Ruszyła machina edukacji zdalnej. Już na dobre, bo oficjalnie zgodnie z rządowymi zarządzeniami. Pierwszy dzień i już mamy poważny problem, którego chyba można było się spodziewać.
Zdalna edukacja to temat ciekawy, szczególnie teraz w czasach epidemii. Kilkadziesiąt lat temu o zdalnej edukacji uczono nas w kontekście nauczania w takich regionach jak odległe wioski w Australii, gdzie dzieci miałyby setki kilometrów do pokonania, by spotkać się z nauczycielem. Taka edukacja była analogowa, prowadzona przez radio, ale przecież dziś mamy czasy cyfrowe.
W niedawym artykule proponowaliśmy wiele narzędzi do zdalnej edukacji. Lecz najważniejszym wśród nich są aplikacje oficjalne, w tym dziennik elektroniczny Librus, używany przez sporą część dzieci i rodziców. Dopóki obciążenie było zwykłe, czyli mieliśmy czasy przed epidemią, Librus stanowił istotny element komunikacji rodzic-nauczyciel (informacje o postępach nauczania) i nauczyciel-dziecko (zlecanie zadań i prac do wykonania), ale to się zmieniło.
Teraz dzieci zostały odesłane do domów i będą z nich kontynuować naukę przynajmniej do połowy kwietnia. Dlatego Librus z dnia na dzień stał się narzędziem obleganym przez cyfrowe zapytania i zlecenia. Obciążenie serwerów przekroczyło to, które było przewidziane, a efekt okazał się do przewidzenia.
E-dzienniki nie wytrzymały obciążenia
Dziś jedynki w szkole nie dostaniesz, bo e-dzienniki padły. Tak humorystycznie, choć rodzicom i dzieciom pewnie nie do śmiechu, można podsumować awarię Librusa. Logowanie wydłuża się w nieskończoność, czasem uda się pobrać zadania, a czasem jedyne co ujrzymy to informacja o niedostępnej stronie. Ministerstwo Edukacji Narodowej umywa ręce, przerzucając odpowiedzialność na firmę tworzącą Librusa.
A miało być tak pięknie. Na szczęście niektórzy nauczyciele zdają sobie sprawę z problemu i tego jak trudna jest ona nie tylko dla rodziców, ale przede wszystkim najmłodszych. Dlatego oprócz zadań tradycyjnych (matematyka, polski) zlecają czasem czynności, które angażują dziecko i pozwalają mu się odnależć w tej nieciekawej sytuacji.
Nie tylko Librus - wiele innych narzędzi on-line szwankuje
Również inne narzędzia edukacyjne on-line, takie jak platforma Vulcan powoli poddają się naporowi chęci do zdalnej nauki. Szkoda, że po raz kolejny przekonaliśmy się w bolesny sposób, że nie wystarczy chwalić się infrastrukturą internetową i narzędziami ją wykorzystującymi. Nie wystarczą cyferki, bo to realia weryfikują rzeczywistość.
Trzeba postępować tak jak mechanik liczący wytrzymałość materiału. Jeśli ma wytrzymać tonę, to zrobimy tak, by wytrzymało i pięć ton. I podobnie powinno być z e-szkolnictwem. Skoro mamy w szkołach podstawowym w roku szkolnym 2019/2020 ponad 3 miliony uczniów, to tworząc narzędzia do e-szkolnictwa należy obliczyć je co najmniej na dwukrotność tej liczby.
Źródło: inf. własna
Komentarze
25Maila brak bo są przepracowani, na telefon nic nie przyjmują w końcu to urządzenie służy do spławiania petentów i załatwiania pogaduszek, a strony załatwimy po epidemii ... na perłowo jak i przed epidemią.
to kompletna bzdura!
prawdą jest jednak że MEN działa jak dziecko we mgle. Było pewnym że platformy MEN siądą więc akcja powinna być planowana (i to nie dziś a 10 dni temu) na sprzęt który to pociągnie czyli google class room i YT
Całe te szkolenie przez neta to jedna wielka lipa.