Miała być zabawa, emocje, kumple...Ech, nawet wirtualne zimowiska nie zawsze się udają. Steep zamiast końskiej dawki adrenaliny, serwuje nam festiwal ziewania.
- malownicze krajobrazy,; - miejscami porywająca ścieżka dźwiękowa,; - frajda płynąca ze zjeżdżania po stokach i szybowania nad nimi,; - opcje personalizacji naszej postaci,; - możliwość tworzenia własnych wyzwań.
Minusy- szybko pojawiająca się monotonia,; - piaskownica świecąca pustkami,; - dziwaczna fizyka,; - powtarzalność zadań.
Steep na stoku
Ostatnio nadwiślański klimat nas nie rozpieszcza. Zimno, ciemno, a śniegu tyle, co kot napłakał. Ale od czego jest magiczny świat gier! A konkretnie mowa o nowym tytule Ubisoft.
Nie, nie, nie chodzi o żadne Assassin’s Creed, ale o Steep, czyli lekki i przyjemny symulator sportów zimowych. W każdym razie tak miało być w założeniu – malownicze krajobrazy zaśnieżonych łańcuchów górskich i rozgrzewające sporty ekstremalne.
Brzmi dobrze, bo w końcu nie jeden z nas miał ochotę na wygibasy rodem z przygód Tony’ego Hawka przeniesione w zimową scenerię. Szczególnie, że takich produkcji jest ostatnio jak na lekarstwo. Szkoda tylko, że Steep nie do końca spełnia pokładane w nim oczekiwania.
Jak się okazuje, deska na nogach czy spadochron nad głową wcale nie są gwarantem dobrej zabawy. Trzeba trochę więcej, a tego „trochę więcej” w nowym tytule Ubisoftu znajdziemy tyle, co narciarzy w Trójmieście.
Lataj, skacz, żyj!
Steep, z grubsza rzecz ujmując, oferuje nam cztery dyscypliny sportowe. Narty, snowboard, wingsuit i paralotnię, a więc sportowe wyczyny i na ziemi, i w powietrzu.
Już od początku rozgrywki, bez zbędnych wprowadzeń i gadaniny lądujemy na szczycie jednej z gór, skąd możemy skoczyć na główkę w przystosowanym do szybowania kombinezonie albo na przykład zjechać po stoku na desce lawirując między pokrytymi białym puchem iglakami.
Zaczyna się więc naprawdę nieźle. To trzeba tej produkcji oddać. Niestety, ta początkowa sekwencja, podczas której uczymy się korzystać z czterech podstawowych gadżetów przypisanych do każdej z dyscyplin, nie tyle jest przystawką do głównego dania, co całą potrawą ściśniętą w pigułce. Bo wiele więcej w Steep nie znajdziemy.
Całość podana jest w dosyć lekkostrawnej formule, co w mojej opinii trzeba liczyć tej produkcji na plus. Dlatego też trudno mówić tutaj o symulatorze sportów zimowych. To raczej gra zręcznościowa inspirowana tymi dyscyplinami. Starczy ruszyć w dół stoku, a dalej można już tylko beztrosko przeskakiwać z jednej stromizny na drugą albo latać nad czubkami drzew i podziwiać przepiękne krajobrazy.
Oczywiście, w miarę osiągania coraz to nowych sukcesów poziom trudności rośnie, ale przez cały czas zabawa mieści się w przyjemnych zręcznościowych ramach. I, prawdę mówiąc, przez kilka chwil ta formuła była w stanie z powodzeniem utrzymać mnie przed ekranem.
Zwłaszcza, że wizualnie Steep prezentuje się całkiem nieźle. Grafika wprawdzie nie oszołamia, ale za to widoki można by umieszczać na pocztówkach.
Tu byłem – James Bond
Kto był lepszym narciarzem – Adam Małysz czy James Bond? Na to pytanie nijak nie da się odpowiedzieć, ale można śmiało stwierdzić, że Steep pozwala raczej wcielić się w agenta 007, a nie w polskiego skoczka. Dzieje się tak głównie dlatego, że nie próbuje się nas wciskać w sztywne ramy sportowych zawodów, a zamiast tego, oferuje się niemal pełną swobodę.
Jeśli więc mamy w głowie obraz Rogera Moore’a pędzącego na nartach po austriackich Alpach i tego właśnie chcielibyśmy doświadczyć, to Steep nam to zapewni. Przemawia za tym cała konwencja, która pozwala dowolnie przełączać się między czterema (a w zasadzie pięcioma, jeśli doliczyć chodzenie pieszo) sposobami poruszania się po zaśnieżonych łańcuchach górskich.
Meta jednego wyzwania może się więc stać punktem dojazdu na linię startu kolejnego i tak dalej, aż nie braknie nam stromizny. A wtedy można zdjąć narty lub snowboard i podreptać na górę – choć jest to dosyć żmudna robota.
Tak czy inaczej, „swoboda” to słowo-klucz, kiedy mowa o Steep. Stąd też otwarty świat, przez który nie tylko pędzimy, ale również go eksplorujemy. Zachęca się nas do odnajdywania ukrytych ścieżek oraz wypatrywania przez lornetkę nowych punktów, z których możemy rozpocząć kolejne wyzwania.
A do tego wygląda to, tak jak wspomniałem, naprawdę urokliwie. Twórcy Steep zdają sobie doskonale sprawę z tego, jak ważny jest nastrój, toteż z jednej strony pod nasze narciarskie akrobacje podkładają nierzadko świetnie korespondującą z nimi muzykę, z drugiej zaś dają nam do dyspozycji na przykład taką opcję, jak zmiana pory dnia – od pomarańczowego świtu po ciemną noc.
Jeśli więc komuś nie przeszkadza brak fabuły i spora powtarzalność zadań, a do tego lubi po prostu podziwiać widoczki i szusować na złamanie karku, to może spędzić w tym świecie wiele emocjonujących chwil. O ile, rzecz jasna, nie rozkraczy się na drzewie…
Chociaż i to niekoniecznie musi go zatrzymać, bo śmierć w Steep często zagląda nam w oczy, ale prawie nigdy nie wita się z nami osobiście.
Śmierć i grawitacja
Zręcznościówka zręcznościówką – jestem w stanie to zrozumieć. Ale Steep momentami posuwa się trochę za daleko. Przekonałem się o tym podczas jednego z wyjątkowo niefortunnych zjazdów.
Wybiłem się z zaśnieżonego dachu górskiej chatki tak nieporadnie, że przydzwoniłem o pień drzewa, następnie zahaczyłem o jakiś słupek, szorowałem przez dobre parę metrów po kamieniach, a na metę wpadłem plecami sunąc po stoku. Wynik: srebrny medal. No – pomyślałem sobie – chyba jestem w tym dobry!
Takich sytuacji nie brakuje. Nasz bohater jest zasadniczo „wszystkoodporny”, a posłać go do piachu może albo cała seria bliskich spotkań z lokalną fauną albo rąbnięcie głową w słup wysokiego napięcia.
W dodatku fizyka bywa zupełnie umowna i czasem trudno przewidzieć, jak dalece możemy z nią igrać, zanim silnik gry powie nam swoje zdecydowane „Nie!”.
Niekiedy cały szlak pokonamy przeskakując na zmianę po kamieniach i śniegu, a innym razem żółwim tempem wjedziemy w drewniany płotek i nasza postać wyleci na kilkadziesiąt metrów w górę.
Pewnie część z tego to nie element planowanej fizyki, ale bugów. Natomiast wszystko tu jest tak wątpliwie realistyczne, że trudno mi było określić, kiedy mam już do czynienia z błędem, a kiedy po prostu napotykam pełnoprawną regułę, jaką kieruje się świat Steep.
Samotny jak gazda z owcami
Wiadomo dobrze, że w wyjazdach na narty (nawet tych połączonych ze snowboardem, paralotnią i Bóg wie czym jeszcze) najważniejsze jest doborowe towarzystwo. Dlatego też Steep stawia na funkcje społecznościowe. Inicjatywa szlachetna – a jakże! Niestety, i ona wypada tu dosyć blado.
Przede wszystkim stoki świecą pustkami, co jakoś mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę model rozgrywki w-dół-na-łeb-na-szyję-i-nic-poza-tym. Ale mimo to, udało mi się spotkać na szlaku parę osób. Kiedy jednak z pewnym duetem połączyłem się w trzyosobowy skład, zamiast drużynowej zabawy, napotkałem spory chaos.
Jedna z osób pojechała na prawo, ja na lewo, a trzeci narciarz przywalił głową w skałę. Rzeczywiście przypomina to grupowy wypad w góry, ale raczej z rodzaju tych suto zakrapianych alkoholem.
Oczywiście, można powiedzieć, że wszystko kwestia dogranej ekipy. Poza tym, sam Ubisoft też nie szczędzi środków, żeby zachęcić nas do sieciowej przygody. Możemy tworzyć swoje własne wyzwania, jak również tak przystroić naszego bohatera, żeby wyglądem olśniewał innych graczy.
Cały problem polega jednak na tym, że wymalowana przed nami piaskownica, jakkolwiek urzekająca widokami, nie w pełni zachęca do rozgrywki, również tej z innymi graczami. W zasadzie cała zabawa polega na przejeżdżaniu przez kolejne kółka punktów kontrolnych. I oddając się tej wątpliwej rozrywce miałem nieprzerwanie wrażenie, że gdzieś już to widziałem...
Nie tylko dla orłów
Ubisoft, celowanie w środek kolorowego okręgu… No, przecież już gdzieś to było! Oczywiście, że tak. Mam tutaj na myśli niedawną produkcję tego znanego studia przygotowaną z myślą o goglach VR. Eagle Flight, bo o nim mowa, momentami łudząco przypomina Steep. I na odwrót.
W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z otwartym światem, który jest w zasadzie jedynie surowym terytorium obsianym tabliczkami z nazwami wyzwań. Ba! Nawet sam projekt tych wirtualnych znaków drogowych jest łudząco podobny w obu tytułach.
Zarówno zrujnowany Paryż, jak i górskie łańcuchy to piaskownice, które służą tylko temu, żeby wypatrywać kolejnych zadań polegających niemal dokładnie na tym samym, co swobodna eksploracja. Latanie, jeżdżenie, latanie… Co kto lubi. Ja oczekiwałbym więcej urozmaiceń.
Steep próbuje wprawdzie je wprowadzić, ale z kolei za Eagle Flight stoi zaplecze nowej technologii. A to zaleta nie do przecenienia! (W każdym razie na tę chwilę.) I chociaż zimowa przygoda jest dużo bardziej złożona od podniebnych perypetii paryskich orłów, to ogólna idea wciąż pozostaje ta sama.
Ubisoftowy duet to najlepszy przykład na to, że jeden ogień jest za mały dla dwóch pieczeni. Nawet, jeśli na jedną z nich założymy gogle, a do drugiej dorzucimy trochę narciarskich salt i garść opcji służących wspólnej zabawie z innymi graczami.
Polski film
Wiemy dobrze, jak wygląda polski film. „Nuda, nic się nie dzieje...” Inżynier Mamoń z Rejsu wyłożył to aż nadto przejrzyście. I podobnie jest ze Steep. Na zaśnieżonych stokach powinniśmy zostawiać za sobą smugi tryskającej z naszych uszu adrenaliny, ale tak jest tylko przez chwilę. Później dopada nas monotonia.
Sieciowa zabawa z innymi graczami miała być niekwestionowanym atutem tego tytułu, ale i to wyszło połowicznie. Niekiedy ten koncept tylko grzebie całą sprawę. Okazuje się bowiem, że graczy chcących zaangażować się w ekstremalne sporty ze stajni Ubisoft nie ma wcale tak wielu i tak oto otwarty świat Steep wieje pustkami.
A nawet kiedy kogoś już się znajdzie na szlaku, to tylko po to, żeby pozdrowić go, spojrzeć na jego wypieszczony kostium i pomknąć dalej. Dokąd? Tajemniczy narrator tłumaczy, że naszym celem jest sława, redbullowe zawody, budowanie reputacji… Ale tak naprawdę szusujemy donikąd. W pięknych okolicznościach przyrody, w finezyjnym stylu, ale mimo wszystko – donikąd.
Ocena końcowa:
- malownicze krajobrazy
- miejscami porywająca ścieżka dźwiękowa
- frajda płynąca ze zjeżdżania po stokach i szybowania nad nimi
- opcje personalizacji naszej postaci
- możliwość tworzenia własnych wyzwań
- szybko pojawiająca się monotonia
- piaskownica świecąca pustkami
- dziwaczna fizyka
- powtarzalność zadań
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dostateczny
Komentarze
5Sam uprawiam kolarstwo grawitacyjne i tak samo brakuje mi realistycznej gry traktujacej o downhillu...