W sklepach rowerów nie ma. Na ścieżkach, chodnikach i ulicach polskich miast z kolei - aż się od nich roi! Mało tego, coraz więcej z nich to rowery elektryczne. Czy nadeszła w końcu era roweru w wersji 2.0?
Czy rosnącą popularność rowerów i coraz większą popularyzację ich wersji elektrycznych można określać mianem realnej komunikacyjnej rewolucji? Co na to kierowcy? Co na to piesi? I, co najważniejsze, co na ten temat mówią zasady VELOMINATI?! Zastanówmy się, na szybko, nad tym, co przyniesie przyszłość i dlaczego będzie to przyszłość nie dość, że śmigająca na dwóch kółkach, to na dodatek - wspomagana elektrycznie!
Realna alternatywa komunikacyjna. W końcu!
Wśród części rowerowej braci, tej wierzącej w dewastującą potęgę sieci 5G i depopulacyjne działanie szczepionek przeciwko COVID-19, da się słyszeć opowieści, że wielcy producenci rowerów i rowerowych komponentów wraz z Jaszczuroludźmi stoją za globalną pandemią! Dlaczego? No, żeby sprzedać więcej! Panujący wirus miał zrazić ludzi do komunikacji publicznej i obudzić modę na rowery! I jak widać, udało się…
No dobra, takie opowieści to czasem przy piwie można usłyszeć, od kogoś kto nie dość, że oczadział, to jeszcze na łydce ma wytatuowany ślad od brudnego łańcucha - klasyczny trzepacki motyw! Tak czy inaczej, nikt o zdrowych zmysłach raczej nie wierzy w globalny spisek i tłumaczy rosnącą popularność rowerów ich oczywistymi zaletami. Tych z kolei jest całe mnóstwo!
W czasach, w których samochodem do pracy z jednego końca półmilionowego miasta na jego drugi koniec jedzie się godzinę, a cena paliwa dawno już przekroczyła (i to solidnie) cenę piwa - rower nie jest już jedynie wyborem oparszywiałych cyklistów, co to specjalnie blokują ulice naszych polskich miast i wsi! Rower jest realną komunikacyjną alternatywą. Jasne, strach przed COVID-em pewnie sprzedaż rowerów napędził, ale to trend, który zbiegł się z dokonującą się na naszych oczach podwójną rewolucją. Rewolucją, która pokazuje jak nieefektywne w ruchu miejskim są samochody i jak efektywne są urządzenia transportu osobistego, czyli UTO.
Nie dość, że rowerem, to jeszcze na prąd!
Kiedy jeszcze przed pandemią wsiadłem sobie na elektryczną hulajnogę uznałem, że jest to coś, co będzie przyszłością miejskiego transportu. I nie chodzi mi o te rozklekotane i porzucane tu i ówdzie hulajnogi na minuty, ale o osobiste elektryczne hulajki, na które to się wsiada o 7:30, żeby na 8:00 dojechać do roboty. W zasadzie nic się w tej mierze nie zmieniło i cały czas jestem zdania, że UTO to coś o co warto walczyć, bo może wymiernie zwiększyć efektywność miejskiej komunikacji.
Niemniej, hulajnogi i wszelkiego rodzaju jeździki nijak się mają do rowerów. Te są praktyczniejsze, wygodniejsze, bezpieczniejsze, a dzisiaj przestają już być domeną niszy społecznej, a stają się powszechnie respektowanym środkiem transportu. Rower ma wszystkie zalety UTO, a do tego jest pojazdem korzystnie wpływającym na nasze zdrowie i rekreacyjnie zasadnym - możemy śmigać nim do roboty, a w weekend, pojeździć po leśnych ścieżkach, tak for fun, dla zabawy i może trochę dla sportu. No dobra, a co z tymi rowerami na prąd?
Otóż rower elektryczny to pewna hybryda. Z jednej strony nie jest taką typową hulajnogą z Chin - nie jeździ sam. Z drugiej, nie jest typowym rowerem, bo pomaga nam w jeżdżeniu. Czym zatem jest? Po pierwsze, naturalną ewolucją. E-bike wykracza poza definicję roweru, czyniąc z niego prawdziwie dojrzały środek transportu i rekreacji. Na takim rowerze możemy dojechać do pracy w stanie nie wskazującym na podejmowanie aktywności fizycznej, a po pracy, wracając do domu, kiedy już nie musimy wyglądać jak człowiek poważny i skupiony na swoim rozwoju zawodowym - możemy przetyrać się jak dzik, spocić, zmechacić i wyżyć.
Rower elektryczny to idealny pojazd na dojeżdżanie do pracy - na zdjęciu Funbike Compact 2.0
E-bike w tego typu rozumieniu jest, jak sportowe kombi. Na co dzień wozi nas do pracy przez zatłoczone miasto. Na wakacje pozwala zapakować rodzinę i psa, i pojechać na gofry do Wejherowa, a w wolny weekend, kiedy nikt nie patrzy - zamknąć budzik na niemieckiej autostradzie. Elektryczny rower ma zatem same zalety, prawda? Tak! Choć każdy prawdziwy furczynoga, który co niedzielę wstaje skoro świt, zjada banana i leci na szosę na “krótką przebieżkę 200 km, tak żeby wrócić na śniadanie do domu”, stwierdzi, że e-bike jest dla lamusów.
A co ten elektryczny rower umie?
Otóż, umie on praktycznie wszystko! Oczywiście zależy tu wiele od modelu, producenta, typu roweru, zastosowanego silnika (jego momentu obrotowego i nie tylko) etc. Rzecz jasna, w błędzie są oczywiście ci, którzy to uważają, że elektryczny rower sam jedzie (choć pewnie i takie rowery istnieją). Otóż, elektryczny rower wspomaga rowerzystę w pedałowaniu. Zazwyczaj oferuje kilka trybów tego wspomagania i uprzyjemnia naszą jazdę oraz ułatwia ją wyraźnie do prędkości 25 km/h. Działa to tak długo, na ile pozwala bateria, a mierzy się to w kilometrach bądź w metrach przewyższenia, w przypadku poważnych rowerów górskich.
Umówmy się, coby skończyć tę bardziej informacyjną część tekstu - e-bike to super sprawa jest! Taki rower 2.0 jest mega wygodny dla kogoś, kto “nie ma nogi”, a marzy mu się rowerowa wycieczka. Jest super dla osób dojeżdżających do pracy oraz tych, którzy chcą zaznać trochę rowerowej turystyki w wersji soft. E-bike nie jest jednak dla wszystkich.
Elektryczna szosa? Elektryczny gravel?
Są zastosowania, do których rower elektryczny jest wręcz stworzony, jak jazda po mieście i dojazdy do pracy oraz takie, w których żyjąc w zgodzie z zasadami VELOMINATI rower elektryczny nie ma racji bytu. Jest czystym złem, wynaturzeniem, nośnikiem “ideologii” LGBT, który przypadkiem zabłądził na lekcje religii w liceum w Pyzdrach. Innymi słowy, do jazdy sportowej, e-bike po prostu się nie nadaje. Nie dlatego, że jest wolny, obciachowy czy, hmm, niegramotny, ale dlatego, że, parafrazując pewnego znanego polityka: “nie, bo uważam, że nie…”.
W amatorskim peletonie szosowym (w gravelowym w sumie też, choć tam napinka jest mniejsza) obowiązują pewne zasady. Po pierwsze, noga ogolona. Po drugie, żadnych toreb poza małą podsiodłową. Po trzecie, żadnych plecaków. Po czwarte, nie wolno zakładać czarnych skarpetek. Po piąte, kieszonki w koszulce wypchane po brzegi - choćby watą. Po szóste - liczy się noga, a zaraz po nodze liczy się stylówa. Tu się pokonuje asfaltowe rzeki z pasji, tu każdy kilometr oddaje niemy hołd tytanom kolarstwa! Tu jazda elektrykiem jest zbrodnią przeciwko kolarstwu!
A tak na poważnie… elektryczna szosa to faktycznie nieco obciach. Raz, że na szosie to się faktycznie robi poważne kilometry, a dwa, że taki e-bike to jest ciężki dość, taki właśnie mniej gramotny i raczej nie ma w sobie prądu na 100 km w miarę żwawej jazdy. Jeśli zatem ktoś szuka elektryka, na którego wsiądzie sobie w niedzielę rano w lajkrze to nie tędy droga. Lepiej wolniej, krócej i dłużej, ale o własnych siłach.
Z prądem w góry, hej!
O ile na szosie rowery elektryczne jakoś się kłócą (choć każdy, jak zawsze, może mieć tu swoje zdanie) o tyle w kolarstwie górskim, dla osób szukających frajdy i nie jeżdżących w zawodach - e-bike jest absolutnie doskonałym rozwiązaniem! To jaką przyjemność da porządny full z dobrym wspomaganiem trudno opisać! Jeśli zależy komuś na zdobywaniu szczytów, a nie ma sportowych aspiracji, stawia na radość lub ma pewne ograniczenia zdrowotne przed kręceniem korbą w górach - rower elektryczny jest świetnym wyborem i gwarantem najlepszej zabawy pod słońcem!
Góry zatem, nawet takie solidne, górsko-leśna rekreacja i jazda po mieście: do pracy, na zakupy - oto naturalne typu środowisk, w których e-bike czuje się świetnie. Ba! Pokazuje wręcz, że jest tym, czym rowery praktyczne i rozrywkowe w końcu musiały się stać. Sprowadza radość pod strzechy, pozwala doświadczać tego, co w przygodowo-rekreacyjnym kolarstwie najlepsze i/lub pokazuje, że samochód jako miejski środek transportu nie przystaje do realiów XXI wieku. Minusy? No taki rower 2.0 to drogi jest okrutnie!
Elektryczne rowery tylko dla niedzielnych turystów! Prawdziwy PRO jeździ siłą własnych mięśni, najczęściej na czczo...
A zamiast jeść miód - żuje pszczoły! Dobra, pośmiali my się, ale zmierzajmy do brzegu. Rosnąca ilość rowerów w miastach to dobry trend, a powiększający się wśród nich odsetek rowerów elektrycznych to naturalna konsekwencja rozwoju i… Również dobry trend! Rower, hulajnoga, rolki, deskorolka - wszystko, co może nas wyciągnąć z samochodów i zakorkowanych ulic trzeba wspierać i to nie tylko dlatego, że to zdrowe dla nas i dla świata, ale również dlatego, że to znak pokoleniowych, cywilizacyjnych, kulturowych wreszcie przemian!
Rosnąca popularność rowerów (ale rowerów w dobrym stanie, a nie Jubilatów na wsiach służących do jeżdżenia po tanie wino) to taki zwrot, jak malejąca konsumpcja wódki na rzecz piwa i wina. Tak jak w przypadku alkoholu odejście od cywilizacji wódczanej w stronę cywilizacji piwnej to postawienie na bardziej jakościowe, a mniej januszowe spędzanie wolnego czasu (bardziej lniana koszula i bermudy, mniej koszula z krótkim rękawem w parze z krawatem i wąsem unoranym w pomidorówce), tak wybór roweru zamiast Audi A3 8L to wejście w erę społeczeństwa, w którym mamy w tyle to, co pomyśli sobie sąsiad.
Moment, w którym ludzie przestają przejmować się tym, czy posiadają dobra powszechnie i od lat uważane za luksusowe (np. jak niegdyś Audi A3 8L lub BMW E46 z pakietem M z Allegro), to ten punkt brzegowy, po którego przekroczeniu nie ma już powrotu do dawnych nawyków. Innymi słowy, jeśli samochód przestanie być dla nas wyznacznikiem statusu, a zostanie zmarginalizowany do roli środka transportu (nie mówimy tu o zapalonych petrolheadach), staniemy się dojrzałym konsumpcyjnie społeczeństwem.
Jeśli zaś świadomościowa rewolucja ma zostać zapoczątkowana za sprawą rowerów będących odpowiedzią na zakorkowanie polskich miast - to w to mi graj! Ja tam bez problemu będę wsiadał do swojego Focusa jedynie w weekend, żeby zrobić zakupy albo pojechać za miasto z rowerem w bagażniku i tam wsiąść nań, żeby sobie depnąć “ode wsi dode wsi”!*
*Tylko nie na rowerze elektrycznym, bo prawdziwy furczynoga na elektryka nie wsiądzie, wiadomo, że nie!
Komentarze
39Taki motorek 125 ccm pali w mieście 3 litry na 100, przyspiesza jak całkiem żwawe auto, w korkach nie stoi, parkuje gdzie chce. I jest wstępem do całego nowego świata dla "puszkarzy" - motocykle cross, enduro, turystyki, cruisery, sporty... dla każdego coś się znajdzie!
Jestem posiadaczem e-bika i powiem wam, że to w cale nie prawda, że „d..” rośnie. Wszystko zależy od tego jaki napęd posiada rower i jak wykorzystujemy wspomaganie. Ogólnie rowery dzielimy na różne klasy i napędy.
Napędy:
- Silnik w przedniej piaście (najczęściej stosowany w City Bike), Raczej niewielkich rozmiarów i stosunkowo słaby stosowany w mieście i raczej na równej drodze.
- Silnik w tylnej piaście (HUB) stosowany we wszystkich rodzajach rowerów często ma manetkę gazu i bardziej rower przypomina skuter. Czasami można spotkać HUB z przekładnią.
- Silnik centralny zintegrowany z korbą (MID) Również stosowany we wszystkich rodzajach rowerów. Ten typ silnika wymusza na nas pedałowanie i tylko wspomaga jazdę.
Ja posiadam e-bike z napędem MID i mitem jest, że rower sam jedzie. W tym napędzie musimy się ruszać by jechać i to od nas zależy czy będzie nam lekko czy ciężko. Mało tego, jeśli silnik jest wyposażony w czujnik nacisku to może nas łatwo oszukać i wydaje nam się, że mamy sporo siły wjeżdżając na górkę, którą normalnie nie pokonalibyśmy a to dodatkowo motywuje do jazdy.
Jeśli chodzi o ceny to tak od 2500zł można coś znaleźć, ale nie polecam. Rowery z tego przedziału cenowego mają słabej jakości osprzęt.
Myślę, że tak od 4000zł można już znaleźć coś fajnego z rozsądnym osprzętem.
Ja mam rower Trekkingowy za ok 8000zł z baterią Samsung chowaną w ramie (rama aluminiowa) i silnikiem Ananda. Hamulce tarczowe hydrauliczne, osprzęt shimano rower waży ok 25Kg. Zasięg ok 120km, lecz mieszkam w górach i średnio osiągam ok 85-90km zasięgu co przy normalnej jeździe wystarcza mi na ok 4-5 dn.
Górna granica cenowa nie istnieje, bo można kupić rowery za grubo ponad 40tyś zł.
Są również gotowe zestawy do samodzielnej przemiany zwykłego roweru na rower elektryczny. Takie zestawy można już kupić od 1500zł w górę.
Dodatkowo dodam, że kupując rower fabryczny, czyli brandowany firmą kupujemy rower ze wspomaganiem do 25km/h co jest trochę irytujące.
Ja dojeżdżam do pracy na rowerze, ale jest ciężko, ze względu na wzniesienia, podczas powrotów. Fajnie byłoby choćby połowę tych gór przejechać z wykorzystaniem silnika elektrycznego. Wiele ludzi ma podobnie. Dlatego będą celować w elektryczne rowery, które są dużo lepszą opcją, niż hulajnogi i reszta popierdółek.
Co do rozkorkowania to car sharing też może się przyczynić - tylko pandemia go zdusiła.