Ktoś tęsknił za hakerską piaskownicą? Czas wkroczyć do niej ponownie w Watch Dogs 2, które w brawurowym stylu odkupuje grzechy swojej poprzedniczki.
- wspaniały świat wirtualnego San Francisco,; - sporo rodzajów broni i gadżetów,; - hakerska kontrola nad miastem daje naprawdę ogromną satysfakcję,; - zręcznościowy, ale przyjemny model jazdy samochodem,; - mnóstwo zadań,; - wciągająca fabuła,; - niezła oprawa audiowizualna.
Minusy- nie wszystkim przypadnie do gustu nowy „słoneczny” nastrój,; - fabuła i dialogi bywają infantylne,; - misje poboczne stają się czasem monotonne,; - inspiracje GTA V są gdzieniegdzie zbyt wyraźne i niepasujące do konwencji.
Watch Dogs 2, czyli tym razem bez potknięć
Pierwsze Watch Dogs było, jakie było… Czyli jakie? No właśnie, już niewiele osób pamięta. Często ten tytuł kojarzy się z falą oburzenia, jaka przetoczyła się przez społeczność graczy, kiedy okazało się, że grafika wygląda znacznie gorzej, niż na przedpremierowych zwiastunach, a rozgrywka wcale nie jest tak awangardowa, jak można było oczekiwać.
W zasadzie to wszystko, co większości graczy przychodzi do głowy, kiedy pomyślą o produkcji wydanej przez Ubisoft w 2014 roku. Innymi słowy – strzelanina z hakerami w roli głównej, słusznie czy niesłusznie, dorobiła się okropnej reputacji.
Przed Watch Dogs 2 więc stanęło niełatwe zadanie zmiany tego stanu rzeczy. I trzeba przyznać, że młodziutkie cyber-dziecko Ubisoftu wywiązało się z niego na medal. Tym razem chyba nawet ten zbiorowy i wszechobecny sędzia, jakim jest Internet, będzie musiał wydać jak najbardziej pozytywny werdykt.
Tramwaje na stromiźnie, wirusy w sieci
Ile czasu trwa podróż z Chicago do San Francisco? Mniej więcej dwa lata. W każdym razie tyle zajęło to twórcom Watch Dogs 2. A wynik jest naprawdę zachwycający.
Wprawdzie kalifornijska metropolia jest zupełnie odmienna od ponurego miasta z pierwszej części gry, ale w związku z tym też znacznie bardziej kolorowa. I choć gdzieniegdzie dają się zauważyć zbyt wyraźne inspiracje scenerią Los Santos z GTA V, w niczym nie przeszkadza to pełnej wrażeń eksploracji.
Krótko mówiąc, San Francisco z Watch Dogs 2 to miejsce, w którym chciałoby się mieszkać! Jasne, jasne, inwigilacja inwigilacją, kontrola kontrolą, ale… Ale spójrzcie tylko na te błękitne wody oceanu, na rozświetlone słońcem palmy, na staromodne tramwaje wiozące uśmiechniętych pasażerów!
Wszystkie ikony tego pięknego miasta znajdziemy w jego ubisoftowej wersji. Możemy tu ścigać się stromymi ulicami, przywodzącymi na myśl film Bullitt, przechadzać się obok urokliwych kamienic, które doskonale znają fani serialu Detektyw Monk, a na deser rozsmakować się w zabójczym widoku rozciągającym się z mostu Golden Gate – tego samego, na którym walczył o lepsze jutro sam James Bond.
To, oczywiście, ta realna strona San Francisco z Watch Dogs 2. Jest jeszcze przestrzeń wirtualna. W końcu nie może się bez niej obyć gra opowiadająca o perypetiach grupy hakerów.
Toteż tak samo, jak w poprzedniej części, i tutaj dostajemy do ręki smartfon, który pozwala naszemu bohaterowi ruszać z posad bryłę świata paroma tylko dotknięciami ekranu.
Co to znaczy w praktyce? Chodzi o pełną kontrolę (a w zasadzie coraz pełniejszą w miarę, jak odblokowujemy kolejne umiejętności) nad światłami sygnalizacyjnymi, gazociągami, a nawet autami innych postaci, które tym razem możemy kontrolować na odległość.
Wierzcie mi lub nie, ale już dla samej frajdy zdalnego zmieniania tras przypadkowych kierowców warto sięgnąć po Watch Dogs 2. W każdym razie mnie przyniosło to sporo bezprawnej, sadystycznej satysfakcji. A i to w grach się przecież liczy!
Niestety, wraz ze zmianą klimatu na bardziej słoneczny pewną metamorfozę przechodzi również nastrój samej opowieści. Mówię „niestety”, ponieważ ja znalazłem się wśród tych graczy, którzy z łezką w oku wspominają mroczne, deszczowe ulice Chicago i pełną okrucieństwa historię Aidena Pearce’a.
Tweetnij mnie w szafie
Marcus Holloway? Znacie gościa? Jeśli nie, to zaraz poznacie. Jak łatwo zgadnąć, to haker. W dodatku taki, któremu system osobiście nadepnął na odcisk. Zakwalifikowano go jako przestępcę na podstawie bezlitosnego systemu predykcji (odrobinę podobnego do tego, jaki znamy z filmu Raport Mniejszości).
A co jest niebezpieczniejsze od zdolnego, młodego hakera? Zdolny, młody i wkurzony haker. W związku z tym Marcus Holloway postanawia zemścić się za niesprawiedliwość, która go dotknęła, wstępując w szeregi organizacji DedSec.
Ta ostatnia to podziemny syndykat pragnący położyć kres cyfrowej tyranii złowieszczej korporacji Blume odpowiedzialnej za wszystkowidzący system ctOS 2.0.
Innymi słowy – ciągnie swój do swoich. Bo DedSec to punkowi buntownicy (chciałoby się powiedzieć „cyberpunkowi”, ale byłoby to pewne nadużycie), którzy z charakterystyczną dla młodości werwą zmieniają świat.
Niestety, trudno było mi do końca zidentyfikować się z tą ekipą ze względu na pewien infantylizm ich zachowań. Starczy wspomnieć, że Marcus Holloway już na wstępie świętuje swój hakerski sukces upijając się do nieprzytomności i topiąc telefon w oceanie.
Na domiar złego nasze sukcesy są odmierzane liczbą pozyskanych „followersów”, co sprawia, że Watch Dogs 2 momentami przypomina symulator szafiarki. Niektóre zadania DedSec są wykonywane – mówiąc kolokwialnie – dla „zwały” lub innej „beki”, jak chociażby kradzież supernowoczesnego auta z planu filmowego.
Wszystko to, oczywiście, jest uzasadnione potrzebą pozyskania zwolenników, którzy ściągając aplikację DedSec przyczynią się do sukcesu rewolucji i sprawią, że tłumy przejrzą wreszcie na oczy. Tym niemniej cała ta operacja miejscami bardziej przypominała mi dobrą zabawę, niż dojrzałą próbę obalenia systemu.
Sam pomysł dbania o internetowy wizerunek DedSecu wydał mi się niezwykle ciekawy, ale jego wykonanie już mniej. Rozumiem, że w czasach politykowania na Tweeterze i organizowania demonstracji na Facebooku, takie wyobrażenie działań ruchu oporu może być zasadne. Problem w tym, że ten zabieg nierzadko odziera rozgrywkę z dramatyzmu.