Przyglądając się trendom, takiej transportowej modzie obecnej w mieście, jest pewne pytanie, które po prostu trzeba zadać. Hulajnowa elektryczna czy elektryczny rower? Co będzie lepszym wyborem, kiedy i dlaczego?
Nie można odmówić popularności wszelkim pojazdom określanym jako UTO, czyli tym, no, urządzeniom transportu osobistego (bo tak to teraz w przepisach, po nowych regulacjach się nazywa). Trend jest oczywisty, a powody popularności tego typu rozwiązań są, no również oczywiste: wygoda, elastyczność, szybkość, łatwość i ekonomiczna zasadność. Wszystkie te cechy stoją za małymi pojazdami elektrycznymi.
UTO, czyli przyszłość miejskiego transportu
Własny transport to wygoda i elastyczność, bo się jedzie gdzie i kiedy się chce. To szybkość i łatwość transportu, ot się wsiada i się jedzie, nie stojąc w korkach, nie będąc zależnym od miliona przypadków losowych, które dotykają komunikacji miejskiej. No i najważniejsze, UTO w jakiejkolwiek formie to spora oszczędność kasy, bo ani na paliwo, ani na bilety nie wydajemy ani złotówki.
Argument ekonomiczny jest o tyle istotny, że przyszło nam żyć w czasach, gdy zalanie baku samochodu to “pół wypłaty”, a koszty biletów potrzebnych do śmigania komunikacją miejską to czasem równowartość przyzwoitego obiadu na mieście. Pamiętajmy jednak, że najsampierw musimy poczynić inwestycję w postaci zakupu, która to zwróci się po latach. Po ilu? To zależy od ceny pojazdu i tego, jak często i gdzie będziemy nim jeździli.
No i na koniec rzecz dla wielu najważniejsza, a dla innych kompletnie zbędna. Własny transport to również względne bezpieczeństwo w czasach pandemicznych - na hulajnodze czy innym ustrojstwie nikt na nas nie nakaszle, jak w tramwaju czy autobusie. Ja akurat sobie to cenię, bo nigdy nie byłem fanem względnego komfortu podróży komunikacją miejską. Ale może jeden z czytelników miał trochę rację nazywając mnie "pedantycznym psycholem" w moim felietonie o carsharingu.
Pominiemy w naszych rozważaniach kwestię przepisów. To jaki co może mieć silnik, gdzie czym można jeździć i z jaką prędkością to sprawy drugorzędne. Ot, możemy założyć, że jak ktoś wsiada na jakieś UTO albo nabywa drogą kupna jakiegoś fancy e-bike`a, to wie, co mu wolno, a czego nie. A jak nie wie, no to może przeczytać, ponownie dosyłam do artykułu o przepisach. W tym tekście skupmy się na problematyce praktyczności, szeroko rozumianej.
Mały, ale wariat, czyli hulajnoga jako niepozorny i wybitnie mobilny pojazd
Hulajnogi elektryczne to chyba najbardziej rozpoznawalne UTO na rynku, które w walnym stopniu upowszechniły, wprowadziły pod strzechy wszystkie małe pojazdy elektryczne. Nie deskorolki, nie jakieś tam inne jeździki, a właśnie hulajnogi są zdecydowanie najpopularniejszymi narzędziami nowoczesnego transportu, ze względu na swoją względnie przystępną cenę, całkiem przyzwoitą uniwersalność i - przede wszystkim - łatwość obsługi, która przekłada się na bezpieczeństwo użytkownika. Hulajnoga to prostota, konstrukcja znana od lat, która po dodaniu silnika zyskała nowe życie.
Zalety hulajnogi są dość oczywiste. Pozwala na sprawne pomykanie po mieście, jest szybka i zwrotna, łatwo nauczyć się nią jeździć, a i sama jazda oferuje przyzwoity poziom komfortu. Ponadto hulajnogę można złożyć, wziąć do łapy i wnieść do biura, postawić sobie w kącie i zapomnieć o niej. Jako taki miejski popylak przeznaczony do śmigania po ścieżkach i przyzwoitych chodnikach, od którego nie oczekujemy niczego więcej niż umiejętności przewiezienie nas z punktu A do punktu B - hulajnoga nie ma wad.
Sytuacja zmienia się jednak mocno, gdy nasze miasto, a przynajmniej miejsca, do których planujemy najczęściej jeździć, są pod kątem infrastruktury rowerowo-pieszej w PRL-u, a odległość do naszej pracy mocno przekracza 10 kilometrów, co jest jakimś granicznym dystansem w przypadku hulajnogi - każdy kolejny pokonany kilometr staje się coraz mniej komfortowy ze względu na stojącą, mocno statyczną pozycję jeźdźca. Gdy dodamy do tych zmiennych inne potrzeby, jak choćby chęć wybrania się swoim bolidem na zakupy, a może i okazjonalne plany zażywania weekendowej turystyki okołomiejskiej ze znajomymi, otrzymamy zbiór cech, których hulajnoga nie będzie w stanie spełnić.
hulajnoga elektryczna Funscooter F10 MAX
Jasne, znajdziemy na rynku hulajnogi elektryczne, które nie boją się żadnych wyzwań. Takie z pełnym zawieszeniem, oponami grubymi jak portfel Daniela Obajtka, z tak szeroką dechą, że pomieści kosz zakupów z biedry. Tyle tylko, że urządzenia te kosztują krocie, ważą pół tony i nie mają w sobie ani krztyny tej sprytnej mobilności, którą spotkamy choćby w najpopularniejszej hulajnodze ever, czyli znanym wszystkim modelu Xiaomi. Hulajki zostały stworzone do prostych zadań komunikacyjnych w mieście i ich możliwości są po prostu nierozszerzalne.
Rower elektryczny może więcej
Umówmy się, rower ma określone wady w stosunku do hulajnogi. Jest wielki, nieporęczny, ciężki jak nieszczęście i drogi jak diabli. Przypiąć e-bike`a za 10, 15, 20 kafli pod Lidlem, trochę strach. Wnieść na 3 piętro kamienicy, w której mieści się nasze biuro, trochę niewygodnie. Okej, wady wymienione, możemy lecieć dalej.
Rower jako taki, nawet stary rzęch, co to ma dwa koła i łańcuch, a jak się mocniej depnie w pedały to zostawia dwa ślady na ścieżce, to jednak ciągle jest najlepszy pojazd osobisty na świecie. Nie ma lepszego, bardziej uniwersalnego, bardziej niezawodnego. Czym zatem byłby rower elektryczny, jak nie udoskonaleniem sprawdzonej konstrukcji, znanej od lat i stale popularnej, jak świat długi i szeroki? E-bike to rower w wersji 2.0, wykorzystujący to, co w rowerach wspaniałe i dodający do tego kompotu nutnę wygodny i komfortu.
Rower elektryczny pozwala dojechać z punktu A do punktu B bez zalania się potem, bez umęczenia ciała, a to niezwykle ważna i ceniona rzecz jest! W przypadku osób pracujących w miejscach, gdzie obowiązuje mniej lub bardziej formalny drescode, które jeżdżą zawsze dość szybko i dynamicznie, mają do pokonania spory dystans, a do tego wykazują się jako taką potliwością, klasyczny rower często nie zdaje egzaminu. Wszak w niektórych zawodach prezencja jest wszystkim.
Rower z silnikiem rozwiązuję problem “estetyki w miejscu pracy”, jednocześnie pozwalając na podróżowanie jednośladem nawet osobom, które na normalnym rowerze nie ujechałyby zbyt daleko, ze względu na wagę czy po prostu problemy zdrowotne. Oto jego przewagi nad tradycyjnym rowerem, a co z pojedynkiem rower vs. hulajnoga? Rower ma większy zasięg na baterii - dramatycznie większy. Pozwala na przewożenie bagaży, od toreb i sakw, po rowery cargo, które możliwościami transportowymi wpędzają w kompleksy nawet miejskie autka. Umożliwia zjechanie ze ścieżki czy chodnika i poruszanie się w ruchu miejskim np. ulicami. No i rower z silnikiem mimo wszystko jakoś tam poprawia naszą kondycję i zdrowie, w końcu wspomaga pedałowanie, więc jakiś tam ruch wykonujemy i jakieś tam kalorie spalamy.
rower elektryczny Funbike E-COMPACT 2.0
Reasumując, pod kątem uniwersalności i praktyczności na wielu płaszczyznach elektryczny rower bije na głowę hulajnogę. Cechy te są mniej istotne np. w takim Poznaniu czy innej Warszawie, gdzie infrastruktura miejska pozwala na wygodną i efektywną jazdę hulajnogami, deskorolkami etc., ale w mniejszym mieście, lub w sytuacjach, gdy czasem trzeba wskoczyć na jezdnię lub pojechać kawałek po czymś, co kiedyś było brukiem, a dzisiaj nawet do miana drogi nieutwardzonej nie aspiruje - rower wygrywa przez nokaut.
Co na to infrastruktura?
Oto jest kluczowa kwestia, konieczna do poruszenia i wyraźnego zaakcentowania. Najważniejszym czynnikiem decyzyjnym w zakupie własnego pojazdu do transportu miejskiego jest to, w jakim mieście się mieszka. A dokładniej, jak wygląda infrastruktura rowerowa, jakiej jakości i gdzie, i ile jest chodników, czy są to ścieżki z kostki brukowej czy z postPRL-owskich płyt chodnikowych etc. Dlaczego to takie ważne? Ano dlatego, że podróżowanie hulajnogą po betonowych płytkach, takich wiecie, 50 x 50 cm, których większość już dawno jest spękana i/lub wybrzuszona przez korzenie drzew czy działanie innych “niekorzystnych warunków atmosferycznych” to dramat jest.
Kostka czy płyty to zresztą nie największy problem infrastrukturalny. Problemem tym jest całkowity brak lub wyraźny niedostatek chodników czy ścieżek w miejscach, do których hipotetyczny podróżny chciałby pojechać. A zatem, pierwszy krok przed kupnem hulajnogi powinien polegać na odbyciu spaceru po okolicy, pochodzeniu po mieście, obadaniu drogi do pracy i innych miejsc, do których zwykle podróżujemy, coby tak organoleptycznie ogarnąć, czy da się tam huljaką pojechać. Jak się da, ale będzie niewygodnie, to pół biedy, to nie wyklucza jeszcze sensowności kupna hulajnogi, ale jak się nie da, to dupa zbita.
A co na to rower? Rower na to, jak na lato. Rower w trąbie ma chodniki, ścieżki i inne takie. Rower pojedzie po wszystkim, po ulicy asfaltowej, brukowanej, po leśnej ścieżce czy drogach określanych zbiorczym mianem nieutwardzonych. W tym przypadku, w chwili zdecydowania się na elektryczny rower warto jedynie upewnić się, że drogi i ścieżk, i chodniki pozwolą nam dojechać do pracy czy innego miejsca we względnym ładzie - w końcu nikt nie chciałby do roboty, w której trzeba czasem wskoczyć w gajer, dojeżdżać przez bagna, błota i korzenie, prawda?
Hulajnoga czy rower? Zależy od potrzeb i miejsca zamieszkania
Podsumujmy na szybko, konkretnie i skrótowo. Dojazdy do pracy, na uczelnię, do szkoły w wielkim mieście, ograniczony do rozsądnego poziomu budżet, brak aspiracji turystycznych i idea wykorzystywania pojazdu do transportu w którymś z dojrzałych infrastrukturalnie miast. Oto opis sytuacji, w której hulajnoga elektryczna daje sobie doskonale radę. W przypadku, gdy do pracy mamy daleko, chcemy lub musimy czasem zjechać z chodnika lub ścieżki, a infrastruktura w naszym mieście należy do tych “rozwijających się”, hulajnoga sprawdzi się raczej średnio.
Dodając do tego chęć wykorzystywania pojazdu nie tylko jako środka transportu na dojazd do roboty, ale również na wyprawy na zakupy szybko dochodzi do nas, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie rower. Jeśli do tego mamy odpowiedni budżet i miejsce, gdzie przechowamy swojego e-bike`a - nie ma się co zastanawiać. Reasumując nieco, dylemat hulajnoga czy rower ma jedno rozwiązanie - każdy musi samodzielnie określić swoje potrzeby, przemyśleć sytuację i wybrać pojazd lepiej dostosowany do nakreślonego scenariusza działań.
Komentarze
13I nie wiem dlaczego nie moge zakupów niby robić, bo je robię - wytarczy plecak. Dodatkowo haczyk na ewentualną reklamówkę.
Nie można pod lidlem zostawić ebike za 20k? Można, tylko trzeba ja po prostu ubezpieczyć od kradzieży.
Hulajnoga od roweru różni się też ceną, ebike za 2k nie kupimy.