalnego potwierdzenie tego faktu. Wiemy już jednak, że gier „first party”, czyli prosto od Sony w tym roku będzie jak na lekarstwo. Owszem, niespodziewane perełki pokroju wydanego w lutym Helldivers 2 z pewnością się znajdą, ale o prawdziwie dużych, od dawna wyczekiwanych tytułach z katalogu Sony jak na razie nic nie wiadomo.
A skoro tak to japoński gigant stara się zrobić duży szum wokół produkcji, przy których zagwarantował sobie konsolową ekskluzywność. Mieliśmy już zatem wspomniane wcześniej Helldivers 2 i świetne Final Fantasy VII Rebirth. Teraz zaś przyszedł czas na Rise of Ronin – nową produkcję studia Team Ninja, twórców takich hitów jak choćby NiOh, Wo Long: Fallen Dynasty czy niezapomniana seria Ninja Gaiden. Pewnie wiecie już do czego zmierzam, co? Tak, tak – wszystkie te gry potrafiły podnieść ciśnienie wyśrubowanym poziomem trudności, a niektóre z nich wręcz odstraszać wysokim progiem wejścia.
Między innymi dlatego wielu fanów japońskich klimatów i samurajów, którymi Rise of the Ronin od samego początku kusiło nas na zwiastunach, obawiało się czy aby znów nie dostaniemy tu opowieści zapakowanej w Dark Souls’owe pudełeczko. Mówcie co chcecie, ale pakowanie wszędzie, gdzie tylko się da mechanizmu odradzania się przeciwników podczas odpoczynku, złożonych systemów walki i ultratrudnych przeciwników, którzy wymagają skupienia i dobrego wyczucia czasu, mnie osobiście trochę się już przejadło. I choćby dlatego czekałem na Rise of the Ronin ze sporym niepokojem. I wiecie co? Po tych pierwszych kilkudziesięciu minutach gry wychodzi na to, że miałem rację
Rise of the Ronin jednak da nam wycisk
No niestety, przywitanie z Rise of the Ronin może być dość bolesne. Szczególnie, jeśli przecenimy swoje umiejętności. Gra oferuje trzy poziomy trudności, ale jeśli nie czujecie się soulsowymi wymiataczami to odradzam nawet ten środkowy, najbardziej wyważony. Dlaczego? Bo zaserwowany nam tu system walki potrafi zaskoczyć poziomem skomplikowania. Podczas starć nie liczą się bowiem jedynie bloki, ale też odbijanie ataków nazwane tu kontrbłyskami, zmiany stylów (które poznajemy podczas gry), szybkie dobycie drugiej broni, a nawet takie niuansiki jak błyskawiczne oczyszczanie ostrza aktualnie używanego oręża poprzez strząsanie zeń krwi. I wszystko to ma tutaj niebanalne znaczenie.
Nie chce jednak teraz rozwodzić się nad szczegółami systemu walki, bo obawiam się, że jak na razie, po tych kilkudziesięciu minutach zabawy, liznąłem go jedynie po wierzchu. Dość powiedzieć, że im dalej w las tym wszystko nabierało większego sensu, choć wcale nie stawało się prostsze. W pewnej chwili, w przypływie irytacji, po prostu odpuściłem i zmieniłem poziom trudności gry na ten najniższy. Myślicie, że gra stała się przez to prostsza? Trochę tak, ale nawet tu można czasem mocno się zdziwić.
Skoro mamy tu ostre jak brzytwa katany i inne samurajskie oręże przygotujcie się na festiwal fruwających w powietrzu odciętych kończyn
A skoro już o stopniu skomplikowania mowa to uprzedzam, że siadając po raz pierwszy do Rise of Ronin musicie przygotować się na czytanie. Dużo czytania. Gra na początku zarzuca nas bowiem całym szeregiem opisów występujących tu mechanik. I lepiej je przeczytać, bo zrozumienie zasad rządzących tą produkcją to w zasadzie jedyny klucz do sukcesu.
Dobra wiadomość jest taka, że Rise of the Ronin ma polskie napisy, zła – że ilość tych wszystkich mechanizmów połączonych z kombinacjami przycisków potrafi przyprawić o zawrót głowy. Szybciej zapewne odnajdą się w tym wszystkich starzy wyjadacze Elden Ringa, NiOh’ów itp. Szczególnie, że i system rozwoju naszego bohatera wydaje się nosić pewne naleciałości z tamtych produkcji.
Odczuwalnych zapożyczeń jest tu zresztą dużo więcej. Zdobywanych łupów jest tu zatrzęsienie i czasem niezaglądanie do wyposażenia przez kilka minut może spowodować, że nieźle się zdziwimy, gdy okaże się, że mamy już dwa razy silniejszy oręż, a biegamy ze słabszym. Dodatkowo sporej wielkości, otwarty świat pełen jest różnych aktywności, w których niebagatelną rolę odgrywają misje zaprowadzania porządku, czyli likwidacji trzęsących wszystkim zbirów. I tutaj mamy możliwość potrenowania różnego oręża, a także zabawienia się w kultowego Tenchu, bo dość szybko pojawia się i opcja cichych likwidacji. Mam jednak nieodparte wrażenie, że gdzieś już takie „odzyskiwanie” terenów widziałem.
Czy to źle? Jak na razie ciężko powiedzieć. Owszem, walki potrafią sprawić sporą satysfakcję, szczególnie, że nierzadko nie trzeba likwidować wszystkich, a wystarczy herszta bandy, żeby reszta rozpierzchła się w popłochu. Nie wiem jednak jak będzie po kilkudziesięciu godzinach gry, bo patrząc na wielkość mapy tego typu aktywności (a także innych polegających na walce) może być w całkiem sporo.
Spokojnie, nie wszystko jeszcze stracone
Ponarzekałem trochę, teraz czas zatem na coś dobrego. Skoro Rise of the Ronin jest po części grą RPG to i tworzenia własnej postaci nie mogło tu zabraknąć. Co prawda, nie tworzymy jej od zera, bo dostajemy jakieś ramy, ale, co ciekawe, personalizujemy nie jednego bohatera, a aż dwóch. Nasza dwójka to bliźnięta Ukrytych Ostrzy - parka ocalona niegdyś z pogromu pewnej wioski i wyszkolona na wojowników. Jakich? To już zależy od nas.
Co istotne jednak, w pewnej chwili na początku gry będziemy musieli zadecydować, które z nich poświęcić. Nie myślcie jednak, że to kończy sprawę – szukanie „bliźniaka” to w zasadzie początek całej opowieści, a samych decyzji mogących mieć wpływ na przebieg dalszej historii jest w Rise of the Ronin znacznie więcej. Mocno się dziwiłem, gdy podczas jednego starcia pokonany przeciwnik poprosił mnie o łaskę, a gra dała możliwość sprawdzenia jaki wybór podejmowali inni.
I co się okazuje? Że jeśli darujemy mu życie (jak to zrobiła większość z dotychczas grających) to niedalekiej przyszłości nasze ścieżki znów się skrzyżują. Co więcej, fabuła Rise of Ronin wydaje się być zbudowana w taki sposób, by nagradzać i karać za tworzenie więzi z napotykanymi bohaterami. Nie wszyscy w naszym otoczeniu muszą się lubić czego wyraz dają zresztą podczas prowadzonych z nimi rozmów.
I to właśnie będzie najprawdopodobniej najjaśniejszym elementem Rise of the Ronin – możność kształtowania całej otoczki serwowanej nam tu historii, a zapewne też i pewnych wątków głównej. Samouczków gry wynika bowiem, że niektóre reakcje w trakcie prowadzonych rozmów mogą być przychylne bądź też przeciwne szogunatowi. Innymi słowy, szykuje się opowieść, która, o ile nie przytłoczy nas poziomem trudności, może być pełna fabularnych twistów i to zależnych od nas samych.
Rise of the Ronin – z dużej chmury mały deszcz czy może potężna nawałnica?
Jeśli miałbym dziś odpowiedzieć na to pytanie to byłbym w potężnej kropce. Te pierwsze kilka godzin zabawy, jeśli doliczyć do tego eksplorację świata i odkrywanie jego tajemnic, okazało się całkiem przyjemnym doświadczeniem… jeśli nie liczyć wyrwanych włosów z głowy, latających w powietrzu gamepadów i kłótni z papugą, która próbowała mnie przedrzeźniać w momencie apogeum mojej irytacji. Rise of the Ronin to ma zaskakująco wysoki próg wejścia i jeśli ktoś nie jest na to przygotowany (a ja nie byłem) to może łatwo się od gry się odbić.
Ja koniec końców zawiesiłem dumę na kołek, obniżyłem poziom trudności i z czasem coraz lepiej się z tym tytułem dogaduje. Dostrzegam też przyjemne smaczki i momentami naprawdę niezłą grafikę. Czy będzie z tego kolejny hit na PS5? Bardzo możliwe, że tak, ale może się okazać, że podobnie jak Returnal nie będzie to tytuł dla każdego. Obym się mylił. Jedno Sekiro już nam przecież wystarczy, no nie?
Pierwsze wrażenia z Rise of the Ronin
Co nam się podobało...
- niesamowicie rozbidowane tworzenie postaci
- ciekawy, ale też mocno skomplikowany system walki
- spora ilosć decyzji, które mają znaczenie dla dalszego przebiegu rozgrywki
- zabójstwa po cichu niczym z kultowego już Tenchu
- trzy poziomy trudności, przy czym nawet ten najniższy potrafi z początku zaskoczyć
- tworzenie więzi z postaciami pobocznymi, które możemy napotkać na swojej drodze
- ciekawe misje rozgrywane z sojusznikami
- cała masa dodatkowych aktywności, które nie powinnny pozwolić nam się nudzić
- sporo ciekawie zaprojektowanych mechanik mogących ułatwić nam eksplorację świata
- spora dawka brutalności i sugestywnych rozprysków krwi
...a co nie za bardzo
- poziom trudności może niemile zaskoczyć tych mniej wkręconych w soulslike'i
- to kolejna gra z otwartym światem z wieloma powielonymi, znanymi z innych gier mechanikami
- łupów wypada tyle podczas rozgrywki, że nie sposób za tym nadążyć
- stopień skomplikowania systemu walki, rozwoju bohatera czy nawet zarządzania ekwipunkiem może z początku odrzucać
Ocena wstępna
Rise of the Ronin (PS5) na potrzeby niniejszej publikacji otrzymaliśmy bezpłatnie, przed premierą gry, od firmy PlayStation Polska
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
3