Życie grupy nastolatków wisi na włosku i tylko od Twoich decyzji zależy ich los. Until Dawn to piękna laurka wystawiona klasycznym horrorom klasy B!
świetna oprawa audiowizualna,; mnogość decyzji, od których zależy los całej grupy,; bardzo dobre animacje, zwłaszcza twarzy,; przekonująca gra aktorska,; nieco naiwna, ale spójna i trzymająca w napięciu fabuła
Minusyniektóre "efekty motyla" są mocno naciągane,; bohaterowie mogą działać na nerwy,; nie do końca przemyślana dynamika pewnych etapów,; okresowe spadki płynności animacji
Pełny wymiar trwogi – Until Dawn straszy od zmierzchu do świtu
W następstwie niefortunnego żartu grupy rozrywkowych nastolatków, nieopodal górskiej chaty (do której dotrzeć można jedynie chwiejną kolejką linową…) życie tracą dwie, skądinąd bardzo sympatyczne dziewczyny. Rok później, ta sama ekipa postanawia udać się w to samo miejsce, by znów oddać się uciechom integracji, a przy okazji pokonać demony przeszłości. Jak można się było spodziewać, wspomniane demony wcale nie mają zamiaru dać się udobruchać, zaś w szklance wody szybko wybucha burza. Grupa oczywiście nie składa się z tytanów intelektu, chociaż jako taki instynkt samozachowawczy przejawia, a ty Drogi Graczu, będziesz musiał to wszystko ogarnąć. Brzmi nieco infantylnie? No cóż, nie oceniajmy książki po okładce.
Until Dawn jest produkcją, o której trudno jest mówić tak, by nie palnąć jednego słowa za dużo. Na pierwszy rzut oka, gra stanowi klasyczną zrzynkę z dzieł Davida Cage’a przywołując na myśl doskonałego Fahrenheita, równie dobre Heavy Rain (perełka na Playstation 3) i znacznie mniej doskonałe Beyond:Two Souls. Until Dawn dziedziczy po nich wiele mechanizmów (na czele z nieliniowością fabuły czy częstą koniecznością szybkiego wciskania pojawiających się na ekranie przycisków), ale odpuszcza (no, prawie…) wszelkie nadprzyrodzone dziwactwa, które francuski projektant z lubością wrzuca do swoich gier. Przy okazji czerpie garściami z horrorów klasy B przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, co dodaje jej niezwykłego uroku. Mam nadzieję, że przynajmniej część z Was od tego miejsca zacznie czytać tę recenzję z większym zainteresowaniem!
Powoływanie się na produkcje studia Quantic Dream jest nieco ryzykowne, uspokoję zatem na wstępie – Until Dawn nie jest filmowym samograjem. W tę grę się… gra! Mało tego, zaryzykuję stwierdzenie, że pod wieloma względami jest to niemal doskonała hybryda kinowego doświadczenia z dobrodziejstwem nieliniowości, jakie daje nam nasze ulubione medium. Duże słowa? Być może, ale w pełni zasłużone. W grze zastajemy ośmiu bohaterów i poczynaniami każdego z nich przyjdzie nam pokierować.
Rozgrywka przez większość czasu polega na przemieszczaniu się z punku A do punktu B podnosząc świstki papieru, które pomagają nam poukładać w głowie zastaną (nielichą!) intrygę. Rozwikłanie zagadki to jedno, ale z pragmatycznego punktu widzenia bardziej zależeć nam będzie na fragmentach tajemniczych Totemów. Tych jest kilka rodzajów, a podniesienie każdego z nich nagradzane jest kilkusekundowym filmem ujawniającym… no cóż, najczęściej nagłą śmierć nieszczęśnika, który go podniósł, bądź któregoś z jego przyjaciół.
Nie zawsze jednak jest tak źle - część Totemów pokazuje wybory, które w przyszłości okażą się szczęśliwe. Przykładowo, widząc w Totemie Pomyślności kilka filmowych klatek przedstawiających jednego ze śmiałków obściskującego się z wilczurem lepiej mieć się na baczności i nie traktować z buta napotkanego w przyszłości psiaka. Cała ta mechanika działa doskonale. Z jednej strony wymusza czujność, z drugiej zaś skutecznie zagęszcza atmosferę, bo brutalna wizja nagłej utraty integralności czaszki bohatera naprawdę wwierca się w podświadomość. W głowach rodzi się wtedy bardzo dziwne uczucie, coś z pogranicza obsesji powodowanej oczekiwaniem na własną, rychłą śmierć. A trzeba wiedzieć, że scenariusze, które podrzucają nam Totemy stanowią zaledwie maleńki ułamek możliwych wypadków…
Jeśli już przy śmierci jesteśmy – Until Dawn traktuje ją bardzo poważnie. Dość powiedzieć, że do piachu można towarzyszy posłać zarówno przez „położenie” częstych (i trudnych!) Quick Time Events, jak też przez zbytnią, graniczącą z głupotą odwagę. Ciekawi Cię co kryje się pod klapą? Może bardziej interesują Cię dobiegające zza ściany głosy? Droga wolna, ale życie masz jedno. Until Dawn (w przeciwieństwie do Heavy Rain) nie umożliwia zapisywania stanu gry co chwilę, „na wszelki wypadek”. Jeśli żuchwa Twojej ulubionej postaci znienacka przestała być bliską sąsiadką szczęki, nie pozostaje nic innego, jak tylko pogodzić się ze stratą.
Wszelkie wybory dokonane w Until Dawn, nawet te z pozoru błahe, mają wymierny wpływ na wydarzenia w przyszłości. Stanowi to bardzo zręczne zaadaptowanie teorii zwanej „efektem motyla”. Menu gry zostało nawet zaopatrzone w specjalną zakładkę, która przedstawia nam wszelkie konsekwencje podjętych decyzji. W tym przypadku jednak bywa różnie – duża część „motyli” skrywa najzwyczajniejsze, bliskie następstwa zdarzeń typu „nie uszanuj czyjejś prywatności – naraź się na brak zaufania w przyszłości”. Całe szczęście, znalazło się tu także miejsce dla kilku perełek, które rzeczywiście można przez analogię porównać z trzepotaniem motylich skrzydeł wywołujących huragan na drugiej półkuli.
No dobra, nachwaliliśmy się co niemiara, przyszła zatem pora na ganienie. Przedstawmy sprawę jasno - bohaterowie Until Dawn to reprezentanci typowo amerykańskiej, nastoletniej klasy wyższej. Za każdym z nich stoi prawdopodobnie dziany tatuś, na każdego czeka przytulna willa w Beverly Hills. Jeżeli więc na widok standardowego bananowego chłopca robi wam się duszno, prawdopodobnie nie dacie rady przy grze wytrwać, szufladkując ją jako nieambitną chałturę o grupie durnych młodzików. Zwłaszcza, że klisz tutaj od groma – jest maczo i umiarkowany nerd, jest obrzydliwie denerwująca kujonka oraz słodka laleczka. Przy tym niemal wszyscy - jak na amerykańskich nastolatków przystało - chcą uprawiać seks. Serio, ilość żartów na ten temat (z których żaden nie jest subtelny!) przekracza granice dobrego smaku. Wiadomo, młodość, ale koniec końców jest to powrót do miejsca, w którym rok wcześniej tragicznie zginęły dwie, znane wszystkim dziewczyny, w dodatku spokrewnione z jednym członkiem ekipy. Co tam, kto by o to dbał! To gdzie jest łóżko?
Kolejna kwestia to klasyczny, wyjątkowo bolesny dysonans ludonarracyjny. W wielu momentach akcja gry znacznie przyspiesza, a my na złamanie karku pędzimy ocierając się o śmierć by uratować dupsko koleżanki lub własne. Chwilę później jednak (mimo, że zagrożenie ewidentnie nie minęło!) rozgrywka przechodzi w standardowy tryb eksploracji, przez co bohater jak gdyby nigdy nic chadza sobie spacerkiem z latareczką i wyszukując upragnionej znajdźki żartuje sobie pod nosem. Chyba nie muszę mówić co wtedy dzieje się z umiejętnie budowanym dramatyzmem i z jak źle rozumianym „rozładowaniem napięcia” mamy tu do czynienia?
Poza tymi dwoma aspektami trudno coś więcej Until Dawn zarzucić. To bardzo solidna, ośmiogodzinna, intensywna przygoda, którą w dodatku możemy powtórzyć kilka razy bez strachu, że zderzymy się z tą samą historią. Zwroty akcji robią wrażenie, a bohaterowie (mimo że ociekają sztampą) potrafią przyjemnie zaskoczyć. Produkcja może nie straszy w najbardziej ambitny sposób (o ile kogoś przestraszy w ogóle), ale z pewnością diabelnie mocno trzyma w napięciu.
W którymś momencie złapałem się na tym, że szczerze zaczęło mi zależeć na życiu dwóch dziewczyn. Jedna zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, zaś druga została moim oczkiem w głowie tak bardzo, że w godzinie próby życie innych bez mrugnięcia okiem położyłem na szali. Zbudowałem swoją własną, unikalną historię. Ciężko mi o lepszą rekomendację. Po prostu zagrajcie, to najlepszy dotychczas tytuł ekskluzywny dla PlayStation 4.
Ocena końcowa:
- świetna oprawa audiowizualna
- mnogość decyzji, od których zależy los całej grupy
- bardzo dobre animacje, zwłaszcza twarzy
- przekonująca gra aktorska
- nieco naiwna, ale spójna i trzymająca w napięciu fabuła
- niektóre "efekty motyla" są mocno naciągane
- bohaterowie mogą działać na nerwy
- nie do końca przemyślana dynamika pewnych etapów
- okresowe spadki płynności animacji
Grafika: | dobry plus |
Dźwięk: | dobry |
Grywalność: | dobry plus |
Ocena ogólna: |
Komentarze
42Bluźnierstwo - to kinowe efekty!
Pozdrawiam.
pctowcy to gdzie te gry wypasione na które zasługują karty grafiki w cenie 3/5 konsol :)
Jak ja się nasłuchałem na internetach przed premierą i po jak to konsola jest zacofana i przestarzała itd....
Na razie widać że najładniejsze gry powstają na konsolach i wbijcie sobie to do główki. Nawet mody wam nie pomagają to o czym tu dyskutować. Jedno na język przychodzi.....
Do nory pctowcy!
Ale w sumie nic specjalnego, skoro interakcja z otoczeniem jest w tej grze zerowa.
Gra naprawdę fajna fajnie by było jakby weszło na PC ale ...