The Red Strings Club to cyberpunk, który dobrze znamy – z wielkimi korporacjami, wszczepami, androidami i młodymi buntownikami pragnącymi obalić system. To także kilka świeżych elementów, zebranych w opowieść o wolności, której nie wystarczy przejść tylko raz.
- świetny, cyberpunkowy klimat – neony, technologia i walka z systemem,; - muzyka od fingerspita – trochę elektroniki, trochę jazzu - doskonale uzupełnia historię,; - ciekawa fabuła celnie punktująca nasze przekonania,; - zróżnicowana rozgrywka,; - niezła oprawa wizualna.
Minusy- elementy zręcznościowe momentami kiepsko zgrywają się ze sterowaniem,; - niektóre elementy historii i drobne mechaniki aż się proszą o lepsze rozwinięcie – jest ich za mało!
Deconstructeam po raz drugi lepi elementy różnych gatunków w dość oryginalną całość. Twórcy Gods Will Be Watching popełnili przy swojej pierwszej grze parę błędów, po których w przygodowym The Red Strings Club zupełnie nie ma śladu. W ich przypadku sukces to zabawa w „do dwóch razy sztuka”, a dostępna na Steamie i GOG produkcja, to bez wątpienia jeden z solidniejszych tytułów tego kwartału.
Obite drewnem wnętrze, wielki neon i ustawione w rogu pianino, to trzy elementy, jakie będziemy oglądać przez większość czasu spędzonego w grze. Zobaczymy też młodą, uszkodzoną androidkę i barmana z chorą nogą, który wyczarowuje drinki działające na ciało i duszę. Co w tym wszystkim robi gracz? Lepi wszczepy, miesza alkohol i uczestniczy w historii naprawdę zmieniającej się na skutek jego decyzji.
The Red Strings Club to jedna z tych opowieści, które nadają się tylko i wyłącznie do gier. Nasz cel jest w niej prosty: serwując mocno oddziałujący na myśli i nastroje ludzi alkohol próbujemy wyciągnąć od gości tytułowego lokalu informacje o planach wielkiej złej korporacji i udaremnić je, nim będzie za późno.
Rozmowy w rytmie piosenki
Donovan to barman o dość unikalnym talencie: przygotowywane przez niego drinki dostrojone są do duszy klienta. Pozwala mu to podczas rozmowy przy barze zadawać pytania i zbierać informacje, którymi potem obraca.
Odpowiedzi pijących zmieniają się w zależności od tego, czy są w danej chwili szczęśliwi, smutni, pełni dumy czy myślą o swoich największych lękach. To w naszych rękach leży moc, by doprowadzić ich do tych stanów i decyzja, jak ją wykorzystamy.
W tle przygrywa pianino, czasem uzupełniane saksofonem czy trąbką, a gdy przymknę oczy, wyobrażam sobie ciężki, papierosowy dym unoszący się w lokalu. Atmosfera cyperpunku jest tak gęsta, że można ją ciąć nożem. Neony i zimny chrom towarzyszą nam w fabryce wszczepów, przytulnie zaaranżowanej knajpie i siedzibie korporacji.
To klimat, który możemy chłonąć bez pośpiechu. Mamy czas, by dobrze przemyśleć każdy ruch, zadawane pytanie i odpowiedź. Za wszystko co nasz bohater usłyszy od swoich gości, musi zapłacić wartościowymi informacjami – inaczej straciłby na wiarygodności. Kiedy pojawiają się opcje dialogowe, częściej zależy od nas to, jak przedstawimy znane fakty, a nie, czy w ogóle to zrobimy.
Twórcy dość specyficznie podeszli do reagowania na nasze decyzje: każda z nich jest ostateczna, a gdy rozmawiamy z gościem, wszystkie pytania mogą paść tylko raz. Jeśli jednak jesteśmy uważnym słuchaczem możemy czasem zdobyć okazję, by podrzucić rozmówcy do drinka tabletkę zapomnienia i zacząć od nowa, licząc na coś lepszego.
Piguły to jednak towar ekskluzywny, mamy ich dosłownie pojedyncze sztuki. Pewnym wyzwaniem jest więc odpowiedzenie na pytanie: kiedy przychodzi dobry moment, by ich użyć?
The Red Strings Club – point & click czy symulator barmana?
Po borykającym się z problemami Gods Will Be Watching studio Deconstructeam wyraźnie wróciło do deski kreślarskiej. Zespół ten lubi mieszać i łączyć ze sobą gatunki. Ich poprzednia gra była przygodówką z losowo generowanymi elementami, które czyniły ją trudniejszą, a momentami wręcz niemożliwą do przejścia, gdy szczęście nie było po naszej stronie.
Wzbudziło to mieszane reakcje i doprowadziło do wypuszczenia łatki eliminującej z zabawy czynnik losowy. Tym razem mieszanie gatunków jest nam serwowane w nieco mniej kontrowersyjnej formie.
Choć większość zabawy polega po prostu na klikaniu kolejnych odpowiedzi wyświetlających się w oknach dialogowych, co pewien czas przyjdzie nam wykorzystać umiejętności praktyczne. Będziemy rzeźbić wszczepy, starając się, by jeden fałszywy ruch nie zmienił naszego obrabianego jak garnek tworu w defektywny śmieć, a potem mieszać i rozlewać drinki, przechylając butelkę i próbując trafić do szklanki. Szczerze współczuję osobie, która musiała zmywać wirtualną podłogę po moich występach za barem.
Jednocześnie wszystkie te zręcznościowe elementy wywołują drobny zgrzyt. Precyzja, jakiej wymaga się ode mnie przy wirtualnym garncarstwie potrafi trochę frustrować. Rozpędzanie obrotowego stolika, na którym stoi galareta, z której wyrzeźbię wszczep lewym klawiszem myszy, a potem ostrożne najeżdżanie na model, by wyciąć wskazane kształty nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Pamiętam, że więcej niż raz marudziłem pod nosem, że ani to, ani przypadkowe rozlewania alkoholu z kontrolowanej myszą butelki nie daje mi za dużo frajdy.
Jednak wplatanie takich pseudo zręcznościowych elementów do przygodówkowej rozgrywki wychodzi The Red Strings Club na dobre – gra zyskuje trochę dynamiki. Produkując zmieniające nastrój drinki mamy też pewność, że żaden rozmówca nie będzie nudny. Przejście od depresji do euforii albo nagły wybuch gniewu sprawia, że osoby z którymi rozmawiamy, choć spędzamy z każdą zaledwie paręnaście minut, wydają się żywe, ciekawe.
To zresztą nie jedyny niezbyt „kanoniczny” dla przygodówek element, jakiego doświadczymy podczas gry. Zrobotyzowana bohaterka The Red Strings Club regularnie odpytuje Donovana z rozmów z kolejnymi klientami i tego, jak dobrze barman ich rozumie. Robi to z sobie tylko znanych powodów – w jej krzemowym mózgu ma to sens.
Dostajemy też pytania, które mają testować poglądy bohatera i jego sposób postrzegania świata. W takich momentach nie brniemy po prostu do celu, nie próbujemy rozwiązać kolejnej zagadki – zamiast tego wczuwamy się w świat i nasze w nim miejsce. I to świetne.
Zadowolenie z życia – już dziś w sklepach
Choć cały czas określam Red Strings Club jako przygodówkę, gra mocno wymyka się klasyfikacji. Point’n’clickowe elementy to tylko część skomplikowanej całości. Niezależnie jednak od tego, jak dokładnie spróbujemy nazwać jej formę, ważna jest treść i odpowiadanie sobie na trudne pytania: co będzie dobre dla jednostki i świata? Kto powinien decydować o dobrobycie ogółu? Co właściwie czyni nas człowiekiem?
Na część wyzwań, jakie dostaniemy nie ma zresztą jednej dobrej odpowiedzi. Pierwsze sceny, gdy jako android w fabryce implantów produkujemy wszczepy zaspokajające potrzeby kolejnych wjeżdżających jak płaszcze na wieszaku klientów są z pozoru proste. Ktoś potrzebuje lepszej charyzmy, by zdobyć fanów, kto inny ma dość sieciowego hejtu i potrzebuje do niego filtrów.
Raz-dwa produkujemy odpowiednie ulepszenia, montujemy je… i parę minut później widzimy przed nami to samo ciało wjeżdżające znowu. To, o co zostaliśmy poproszeni nie do końca było tym, czego naprawdę potrzebował nasz klient.
A co, gdyby zaserwować mu coś zupełnie innego? Co, gdyby zamiast pozwolić człowiekowi ukrywać się przed niemiłymi komentarzami dać mu dość charyzmy, by nieuprzejme głosy po prostu ucichły?
Wszystkie decyzje w The Red Strings Club produkują jakieś rozwiązania, choć nie każde z nich jest dobre. Co prawda zazwyczaj dokonujemy wyboru spośród dwóch czy trzech opcji, rezultaty naszych działań potrafią czasem być długofalowe – zakończenie spotkania z gościem zostawiając go w złym nastroju czy wklejenie komuś nieodpowiedniego implantu może solidnie namieszać w naszej rozgrywce.
Zawsze jednak w ten czy inny sposób dotrzemy do tej samej, finałowej sceny. To pewna umowa, obietnica i zachęta, byśmy robili co chcemy. Sprawdzali, jakie efekty przyniosą poszczególne decyzje. I koniecznie wrócili do zabawy, gdy skończymy ją po raz pierwszy.
Zagrajmy to jeszcze raz
W tym właśnie tkwi magia The Red Strings Club. Ładnie zmontowane piksele i naprawdę świetna muzyka budują klimat, ale najważniejsze jest odkrywanie, co mogą zdziałać Donovan, jego partner, Brandeis i przygarnięta przez nich androidka. Sprawdzanie, czy faktycznie, żadna odpowiedź nie jest lepsza od innej, czy istnieje ścieżka, dzięki której dostaniemy prawdziwy happy end.
Trzeba przyznać, że Deconstructeam uchwyciło ducha cyberpunku, pokazując że w dystopijnym świecie jutra żadna odpowiedź nie jest prosta. Ramowa struktura opowieści jest bardzo uczciwa – wiemy, czego spodziewać się na końcu. Mimo tego, podobnie jak młodzi buntownicy w większości opowieści o neonach i chromie próbujemy dalej, raz za razem, wbrew wszystkiemu. To zdecydowanie największy sukces The Red Strings Club.
Ocena końcowa The Red Strings Club:
- świetny, cyberpunkowy klimat - neony, technologia i walka z systemem
- muzyka od fingerspita - trochę elektroniki, trochę jazzu - doskonale uzupełnia historię
- ciekawa fabuła celnie punktująca nasze przekonania
- zróżnicowana rozgrywka
- niezła oprawa wizualna
- elementy zręcznościowe momentami kiepsko zgrywają się ze sterowaniem
- niektóre elementy historii i drobne mechaniki aż proszą się o lepsze rozwinięcie - jest ich za mało!
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry - Grywalność:
dobry plus
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!