Rosjanie boją się amerykańskiego ataku nuklearnego z kosmosu. Czy słusznie?
Dmitrij Rogozin, szef Roskosmosu, znowu w akcji. Tym razem dowiedział się o istnieniu amerykańskiego Boeinga X-37B i straszy Rosjan amerykańskim atakiem nuklearnym z kosmosu. Czy to poważne?
Dmitrij Rogozin to człowiek, dla którego gwiezdne wojny to coś więcej, niż kultowa trylogia filmowa. Jako szef rosyjskiej agencji kosmicznej sugerował już wykorzystanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jako bomby. Pomysł niezwykły, ale autorytet szefa Roskosmosu nie wystarczył. Świat zachodni nie odpuścił sobie sankcji, a ISS jakoś nie chce opuścić orbity okołoziemskiej.
Mimo to Rogozina wcale nie opuszcza fantazja. Nie tylko nie stracił on wiary w swój rozum, ale znalazł dla niego nową, fascynującą pożywkę w postaci zagadek broni nuklearnej. W obszarze jego zainteresowań są aktualnie przede wszystkim rakiety Sarmat, ale w prawdziwe opary absurdu zapędził Rogozina amerykański arsenał atomowy. Jest przerażony wykorzystywaniem przez Air Force Boeingów X-37B.
To nowa kategoria nosicieli broni masowego rażenia. Najpoważniejszym zagrożeniem są ataki z kosmosu. Nie mamy żadnych zrozumiałych informacji ze Stanów Zjednoczonych o przeznaczeniu i możliwościach technicznych tego urządzenia.
- odnotowała agencja TASS jego "błyskotliwą" wypowiedź dla kanału Rossija 24.
Rzeczywiście, w przeciwieństwie do Rosji, Stany Zjednoczone zdecydowanie mniej wylewnie informują o możliwościach sprzętu, którym dysponują. Jednak Boeing X-37B jest na wyposażeniu amerykańskich sił powietrznych od ponad dekady.
Przypuszczenie, że może on służyć do umieszczania na orbicie ładunków nuklearnych, nie jest bezzasadne. Mimo to, w ustach szefa Roskosmosu są foliarstwem pierwszej wody.
Czym jest Boeing X-37B?
Boeing X-37B to bezzałogowy prom kosmiczny wielokrotnego użytku. Można wynieść go na orbitę okołoziemską przy pomocy rakiet i bezpiecznie sprowadzić na Ziemię. Ogromną zaletą jest jego autonomia, ale także niewielkie wymagania co do lądowiska. Wahadłowiec powraca na Ziemię lotem szybowym i jest w stanie osiąść po kosmicznej podróży przy wsparciu infrastruktury lotniska wojskowego.
Nowy pod skrzydłami Air Force Boeing X-37B jednak nie jest. Pierwsze udane orbitowanie i lądowanie zaliczył już w 2010 roku, a obecnie używane egzemplarze mają na koncie kilka tysięcy godzin w przestrzeni kosmicznej. Misje wahadłowców są tajemnicą wojskową, ale orbita okołoziemska jest tłoczna i ich pobyt tam zauważalny. Nikt też nie przyłapał Boeinga X-37B na pozostawianiu prezentów w postaci ładunków nuklearnych. Z całą pewnością są wykorzystywane między innymi do napraw oraz inspekcji sztucznych satelit.
Boeing X-37B w ładowni rakiety nośnej
Pradopodobnie to nie wszystko, a transport ładunków atomowych na pokładzie Boeinga X-37B jest prawdopodobny. Mimo to, z perspektywy USA obecnie więcej militarnego sensu ma wykorzystywanie jego możliwości pod kątem monitoringu przeciwnika, niż rozmieszczanie kolejnych ładunków nuklearnych.
Po co powstał Boeing X-37B?
Pomysł budowy samolotu kosmicznego narodził się w latach 50. XX wieku, kiedy popisy nuklearne w tle były w cenie. Jak na tamte czasy pomysły Rogozina są więc zasadne. Projekty, które sprzyjały wyścigowi nuklearnemu i kosmicznemu jednocześnie, mogły liczyć na budżet godny wyższej sprawy. Mimo to, zainteresowanie wojska i rządu nie zdołało przezwyciężyć ograniczeń materiałowych i kolejne projekty regularnie kończyły się fiaskiem. Przełomem okazały się dopiero późne lata 90. i Boeing X-37.
Od pomysłu do realizacji minęło więc kilkadziesiąt lat. W tym czasie diametralnie zmieniły się motywacje wojska i polityków. Cele zimnej wojny przestały być priorytetem, a Stany Zjednoczone zaliczyły katastrofę Challengera. Zainteresowanie oraz pieniądze projektowi Boeinga X-37 zagwarantowała bezzałogowość, a nie potencjał nuklearny. Tego ostatniego w przestrzeni kosmicznej USA nie potrzebują.
Dlaczego Boeing X-37B to nie oznacza atomowych gwiezdnych wojen?
Arsenał nuklearny Stanów Zjednoczonych zgromadzony na powierzchni Ziemi, jest wystarczający, aby wystrzelić w kosmos całą planetę. Zwiększanie jego zasięgu na przestrzeń kosmiczną miałoby sens tylko, jeśli istniałoby zagrożenie atomowym wymiarem gwiezdnych wojen. Do ich prowadzenia nikt nie ma odpowiedniej infrastruktury, a wydawanie pieniędzy na wroga, którego nie ma jest absurdem.
Zaatakowanie z orbity obiektu zlokalizowanego na Ziemi także jest nieekonomiczne. Wymagałoby pokonania przez ładunek nuklearny ponad 35 000 km. To jest realne, ale warunki, jakie panują w momencie przekroczenia atmosfery, wykluczają możliwość precyzyjnego zapanowania nad momentem jego detonacji. Nie ma sensu próbować, skoro cele na Ziemi są osiągalne w prostszy sposób.
Żródła: Boeing, TASS, NASA
Komentarze
31Straszyć i kłamać. Jak nasi rządzący politycy, czyż nie? Im bardziej Rosjanin zastraszony, tym bardziej podatny na wszelkie manipulacje.
W Moskwie mieszka prawie 100 miliarderów, a połowy Rosjan nie stać na toaletę i się musi wypróżniać w sławojkach. Dlatego kradną na wojnie, z biedy i jeszcze się cieszą, że są biedni.
Troszeczkę jakby odszedłem od meritum tematu, ale w sumie, nie aż tak bardzo.
Rozmieszczenie pocisków w kosmosie skróciło by czas ataku o co najmniej połowę i mogło by pozwolić na zwiększenie prędkości pocisku. Pocisk ma małą powierzchnię czołową co gwarantuje niski wsp. oporu i może wejść pod ostrym kontem co zmniejsza ryzyko odbicia i zwiększa prędkość.
Co do wykorzystania promu to niech się ruskie boją. Strach im dobrze zrobi.
Rosscosmos pokazywał niedawno bzdurne filmiki o oddzieleniu rosyjskich modułów międzynarodowej stacji kosmicznej. Zdaje się, ze było to opisywane na łamach benchmark.pl
Moim zdaniem ten pan nie zachowuje się jak przystało na szefa agencji kosmicznej.
Dziwie się ze nie zrzuca kilka na Ukrainę i tak już świat ich odizolował wiec nie maja nic do stracenia. I tak nic im by nie zrobili.
Może był tak w ilości lotów, bo nie problem się raz przelecieć i posiedzieć miesiąc na orbicie.