Oglądając zwiastuny Banishers: Ghosts of New Eden czułem, że może to być miła niespodzianka. Ten tytuł miał niemal wszystko – ciekawe tło, intrygującą historię i świetnych bohaterów. Czego nie miał? Niektórzy powiedzą, że dużego budżetu. Ale czy naprawdę go potrzebował?
Banishers: Ghosts of Eden to nie The Last of Us Part 2 Remastered, Tekken 8 czy Helldivers 2 – temu tytułowi nie towarzyszyły gromkie oklaski od pierwszej jego zapowiedzi, a i później daleko mu było do jakiejś szczególnie dużej popularności. Wystarczy spojrzeć na ilość pojawiających się w sieci newsów na temat tych dużych, głośnych produkcji i tej, wydawałoby się, niepozornej gry od twórców serii Life is Strange, Jusant czy Vampyra. No co tu dużo pisać – szału tu raczej nie było.
Po części trudno się temu dziwić, bo i samo studio DON’T NOD odnosi sukcesy raczej w kratkę. Rzadko kiedy też ich produkcje nazwać można wysokobudżetowymi. Przy Banishers: Ghosts of New Eden widać jednak, że twórcy mieli znacznie większe ambicje – chcieli stworzyć nietuzinkową produkcję, która pozwoliłaby im zerwać z łatką niszy i wypłynąć na dużo szersze wody. Czy to się udało? Tak, choć momentami wciąż widać, że projekt ten tworzono z jedną nogą na hamulcu. Ale i tak powiem Wam jedno – jest dobrze. Nawet bardzo dobrze, jeśli tylko na pewne rzeczy dacie radę przymknąć oko.
Banishers: Ghosts of New Eden - życie dla żywych, śmierć dla umarłych
Ten dość dziwnie brzmiący zwrot stanowi maksymę, którą kieruje się dwójka głównych bohaterów Banishers: Ghosts of New Eden – Antea Duarte i Red mac Raith. Są oni bowiem pogromcami duchów, których zadaniem jest utrzymanie umarłych z dala od żywych. Dlatego starają się namierzyć i zbadać wszelkie źródła zła, obiekty mocy i przypadki nawiedzenia, walcząc z duchami, widmami i zmorami, by odesłać je do zaświatów. No może nie tak do końca, bo pogromcy mają możliwość wyboru tego w jaki sposób pozbywają się z tego świata dusz zmarłych – mogą je albo wygnać skazując na wieczne cierpienie albo pozwolić im wstąpić.
Co ciekawe jednak, w tym procesie pogromcy mogą też poświęcać żywych, wymierzając im w ten sposób karę za czyny, które przyczyniły się do śmierci innych osób. Dlaczego o tym wspominam? Bo to jeden z najważniejszych elementów Banishers: Ghosts of New Eden. Nasza dwójka bohaterów przybywa bowiem do tytułowego Nowego Edenu, jednej z kolonii w Ameryce Północnej, by odkryć tam tajemnice pewnej srogiej klątwy. Niestety, nic nie idzie zgodnie z planem i starcie z potężną zmorą przeżywa tylko jedno z nich. A że ta dwójka darzyła się miłością to i powrót Antei z zaświatów i nawiedzenie Reda wydaje się czymś oczywistym. No i teraz wiecie – pogromca powinien odesłać ducha w zaświaty bez żadnego szemrania. Czy odsyła? Jasne, że nie.
W taki sposób znów mamy dwójkę bohaterów, choć tym razem z dużo większym wachlarzem możliwości, bo Red stosuje swoje rytuały i walczy z duchami standardowo – mieczem i ognistym lichem, muszkietem oraz dodatkowymi umiejętnościami, a Antea rozprawia się z nimi na płaszczyźnie astralnej korzystając z „duchowych” sztuczek. I wszystko fajnie, gdyby nie jedna rzecz. Gra stawia nas bowiem przed naprawdę trudnym wyborem – czy będziemy dążyć do wskrzeszenia Antei (wiadomo, miłość nie zna granic) czy może pozwolimy odejść ułatwiając wstąpienie.
Zapytacie w czym tkwi problem? Ano w tym, że do tej pierwszej opcji niezbędna jest esencja życiowa… uzyskiwana z żywych ludzi, na których pogromca wydaje wyrok. I nie wystarczy tu jeden człowiek. Na domiar złego nasz wybór musimy jeszcze przypieczętować przyrzeczeniem. Niby nic, ale w tym momencie gra nie pokazuje jeszcze swoich pazurków. Ba, pierwszy przypadek nawiedzenia, który przyjdzie nam tutaj zbadać dodatkowo usypia naszą czujność.
To właśnie w tych swoistych dochodzeniach możemy bowiem skazywać ludzi na śmierć wysysając niejako ich życiową esencję. A że pierwszy przypadek jest dość mroczny i drastyczny wybór między wygnaniem ducha, pozwoleniem mu wstąpić, a ukaraniem winnego całej sytuacji wydaje się dość prosty. Im dalej jednak posuwamy się w tej niezwykłej historii tym trudniejsze staje się podejmowanie decyzji. Co tu dużo pisać – pod względem gmatwania fabuły i targających graczem rozterek Banishers: Ghosts of New Eden naprawdę błyszczy.
Ciekawość, zachwyt, niepokój, strach, irytacja
Nie chcę za bardzo wnikać w fabularne zawiłości, bo to mogłoby zepsuć Wam zabawę. Banishers: Ghosts of New Eden najlepiej smakuje się w samotności, późnym popołudniem lub wieczorem, przy wyłączonym świetle. A ciekawość, zachwyt, niepokój i strach to targające mną wówczas uczucia. Niestety, irytacja też się tu znalazła. Bo o ile śledzenie wydarzeń rozgrywających się na ekranie, prowadzenie rozmów z napotkamy postaciami, czy nadsłuchiwanie głosów okolicy podczas tropienia Bestii sprawiało mi niewymowną satysfakcję, o tyle starcia z upiorami, widmami i innym nadprzyrodzonym tałatajstwem potrafiły doprowadzić mnie do szewskiej pasji.
Żeby nie było – system walki w Banishers: Ghosts of New Eden nie jest zły. Opierając się na dwóch jakże różnych postaciach można budować całkiem ciekawe kombosy, szczególnie że gra właśnie na taki styl rozgrywki stawia. Szybkie, dobrze wyliczone przełączenia się pomiędzy bohaterami pozwalają wykorzystać zabójcze kombinacje, które odblokowujemy za zdobywane „punkty doświadczenia”. Drzewko ewolucji naszej dwójki postaci jest tak skonstruowane, by zmusić nas do wyboru konkretnych umiejętności. I to jest całkiem fajne. Gorzej niestety, że twórcy gry nie pomyśleli o tak prozaicznej rzeczy jak zapewnienie nam swobody ruchu podczas starcia.
Banishers: Ghosts of New Eden to gra na wzór ostatnich części God of War – mamy tu zatem sieć „korytarzowych” mniejszych lokacji, które co jakiś czas „wypuszczają” nas na bardziej otwarty teren. Jeśli walka toczy się właśnie na tym ostatnim problemu nie ma – miejsca na uniki i przeskakiwanie między wrogami jest dość. Gorzej, gdy kilku przeciwników wyskoczy na nas w takim korytarzu – wówczas łatwo się zablokować, nie mówiąc już nawet o wykonaniu uniku. Efekt? Latające gamepady po pokoju i pogryziony telewizor. Bo musicie wiedzieć, że nawet na normalnym poziomie trudności „poziom” napotykanych tu widm, zjaw czy kościotrupów szybko rośnie. A już na pewno, jeśli zdecydujecie się oczyszczać napotykane po drodze miejsca mocy, które nierzadko skrywają elitarnych przeciwników.
Mapa jest tu zresztą naprawdę ogromna i po brzegi wypchana różnymi interesującymi miejscami. Co więcej, niektóre z nich odblokowują się dopiero na późniejszym etapie gry, gdy w naszym arsenale znajdzie się jakaś dodatkowa, niezbędna do tego umiejętność. Nie wszystkim może jednak przypaść do gustu konieczność odwiedzania tych samych miejsc. Co prawda twórcy dwoją się i troją, żeby nam to wynagrodzić podrzucając na przykład mapy skarbów albo książki, które wyjaśniają poszczególnie kwestie związane z duchami, pogromcami i światem gry budując w ten sposób swoisty „lore” tego niezwykłego uniwersum.
Filmowość i pierwszorzędny klimat
Chyba nie muszę mówić, że Banishers: Ghosts of New Eden naprawdę miło się ogląda. Nie jest to może górna półka oprawy wizualnej, bo i twórcy zdecydowali się tu na zastosowanie specyficznego filtra, który ma odzwierciedlać mroczny klimat gry, ale jednocześnie ukrywa niektóre niedoskonałości graficzne. To co dla mnie osobiście bardziej się tutaj liczyło, to filmowość ujęć, świetnie zrealizowane przerywniki filmowe i genialna, wyjątkowo gęsta atmosfera, która ciąć można byłby chyba tylko siekierą.
Nie mogę tez nie wspomnieć o niesamowitej, mrożącej włosy na głowie ścieżce dźwiękowej, która towarzyszy nam w trakcie odkrywania tajemnic Banishers: Ghosts of Eden. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden konkretny motyw muzyczny, który dosłownie wwiercał mi się w mózg wywołując rosnące poczucie lęku. Jeśli kojarzycie film Sicario to już wiecie o jakiś poziomie niepokoju tutaj mowa. Dość powiedzieć, że w kilku miejscach musiałem odłożyć pada, bo czułem wręcz wewnętrzny dyskomfort.
Dwójka bohaterów i dwa jakże różne „widzenie” przez nich świata
Co tu dużo mówić, klimat Banishers: Ghosts of New Eden potrafi być naprawdę srogi… o ile tylko twórcy nam go nie zepsują jakimiś komicznymi sytuacjami. Wydaje mi się, że nagrywając dialogi zapomniano tutaj trzymać się sztywno pewnych z góry określonych założeń. I tak zdarzają się sytuacje, że jedna kwestia dialogowa podczas tej samej rozmowy jest wobec naszej postaci mocno gniewna, a druga, wybrana chwile później zupełnie neutralna. Brzmi to dziwacznie.
Banishers: Ghosts of Eden – czy warto kupić?
Chyba nie muszę już na to odpowiadać, prawda? Dawno nie grałem w tak niezwykłą grę, która z godziny na godzinę zaskakiwała mnie coraz większą głębią. Jasne, Banishers: Ghosts of New Eden nie jest może najpiękniejszym tytułem, choć swój urok ma. Nie jest też pozbawione wad - doczepić się tu można do wielu rzeczy, choćby do chaosu w ekwipunku (już kilka godzin po rozpoczęciu gry nie zwracamy uwagi co zbieramy, bo tyle tego jest) czy problemów z płynnością na PS5 i sporadycznych błędów.
Jeśli jednak chodzi o opowiadaną historię, o nietuzinkowych bohaterów, których motywy staramy się zrozumieć i podejmowane przez nas decyzje, których konsekwencje próbujemy przewidzieć to Banishers: Ghosts of Eden nie ma sobie równych. To przygoda, którą naprawdę chce się przeżyć do końca. Jeśli więc podobały ci się wcześniejsze produkcje studia DON’T NOD to tu będziesz absolutnie zachwycony.
Opinia o Banishers: Ghosts of New Eden [Playstation 5]
- ciekawa, mocno wciągająca historia, w której nic nie jest takie proste jak początkowo się wydaje
- dwójka świetnie napisanych bohaterów
- ciekawa mechanika badania przypadków nawiedzeń i decyzje, które mają swoje konsekwencję
- sporej wielkości mapa i dość różnorodne lokacje – od lasów, po bagna i kopalnie
- całkiem zmyślny system walki opierający się atakach fizycznych i spektralnych dwójki bohaterów
- niezłe wstawki filmowe i widowiskowe starcia z bossami
- klimatyczna ścieżka dźwiękowa, która potrafi potęgować emocje, a czasem i zjeżyć włos na głowie
- genialna, mroczna i wyjątkowo gęsta atmosfera
- miejscami niezła oprawa wizualna…
- ...która ze względu na specyficzną stylistykę nie każdemu musi się podobać
- system walki zamiast cieszyć potrafi czasem mocno zirytować
- spory backtracking (wracanie do już odwiedzonych lokacji) nie wszystkim przypadnie do gustu
- kwestie dialogowe potrafią razić różnicą nastawienia naszego rozmówcy
- zdobywany arsenał nie zachęca jakoś szczególnie do zmiany aktualnie posiadanego
- chaos w ekwipunku
- czasem wydaje się, że świat gry albo w ogóle nie reaguje na nasze działania, albo robi to z opóźnieniem
- na PS5 w trybie jakości zdarzają się spadki klatek
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Ocena końcowa
Grę Banishers: Ghosts of New Eden (PS5) na potrzeby recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy PLAION Polska
W artykule znajdują się linki afiliacyjne, przekierowujące do zewnętrznych stron zawierających produkty i usługi, o których piszemy. Otrzymujemy wynagrodzenie za umieszczenie linków afiliacyjnych, jednakże współpraca z naszymi Partnerami nie ma wpływu na treści zamieszczane przez nas w serwisie, w tym na opinie dotyczące produktów i usług Partnerów.
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!