Znana z komputerów Amiga platformówka Shadow of the Beast powraca na PlayStation 4. Tym razem w nowej, obficie zbryzganej krwią skórze.
ciekawa mechanika walk,; malownicze i nastrojowe krajobrazy,; stylowa muzyka,; alternatywne zakończenia,; możliwość odblokowania pełnej wersji leciwego oryginału,; atrakcje zachęcające do ponownego przechodzenia gry...
Minusy...choć ich potencjał bywa wątpliwy,; powtarzające się sekwencje „klepania” w klawisze,; niejasny system pożerania i obdarowywania innych graczy,; krótki czas rozgrywki,; miejscami siermiężna grafika,; banalna historia odkrywana „po kawałku”,; brak trybu kooperacji.
Shadow of the Beast przerywa emeryturę
Shadow of the Beast wkroczył jako produkt ekskluzywny na platformę PlayStation 4 na przełomie wiosny i lata tego roku. Jednak warto pamiętać, że ta ni to platformówka, ni to bijatyka narodziła się ponad ćwierć wieku temu.
Oryginał ze względu na oszałamiającą (jak na tamte czasy) oprawę graficzną i stosunkowo wysoki poziom trudności szybko stał się niezwykle popularny. Do tego stopnia, że w dwóch kolejnych latach ukazała się druga i trzecia część tej produkcji.
A teraz Shadow of the Beast powraca w nowej, świeżo wymyślonej formule. Zarówno mechanika, jak i oprawa wizualna zostały zaadaptowane na potrzeby konsoli ósmej generacji i niewiele już mają wspólnego z produkcją końca lat osiemdziesiątych.
Tym niemniej to, co łączy wersję współczesną z jej leciwym protoplastą, to klimat, nastrojowa ścieżka dźwiękowa, opowieść, a przede wszystkim frajda z wykańczania hord przeciwników.
Aarbron Unchained
Fabuła Shadow of the Beast jest w dużej mierze wierna oryginałowi, a co za tym idzie... sama w sobie nieszczególnie awangardowa. Tresowana przez zakapturzonego jelenia (a raczej maga, który do złudzenia przypomina takiego właśnie stwora) bestia morduje wszystko, co staje jej na drodze.
Do czasu, kiedy orientuje się, że w niemowlęctwie została uprowadzona przez rogacza ze swojego zupełnie ludzkiego domu i transformowana w maszynę do zabijania. Jak łatwo się domyślić, w chwili objawienia Aarbron (bo tak dali „na chrzcie” naszej bestii) zrywa się z łańcucha i rusza w pościg za swoim panem, a później za jego przełożonym, tyranem wszystkich tyranów imieniem Maletoth.
No, Szekspir to nie jest! Ale w gruncie rzeczy, komu potrzebna bardziej rozbudowana fabuła, jeśli sama rozgrywka to beztroskie połączenie platformówki z bijatyką?
A zatem przyjrzyjmy się mechanice i zastanówmy się, czy jest ona w stanie utrzymać nas przy ekranie, kiedy towarzysząca jej historia przesuwa się na drugi plan.
Wycieraczki gratis
Miało być krwawo, krwawo i jeszcze raz krwawo. Tak obiecywali twórcy ze studia Heavy Spectrum Entertainment Labs, kiedy prezentowali światu pierwsze ujęcia z gry. I nie były to czcze przechwałki! Czerwone plamy rozkwitają na ekranie jak należy, a za plecami naszego bohatera piętrzą się stosy trupów.
Zasadniczo mamy do naszej dyspozycji całkiem sporą paletę ciosów, a mnożnik liczby punktów uzyskiwanych za każde starcie, algebraicznie zachęca nas do kreatywnego łączenia ze sobą różnych metod ataku i obrony.
Oprócz prostych ciosów, takich jak przebicie przeciwnika szpikulcami wyrastającymi z łap naszego bohatera, zablokowanie wrogiego ataku czy rzucenia ciałem tej czy innej kreatury w jej nadciągających kolegów, mamy też dostęp do specjalnych kombinacji.
Po wysączeniu z poległych wrogów ich drogocennej krwi możemy wykorzystać ją na atak przywracający nam zdrowie, taki, który nagradza nas większą ilością punktów czy też na specjalną kombinację zmiatającą z powierzchni ziemi wszystko co wejdzie w zasięg naszych szponów.
Jeśli chodzi o te ostatnie ataki, ich stosowanie ma prawo szybko się znudzić. Wprawdzie otrzymujemy całkiem spore profity za ich zastosowanie i towarzyszą temu wyjątkowo soczyste animacje, ale nie zmienia to faktu, że wykończenie przeciwnika za pomocą jednego z ciosów specjalnych wymaga od nas dosyć męczącego i mało atrakcyjnego klepania w jeden klawisz.
Wyjątek to moment, w którym bestia wpada w szał i rozrywa wszystko na strzępy. Wprowadzenie naszego bohatera w ten stan wymaga zużycia wszystkich punktów krwi i stawia nas w obliczu mini-gierki polegającej na wskazywaniu odpowiedniego kierunku i naciskaniu z odpowiednim wyczuciem czasu kwadratu.
Nie jest to tak proste, jak wykonywanie innych ciosów specjalnych, ale też jest tylko odrobinę ciekawsze.
Poza sekwencjami walk, w których przeciwnicy na zmianę wybiegają zza obu krawędzi ekranu, znajdziemy w Shadow of the Beast również elementy zręcznościowe czy logiczne. Jednak nie to stanowi o sile tego tytułu.
W gruncie rzeczy tych ostatnich jest na tyle mało w skali całej gry, że fanów główkowania i przeskakiwania nad kolcami nie przyciągną, a wielbicieli beztroskiego mordobicia mogą jedynie zniechęcić.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że jeśli chodzi o beztroskie mordowanie, Shadow of the Beast jest w stanie zapewnić naprawdę przyzwoitą rozrywkę. Szkoda tylko, że nie dorzucono do gry zestawu wycieraczek, bo krew potrafi nieźle obryzgać ekran.
W pustyni i w puszczy
Chyba jedną z najmocniejszych stron Shadow of the Beast jest jej oprawa wizualna. To zresztą stwierdzenie na wskroś paradoksalne, bo gdzieniegdzie grafika tego tytułu poważnie kuleje. Jednak te spore niedociągnięcia są kompensowane naprawdę barwnymi i ciekawymi krajobrazami.
Mamy tu do czynienia z brunatnymi moczarami, nad którymi unoszą się insektopodobne wahadłowce, z pustynią, po której walają się kości gigantów, czy też z ponurym zamczyskiem pełnym tajnych przejść i pułapek.
A to tylko niektóre z map, jakie mamy okazję podziwiać w nowym Shadow of the Beast. Wszystkie one robią spore wrażenie i cechują się niesamowitym, wręcz onirycznym klimatem. Warto wybrać się w tę krwawą podróż, choćby ze względu na same krajobrazy.
Fanty dla fanów
Twórcy Shadow of the Beast nie próbują zaimponować tym graczom, którzy żegnają się z tytułem po jednorazowym ukończeniu kampanii. Ich celem jest grupa zapaleńców wałkujących jeden etap po kilkadziesiąt razy, zanim nie znajdą każdziutkiego sekretu i nie pobiją wszystkich rekordów świata.
Przejście gry na poziomie normalnym to zabawa zaledwie na parę godzin. Prawdziwe atrakcje to talizmany (czyli odpowiednik znanych z innych gier „perków”), które możemy odblokować, filmiki wyjaśniające nam całą historię (choć w dalszym ciągu pozostaje ona dosyć grubo ciosana), dodatkowe zdolności, a nawet... napisy dialogowe (tak właśnie – na początku bohaterowie gry mówią w niezrozumiałych dialektach, a tłumaczenie możemy dopiero wykupić za zbierane w trakcie misji punkty).
Nie jestem jednak przekonany, czy przyznawane nam za każdą potyczkę medale, bijące nas po oczach rankingi punktów czy mniej lub bardziej atrakcyjne sekrety będą w stanie zachęcić graczy do obsesyjnego powtarzania etapów.
Odniosłem wręcz wrażenie, że to raczej próba wyciśnięcia ostatnich soków z dosyć krótkiej kampanii i stworzenia iluzji, zgodnie z którą Shadow of the Beast byłby tytułem znacznie większym, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Zachlapani, ale czy zachwyceni?
Ale, ale! Nie należy rozumieć tych zarzutów w taki sposób, że Shadow of the Beast to rzecz całkiem bezwartościowa. Nic bardziej mylnego! Choć nie da się ukryć, że to produkcja, której nie brakuje wad. Od banalnej historii po brak trybu kooperacji, którego miejsce zajmuje wysoce niejasny system obdarowywania i pożerania „dusz” poległych graczy.
Jednak z drugiej strony ta bestyjka jest w stanie dostarczyć naprawdę niezłej rozrywki. Nawet jeśli całość jest niezbyt długa. Walki z dziesiątkami przeciwników zostawiły mnie zbryzganego krwią od stóp do głów i choć na mojej twarzy nie malował się wyraz zachwytu, to sadystyczny uśmieszek pełen satysfakcji – i owszem!
Ocena końcowa:
- ciekawa mechanika walk
- malownicze i nastrojowe krajobrazy
- stylowa muzyka
- alternatywne zakończenia
- możliwość odblokowania pełnej wersji leciwego oryginału
- atrakcje zachęcające do ponownego przechodzenia gry...
- ...choć ich potencjał bywa wątpliwy
- powtarzające się sekwencje "klepania" w klawisze
- niejasny system pożerania i obdarowywania innych graczy
- krótki czas rozgrywki
- banalna historia odkrywana "po kawałku"
- brak trybu kooperacji w prawdziwego zdarzenia
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dostateczny plus
Komentarze
10Idziemy klepiemy typeczków a krew się leje. No mogli zmienić nazwę a nie opierać się na sentymencie ludzi (takich jak ja) którzy katowali tą grę na Amidze.
Mogliby też dorzucić oryginał... Chętnie bym pograł.