Dla wielu graczy StarCraft 2 było długo oczekiwanym objawieniem. Jakby na to nie patrzeć Blizzard droczył się ze swoimi fanami przez blisko 9 lat, w nieskończoność odraczając zapowiedź kolejnej części tej kultowej serii. Na koniec zafundował im dwie dość spore terapie szokowe - pierwszą była informacja o podzieleniu "dwójki" na trzy osobne części, drugą - dość kosmiczna cena. Przynajmniej jak na grę wyłącznie pecetową i polskie realia. Pomimo narzekań i utyskiwań w lipcu 2010 roku tj. dniu premiery Wings of Liberty do sklepów popędziła cała masa spragnionych emocji graczy.
Pierwszy epizod olbrzymiej historii o walce Terran, Zergów i Protosów spotkał się z niezwykle ciepłym przyjęciem. Niewątpliwie spora w tym zasługa jak zwykle świetnego tryby wieloosobowego, który szybko stał się nową platformą do rozgrywek e-sportowych. Dzięki niej StarCraft 2, niemal 3 lata po swojej premierze nadal pozostaje atrakcyjnym tytułem. Pytanie tylko czy to wystarczy, aby nakłonić jego fanów do zakupu drugiego fabularnego epizodu. Bo choć Heart of Swarm to rasowa kontynuacja wątków z pierwszej części gry należy postrzegać ją jako bardzo rozbudowane DLC. Innymi słowy - bez Wings of Liberty nici z zabawy.
Historia opowiadana w StarCraft 2: Heart of Swarm zaczyna się tam gdzie skończyła się kampania Terran i historia renegata Jima Raynora. Bohaterem "dodatku" jest oczywiście rój Zergów i przewodząca nimi Królowa Ostrzy, a właściwie to co z niej zostało w umyśle odmienionej Sary Karrigan. O dziwo, Blizzardowi po raz kolejny udała się sztuczka stworzenia szalenie intrygującej opowieści, w której wiele rzeczy tylko z pozoru jest oczywiste.
Doskonałym uzupełnieniem fabuły są znakomicie zrealizowane przerywniki filmowe. Blizzard już wielokrotnie pokazał, że w tej materii niewielu potrafi mu dorównać. I nie chodzi tylko o jakość tych filmów, ale też o budowany przez nie niesamowity wręcz klimat. Obserwacja roju i poczynań Kerrigan sprawia dzięki temu olbrzymią przyjemność.
Heart of Swarm błyszczy jednak przede wszystkim w samej rozgrywce. Świetnie przemyślane i niezwykle różnorodne, wieloetapowe misje nie pozwalają oderwać się od monitora. Próżno szukać w nich schematu "wybuduj bazę, wyprodukuj jednostki, zniszcz bazę przeciwnika". Owszem, element tworzenia legowiska roju i dbania o ciągłe dostawy surowców nadal tu występuje, ale jest on jedynie dodatkiem do ściśle określonych zadań, które musimy wykonać.
Co powiecie na zainfekowanie złapanej protoskiej badaczki larwą królowej Zergów i umożliwienie jej powrotu na macierzysty statek w roli konia trojańskiego? Albo na akcje w stylu przejmowania gniazd Zmory, które zdolne są zniszczyć olbrzymie statki Terran chmarą wypuszczonych pocisków? Właśnie dzięki takiej różnorodności śmiem zaryzykować twierdzenie, że misje w nowej odsłonie StarCrafta 2 są dużo lepsze niż te zaserwowane nam w Wings of Liberty.
Skupienie się Zergach przyniosło nie tylko zmianę sposobu rozgrywki, którą widać we wspomnianych wcześniej misjach, ale także drastyczną metamorfozę naszej bazy wypadowej. Statek Hyperion poszedł w odstawkę, a jego miejsce zajął olbrzymi, żyjący organizm - Lewiatan. To ruchome siedlisko roju należało kiedyś do Królowej Ostrzy. Odmieniona Kerrigan bez trudu przejmuje więc nad nim kontrolę.
Lewiatan nie jest specjalnie rozbudowany. W zasadzie korzystamy tylko z trzech najważniejszych pomieszczeń. Interaktywny "mostek" służy za pomost fabularny pomiędzy misjami. To tu toczymy większość rozmów uzupełniających opowieść i tu też pojawiają się nowi i starzy bohaterowie. Każdą nową konwersację widać tu jak na dłoni.
W pokoju przemian obserwujemy rozwój Kerrigan i wybieramy dla niej kolejne umiejętności. Wraz z pomyślnym wykonaniem zadań pobocznych nasza bohaterka zyskuje dodatkowe punkty poziomu, które pozwalają nam wybrać jedną z dwóch bonusowych umiejętności. Co ciekawe jednak, wybór ten nie jest stały i w każdej chwili możemy go zmienić. Moce Kerrigan opierają się bowiem na rosnącym w niej potencjale psionicznym.
Najciekawszym pomieszczeniem Lewiatana jest bez wątpienia jama ewolucyjna. To tu pojawiają się kolejne gatunki Zergów dostępne w naszym roju. Głównym rezydentem jamy jest Abatur, odrażające stworzenie zajmujące się splataniem sekwencji genowych nie bacząc na ból czy cierpienia obiektów swoich badań. Jak sam przyznaje, kiedyś "pracował" nad Królową Ostrzy.
Dzięki Abaturowi mamy możliwość ustalania mutacji dla poszczególnych gatunków Zergów. Spośród trzech dostępnych, czytelnie opisanych opcji musimy wybrać jedną. Na szczęście i w tym przypadku podjęta przez nas decyzja nie jest ostateczna. Transformacji możemy dokonać pomiędzy misjami, po prostu wchodząc do jamy ewolucyjnej i klikając na wybranego Zerga.
Istnienie Zergów uzależnione jest od umiejętności adaptacji. Dlatego też rasa ta stale ewoluuje. Obserwatorem, a bardzo często i inicjatorem wszelkich istotnych zmian jest wspomniany wcześniej Abatur. Nie tylko informuje on nas o możliwościach splecenia esencji danego gatunku Zergów z odkrytą właśnie istotą, ale i daje możliwość ich przetestowania w boju. Dostępne co jakiś czas w jamie krótkie misje ewolucyjne pozwalają sprawdzić "w terenie" dwa warianty kolejnej ewolucji danej jednostki. Ułatwia to późniejszy, ostateczny już wybór jednej z nich. Proste, a jakże świeże rozwiązanie.
Pod względem grafiki StarCraft 2: Heart of Swarm wydaje się nieco ładniejszy niż poprzedni epizod. Zmiany są jednak raczej kosmetyczne i dotyczą drobnych, choć miłych dla oka szczegółów takich jak światło padające z wizjera hełmu czy efekty tarczy energetycznej. Blizzard wyraźnie próbował wyciągnąć z tego silnika ile sie tylko dało.
Także projekty postaci zostały mocno dopieszczone. W dość sprytny sposób zamaskowano w nich niedociągnięcia poprzez skupienie się na jednym, dwóch świetnie opracowanych elementach. Doskonałym tego przykładem jest nasz pokładowy majsterkowicz genetyczny. Stale ruszający się otwór gębowy Abatura przyciąga wzrok budząc skojarzenia z robakiem- mózgowcem z Żołnierzy Kosmosu.
Choć oprawa graficzna Heart of Swarm jest dobra, trudno porównywać ją do najlepiej wyglądających tytułów. A jednak fakt, iż jest to strategia nie przeszkadza w mocnym zduszeniu wydajności komputera. Na ustawieniach ekstremalnych i rozdzielczości sięgającej 1920x1080px moja maszyna (i7 920@3GHz, 6GB RAM, Radeon HD 5870) czasami dostawała zadyszki. Zdarzało się to co prawda jedynie przy sterowaniu rojem przekraczających 150 osobników (nie licząc jednostek wroga), ale to i tak dość niepokojące. Szkoda, bo widok takiej masy przelewającej się przez budynki i pojedynczych przeciwników robi naprawdę niesamowite wrażenie. O ile tylko obraz komicznie nie skacze:)
Za to mocno irytujące są strasznie długie czasy ładowania kolejnych misji. Według informacji jakie pojawiają się wówczas na ekranie w tym czasie gra pobiera jeszcze dodatkowe dane. Warto zauważyć, że wcześniej, podczas uruchamiania zgłaszała gotowość do zabawy informując o swojej kompletności i pełnej aktualizacji. Czyżby więc był to kolejny, niezbyt ciekawy DRM?
Heart of Swarm, podobnie jak poprzednik, dostępny jest w polskiej wersji językowej. W moim osobistym odczuciu prezentuje się ona całkiem nieźle. Nie obeszło się oczywiście od drobnych, nieco irytujących wpadek takich jak choćby niekoniecznie dobrze dobrane głosy. Nie jest przekonany, że skorzystanie w tym przypadku ze znanych lektorów o bardzo charakterystycznym głosie było potrzebne. Powszechnie znany już tembr ich głosu przebija nawet przez nałożone nań filtry.
Wraz z nową kampanią fabularną Blizzard zdecydował się odświeżyć nieco opcje zabawy wieloosobowej. Pierwsze zmiany w rozkładzie menu przyniosły już aktualizacje wprowadzone przed premierą gry. Jednym z ciekawszych elementów jest Salon Gier dający dostęp do olbrzymiej bazy różnorodnych modów i map tworzonych przez samych graczy. Innym równie interesującym dodatkiem wydaje się być tryb szkoleniowy mający przygotować gracza do zabawy w sieci. Oczywiście zmiany dotknęły również i samej rozgrywki, ale tej materii trudno się wypowiadać. Gra cały czas jest poprawiana i wyważana więc na ocenę modyfikacji potyczek sieciowych przyjdzie jeszcze czas.
Pomimo, że StarCraft 2: Heart of Swarm jest tylko uzupełnieniem poprzedniej gry widać i czuć w nim przebłyski geniuszu Blizzarda. Producent nie zmarnował danego mu czasu przygotowując doskonały dodatek fabularny o znakomicie nakreślonych postaciach, mocno wciągającej fabule i rewelacyjnych misjach. Dla fana StarCrafta 2 to pozycja więcej niż obowiązkowa. Szkoda tylko, że aby ją docenić trzeba posiadać Wings of Liberty.
Grafika: 8/10
Dźwięk: 9/10
Grywalność: 8,5/10
Ocena końcowa trybu kampanii: 8,5/10
Komentarze
65WYŁACZ SKRÓTY KLAWISZOWE
i wszyscy by mieli rozgrywkę sprawiedliwą :)
Tak więc kupiłem (i polecam każdemu zakup), bo po pierwsze gra jest świetna, nawiązuje do kultowej gry, którą uwielbiałem oraz Bllizzard dba o jakość usługi za którą zapłaciłem nawet trochę więcej. Tak to już jest że za jakość trzeba płacić. Tak samo kupię trzecią cześć, która pewnie wyjdzie za 3 lata, co trochę dobija.
Po drugie cała ta gra to majstersztyk wszystko jest takie zajebiste, idealne, piękne i urzekające, kochany Blizzard zadbał o wszystkie szczegóły różne duperele i pierdzitka, wszystko zapięte na ostatni guzik gra jest po prostu idealnie zaprojektowana i stworzona jak jakieś dzieło szefa kuchni bez kompromisów, ma być po prostu zajebiście i ma miażdżyć dupe (fani wiedzą o co chodzi) Gra jest jak na Blizzardz przystało najeżona takimi drobnymi smaczkami które sprawiają że myślisz (-ja pierd*le jak ktoś na to wpadł i komu wgl chciało się bawić z takimi duperelami) ale tego jest pełno i to wszystko potęguje wrażenie zajebistości całokształtu. Potem ty w domu myślisz jaki tęgi łep musiał pracować nad tym dniami i nocami żeby zapewnić ci taki smaczki i to wszystko właśnie jest piękne w tym że ci ludzie nie robią tego głównie dla zarobku chcą udowodnić innym (firmom - ścierwo - np. EA) że moża zrobić coś zajebistego nie patrząc na najlepszą grafe i nie wiadomo jaką technologie - liczą sie tylko chceci i dobra wola programistów i grafików a jak wiadomo Blizz słynie gównie z dobrych grafików którzy są po prostu artystami tworzą taki dzieła że znów miażdżą mi dupe.
Sorry ale tak się rozpisałem że się troche pogubiłem i wyszło to bez ładu i składu ale mam to gdzieś.
Liczę że są jeszcze tacy ludzie w tym kraju którzy to rozumieją i się ze mną