Plac zabaw dla wirtualnych snajperów tym razem zostaje zaserwowany we włoskim sosie. Sniper Elite 4 trafia w punkt, choć gdzieniegdzie ociera się o pudło.
- zapierające dech w piersiach krajobrazy Włoch,; - gigantyczne i pełne zakamarków mapy,; - niesłabnąca satysfakcja z rentgenowskich strzałów,; - tryb wieloosobowy dający dodatkową frajdę z rozgrywki,; - całkiem niezła oprawa wizualna.
Minusy- sztampowe cele zadań,; - irytujące wady sztucznej inteligencji,; - to raczej eksploatowanie znanej konwencji, niż próba szukania innowacji.
Sniper Elite 4 płynie do Włoch
Seria Sniper Elite od Rebellion przepłynęła przez Morze Śródziemne. Po „trójce”, która bawiła w palonej słońcem Afryce, przyszedł czas na „czwórkę”, wygrzewającą się w malowniczej Italii. W przededniu alianckiej inwazji na „miękkie podbrzusze Europy” Karl Fairburne ląduje za liniami wroga, żeby utorować drogę dla oddziałów Sprzymierzonych.
Resztę można sobie dopowiedzieć, bo Sniper Elite 4 pozostaje wierny wypracowanej przez lata konwencji. Nie znajdziemy tu żadnych eksperymentów z otwartym światem, po jakie sięga chociażby Sniper: Ghost Warrior 3, ani innych zaskakujących nowinek. To po prostu solidnie wykonana kontynuacja serii. I o ile przymkniemy oko na parę niedociągnięć, czeka nas naprawdę niezłą zabawa.
W tak pięknych okolicznościach przyrody
Kto jest głównym bohaterem Sniper Elite 4? W zasadzie nie bohaterem, a bohaterką… Italia! To od niej trzeba zacząć, bo gra pierwsze skrzypce w czwartej odsłonie znanej serii. I robi to z niesamowitym wdziękiem.
Na początku jednej z misji Fairburne mruczy pod nosem o tym, że nie czas podziwiać widoki, kiedy robota czeka. I nie są to czcze przechwałki ze strony twórców. Tak jak w Wiedźminie 3 można było zapomnieć o Ciri, kiedy słońce zachodziło krwawo nad pogorzeliskami Velen, tak tutaj chce się czasem odłożyć na bok karabin i rozsiąść wygodnie przed ekranem, żeby powzdychać nad pięknem półwyspu apenińskiego.
Bo i jest, nad czym wzdychać. Od gęsto zabudowanych miasteczek, przez górskie wąwozy, po pogrążone w ciemnościach doki. Co tu dużo mówić - jest w tym zapach wina, smak oliwek, sex appeal Sophii Loren, przebiegłość mafii i prostactwo Mussoliniego. A jeśli komuś taka zachęta nie starczy, to dodam jeszcze, że każda z tych ujmujących wizualnie map to osobny mikrokosmos.
Przepraszam, którędy na Berlin?
Jeżeli pójdę w głąb tamtej jaskini, to znajdę się na plaży, później wejdę na zrujnowaną wieżę, skąd powinienem mieć widok na mój cel… Tak właśnie mędrkowałem podczas jednej z misji. Raz po raz zerkałem na mapę, szacowałem odległości, próbowałem ustalić, czy rzeczywiście upatrzony przeze mnie punkt widokowy jest tym właściwym. Wreszcie ruszyłem przez upatrzoną jaskinię i… zamiast na plaży wylądowałem w wyschniętym korycie jakiegoś strumyka.
Przyznaję, że zdarzyło mi się zabłądzić w niektórych lokacjach Sniper Elite 4. Tak, tak, nie tylko w tej jednej, ale też w innych. Mówię to bez krzty wstydu, bo zgubić się w takich miejscach ma prawo każdy. Twórcy nowych przygód Karla Fairburna zadbali o to, żeby snajperskie piaskownice były pokaźnych rozmiarów.
Co więcej, ich parametry to nie wszystko. Niektóre z nich są prawdziwymi labiryntami. Ciasne uliczki miasteczek to misternie zaprojektowana konstrukcja, która posiada setki zakamarków, okien, okienek, schowków… A wszystko to po to, żeby ułatwić nam przemykanie z miejsca w miejsce i dominowanie nad nieświadomym naszej obecności wrogiem.
Krótko mówiąc – mapy są nie tylko dopieszczone wizualnie, ale też rozplanowane z rasowym architektonicznym zacięciem. I to chyba najmocniejsza strona Sniper Elite 4. Te miejsca przypominają mi trochę lokacje z najnowszego Hitmana. Do nich po prostu chce się wracać i uczyć ich na pamięć, żeby z każdym kolejnym razem skuteczniej wykonać powierzoną misję.
Zrób mi rentgena!
Mapy mapami, widoczki widoczkami, ale wiadomo, że eksplozją endorfin w Sniper Elite 4 owocuje dopiero dobrze przemyślany i celny strzał. Dodatkową atrakcją są rentgenowskie ujęcia, które stały się znakiem rozpoznawczym serii i pozwalają one dokładnie prześledzić tor wystrzelonego pocisku, a także zniszczenia, jakich dokonuje on w trzewiach trafionego przeciwnika.
Słynne strzały w wątrobę, nerkę, oko czy genitalia pojawiają się co i rusz także w Sniper Elite 4. Tym razem zostały one jeszcze bardziej dopracowane i teraz mamy okazję też obserwować anatomiczne skutki walki wręcz oraz rozrzucających odłamki eksplozji.
Frajda jak zawsze jest nieziemska, a i balistyczny realizm nie pozostawia wiele do życzenia. Kiedy niemiecki żołnierz pruje do nas z karabinu maszynowego, a my odpowiadamy ogniem snajperskim, może się zdarzyć, że nasz pocisk zderzy się w locie z kulą przeciwnika. Zostanie wtedy z niego spłaszczony kawałek metalu, który będzie zupełnie inaczej zachowywał się i w powietrzu, i w ciele wroga (o ile doleci do niego).
Podkreślę raz jeszcze, że ta zabawa w strzelanie do celu, która jest kwintesencją serii, to w Sniper Elite 4 po raz kolejny niekończące się pasmo okrutnej przyjemności. I to niezależnie od tego, czy chodzi o dobrze ustrzeloną beczkę z materiałami wybuchowymi, czy o pojemnik z paliwem na zadzie czołgu, czy po prostu o głowę nazisty.
Gęsiego ku zwycięstwu
Snajperskie piaskownice są niekwestionowanym atutem Sniper Elite 4. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o ich lokatorach. Sztuczną inteligencję nieźle podrasowano, ale i tak pozostawia ona wiele do życzenia.
Wywołanie alarmu wśród wrogów to czasami najprostszy sposób na rozprawienie się z nimi. Kiedy tylko naziści pojmą, że coś jest nie tak, biegną w kierunku naszej pozycji, jak owieczki na rzeź. Starczy podłożyć kilka min i dobrze wycelować, żeby łatwo i przyjemnie zdziesiątkować ich zastępy.
Owszem, czasem zdarza im się wpaść na jakiś oryginalniejszy pomysł, niż przepychanie się przez zawalone trupami kolegów przejście, ale i wtedy trudno ich nazwać tytanami intelektu. Bywa nawet, że ukryci w krzakach wykańczamy ich jednego po drugim, a oni nie są w stanie ustalić, że strzały padają z jedynych w okolicy zarośli.
Nie wspomnę już o jawnych wadach samej mechaniki, która na przykład nie pozwala załodze uszkodzonego czołgu wysiąść z niego, żeby zaciukać naszego bohatera podkradającego się z ładunkiem wybuchowym.
Czasami głupota (bo inaczej tego nie da się nazwać) naszych przeciwników jest uzasadniona, na przykład faktem, że najpierw rozprawiliśmy się z ich dowódcą. Jednak nie ma sensu na siłę szukać logiki i realizmu tam, gdzie ich nie ma, bo przeważnie działania podopiecznych Hitlera zwyczajnie nie mają najmniejszego sensu.
Sam jak banda snajperów
Oczywiście, seria Sniper Elite, mimo że pozornie jest tytułem dla wirtualnych samotników, w rzeczywistości daje możliwość gry sieciowej – zarówno w kooperacji, jak i przeciwko innym graczom. Nie inaczej jest w przypadku „czwórki”.
Obok opcji przedzierania się przez kampanię w doborowym towarzystwie, czy dosyć klasycznie wyglądającego „deathmatchu”, znajdziemy tutaj też między innymi potyczkę między dwiema drużynami z nieprzekraczalną linią frontu albo tryb przetrwania.
Ten ostatni szczególnie przypadł mi do gustu. Włoskie mapy sprawdzają się w jego przypadku idealnie. I chociaż daje się w nim wyczuć posmak Nazi Zombie Army, to i tak zabawa jest przednia. Kilku snajperów i kolejne fale nazistów do ubicia – czy trzeba czegoś więcej?
Może tylko jeszcze trybu obserwatora, który z kolei rozdziela role asymetrycznie między dwóch graczy. Jednego rzuca w środek akcji z pistoletem i karabinem maszynowym, a drugiemu daje do ręki snajperkę, żeby wspierał go z dystansu. Tutaj dobre zgranie to podstawa, ale kiedy zostanie osiągnięte, duma z udanej misji rozpiera.
Sniper Elite 4 świetnie sprawdza się więc jako przygoda dla pojedynczego gracza, ale rozgrywka sieciowa zdecydowanie podbija jego atrakcyjność. Zwłaszcza, że olbrzymie lokacje są wprost stworzone do wieloosobowej zabawy.
Pudło o włos
Sniper Elite 4 jest projektem zarówno zachowawczym, jak i ryzykownym. To paradoks, ale tylko pozorny. Tak naprawdę najbardziej kontrowersyjną decyzją twórców tego tytułu okazała się wierność tradycji.
Całe szczęście, „czwórka”, jakkolwiek mocno powtarzalna względem swoich poprzedniczek, jest wykonana na całkiem wysokim poziomie. Razi w oczy ułomna inteligencja przeciwników, ale za to po części rekompensują ją kapitalnie zaprojektowane mapy.
Przydałoby się może trochę więcej kreatywności, zarówno w mechanice, ogólnym zamyśle, jak i przydzielanych nam zadaniach, ale i tak nie sposób powiedzieć o Sniper Elite 4, że to produkcja chybiona. Strzału w dziesiątkę wprawdzie nie ma, ale liczy się w końcu także pełna satysfakcji zabawa na wiele godzin i ją udało się osiągnąć. Po raz kolejny zresztą.
Okiem Gamingowego Menela
Maciej Piotrowski
Mając takich żołnierzy i oficerów jak w Sniper Elite 4 nazistowskie Niemcy po prostu musiały przegrać tę wojnę. Pchanie się hurtowo pod lufę naszego bohatera po jego „wykryciu” trudno nazwać ulepszoną sztuczną inteligencją. Nawet jeśli towarzyszyły jej próby zachodzenia z dwóch stron, nawolywania o ostrożność czy ponaglenia ukrywającego się w pobliżu oficera – wszystko to wyglądało strasznie nieporadnie.
Wystarczyło zbunkrować się w jakimś budynku, postawić w wejściach miny pułapki…i czekać, aż hordy nazistów same wpadną w sidła. I pewnie by to tak bardzo nie przeszkadzało, bo przecież im mniej wrogów w danej lokacji tym łatwiejsze staje się wykonanie misji, ale wraz ze zbieganiem się wszystkich potencjalnych celów z okolicy rozgrywka traciła swój urok.
I tak zamiast fantastycznego strzału z daleka do oficera pięknie usadowionego pośród wybuchowych beczek, mamy nagle jego trupa, bo akurat, nie wiadomo kiedy, razem z dwoma innymi żołdakami wlazł na postawioną przez nas minę. To akurat mało satysfakcjonujące. Na szczęście dużo lepiej wygląda to, gdy faktycznie staramy się wczuć w snajpera. Zagłuszony strzał, zmiana pozycji i ponowny zagłuszony strzał zakończony przepiękną sekwencją X-Ray – coś takiego daje niesamowitego kopa rozgrywce. A już podchody z poruszającym się wrogim snajperem to prawdziwy majstersztyk. Aż szkoda, że takich akcji w grze nie ma więcej.
Ale to właśnie dzięki temu nawet nie wiadomo kiedy zlatują te 2-3h godziny, bo tyle właśnie zajmowało mi średnio ukończenie jednej misji. Ciekawie pomyślane i umiejscowione cele (o ile oczywiście „nie ruszymy” całej okolicy poprzez nierozważny alarm), znakomicie zaprojektowane lokacje (a, przynajmniej większość z nich) i olbrzymie ilości pompowanej w czasie strzałów adrenaliny nie pozwalają odejść tu od konsoli/komputera. I właśnie dlatego Sniper Elite 4, pomimo swoich błędów i występujących tu i ówdzie niedoróbek tak bardzo przypadł mi do gustu. Moja ocena: 4,3/5
Ocena końcowa:
- zapierające dech w piersiach krajobrazy Włoch
- gigantyczne i pełne zakamarków mapy
- niesłabnąca satysfakcja z rentgenowskich strzałów
- tryb wieloosobowy dający dodatkową frajdę z rozgrywki
- całkiem niezła oprawa wizualna
- dość słaba sztuczna inteligencja
- zadania bywają sztampowe
- brak rewolucyjnych zmian względem poprzednich części
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dobry plus
Przy okazji recenzji Sniper Elite 4 zachęcamy do wzięcia udzialu w naszym minikonkursie. Do wygrania egzemplarz Sniper Elite 4 (PS4) oraz gadżety związane z grą.
Komentarze
8