Po licznych perturbacjach nowa odsłona serii XCOM wychodzi na ostatnią prostą prezentując się lepiej niż można byłoby przypuszczać.
Pomysł stworzenia taktycznej strzelaniny osadzonej w uniwersum XCOM nie jest nowy. Pierwsze przymiarki do tego typu produkcji poczynione zostały ponad 10 lat. Niestety nic z tego nie wyszło. Tym bardziej fani XCOM kręcili nosami na wieść, że ich ulubiona seria ponownie skręca ku strzelaninie. Opracowaniem nowego projektu zajęło się studio 2K Marin odpowiedzialne dotąd za drugiego BioShocka. Niestety owoc ich prac, zaprezentowany w pierwszych zwiastunach został przyjęty raczej chłodno. Później nie było wcale lepiej - przekładanie premiery, totalna cisza informacyjna czy wiadomość o wydaniu gry tylko w cyfrowej dystrybucji. Wszystko to nie nastrajało optymistycznie do tego projektu. Na szczęście ktoś na górze wpadł na pomysł zmiany koncepcji gry dzięki czemu udało się przywrócić ją na odpowiednie tory. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem po kilkugodzinnym obcowaniu z prasową wersją demonstracyjną The Bureau: XCOM Declassified.
Jak już zapewne wiecie z prezentowanych materiałów filmowych nowy XCOM ewoluował w kierunku przygodowej gry akcji z widokiem za pleców głównego bohatera. Nadal sporo tu strzelania, ale z bardzo mocnym akcentem taktycznym. Bez sprawnego zarządzania drużyną nie ma tu co myśleć o zwycięstwie w starciu z przewyższającymi nas technologicznie hordami obcych. A przepaść ta jest konkretna, bo akcja The Bureau rozgrywa się w 1962 roku, a więc sporo wcześniej niż którakolwiek z poprzednich odsłon serii.
W grze zobaczymy początki organizacji XCOM. Powołane przez rząd tytułowe super tajne Biuro służyć miało ochronie amerykańskiej ziemi przed zakusami Sowietów. Opracowywano w nim nowe, niezwykłe technologie, które mogły przechylić szalę zwycięstwa w nieuchronnie zbliżającym się konflikcie. Dość szybko okazuje się jednak, że wróg czai się zupełnie gdzie indziej i tylko Biuro jest w stanie mu się przeciwstawić. XCOM staje się więc ostatnią linią obrony przed inwazją obcych, która już się rozpoczęła.
Podobnie jak w poprzednich, strategicznych odsłonach serii także i tutaj baza stanowi nasze centrum operacyjne. Jedyna różnica polega na tym, że obserwujemy je zza pleców głównego bohatera, agenta CIA - Williama Cartera. I tak, pomiędzy misjami biegamy nim po ośrodku, by zwerbować nowych agentów, przydzielić im dopiero co pozyskany sprzęt, sprawdzić stacje nasłuchową czy ktoś nie potrzebuje pomocy czy też zbadać postęp prac w laboratorium. Niby nic nowego, a jednak to bardziej bezpośrednie podejście pozwala błyskawicznie wczuć się w opowiadaną historię i rewelacyjny klimat, który do złudzenia przypomina mix seriali Wybrańcy Obcych i Mroczne Niebo.
W bazie cały czas coś się dzieje - mijani na korytarzach naukowcy i żołnierze rozmawiają ze sobą o ostatnich wydarzeniach, na platformie transportowej krzątają się technicy, a agenci oglądając filmy z miejsc ataku przygotowując się do misji. A tych jest całkiem sporo, bo obcy dość ochoczo prowadzą swoją krucjatę rozłażąc się po całym terytorium USA. Co ciekawe jednak, oprócz typowych zadań fabularnych gra oferuje także sporo misji pobocznych. Ich atutem są powiązania z prawdziwymi wydarzeniami historycznymi. Nie chcąc psuć Wam zabawy zapytam tylko czy wiecie kto zniszczył atol Bikini? Wiecie? A może tylko tak Wam wydaje?:)
Pewne zastrzeżenia można mieć do konstrukcji map, które są niestety liniowe do bóle. Twórcom najczęściej udaje się zamaskować z góry określone korytarze, którymi się poruszamy. Bardzo szybko nauczymy się jednak, że otwarty teren oznacza automatycznie poważniejsze starcie z przeciwnikiem. Szczególnie wówczas gdy na arenę wkracza opancerzony Muton bądź plujący plazmą Sectopod. Ale właśnie w takich sytuacjach nowy XCOM ukazuje drzemiący w nim potencjał. Zastosowany tu system walki - Battle Focus garściami czerpie z serii Brothers in Arms i Mass Effect. Do naszej dyspozycji pozostaje więc specjalne bojowe menu, którego wywołanie spowalnia upływ czasu pozwalając na wydanie poleceń naszym dwóm pozostałym kompanom. Dzięki nim możemy zajść przeciwnika z flanki, skoncentrować ogień na jednym celu, błyskawicznie wyeliminować konkretną jednostkę czy też uleczyć rannego towarzysza. Właściwie nie tyle możemy, co musimy, bo sami nie jesteśmy w stanie wiele zwojować podczas takiego starcia. Poziom trudności jest dość wyśrubowany, a przeciwnicy całkiem rozgarnięci.
Między innymi dlatego werbowani przez nas agenci dysponują specjalnym zestawem umiejętności w jednej z 4 dostępnych klas - snajper, żołnierz, inżynier i lekarz. Co więcej, w miarę upływu czasu i stoczonych bitew każdy z nich zdobywa doświadczenie odblokowując nowe zdolności, które sami im przydzielamy. Pod tym względem The Bureau przypomina XCOM: Enemy Uknown. Podobnie zresztą jak tam śmierć agenta na polu walki oznacza jego utratę.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem wiele po nowej odsłonie przygodowo-strzelankowego XCOMa. Kilkanaście miesięcy temu straciłem nadzieje, że wyjdzie z tego coś dobrego. A jednak The Bureau totalnie mnie zaskoczyło. Intrygująca historia, mocno nakreślony bohater, przemyślany system walki i nieźle wyważony poziom trudności nie miałby jednak takiej siły przebicia bez absolutnie rewelacyjnego klimatu, którym gra po prostu ocieka. Tę niesamowitą atmosferę czuć niemal wszędzie - w bazie, podczas rozmów z innymi agentami czy na misji, w zniszczonym przez obcych mieście. I właśnie dlatego czekam na The Bureau z wypiekami na twarzy. Oby tylko twórcy na ostatniej prostej nie dali plamy.
Komentarze
16Syndicate przerobili na FPS
Xcoma przerobili FPS
co to jeszcze tam zostało do przerobienia
:)
aha
StarCraft
:)
Ten Xcom to taki Mass Effect w latach 60 :)
BTW- "Xcom - Terror From the Deep" był chyba najbardziej (jakby nie pisać) skomplikowaną grą. Ekonomia była podstawą a imisje nie takie łatwe jak w najnowszej odsłonie :)
Giera wymiatała:)