Naukowcy publikują na potęgę - czy jednak zawsze tam gdzie należy i tak jak należy
Koszty publikacji w czasopismach naukowych zaskoczyłyby laika. Mimo to naukowcy nie wstrzymują się od publikacji, bo to wyznacznik ich osiągnięć.
Już kilkadziesiąt lat temu liczba naukowych publikacji była ogromna. Dziesiątki opasłych, kilkusetstronicowych ksiąg (potem częściowo zastąpione publikacjami elektronicznymi), zapełniały szafy bibliotek na każdym wydziale uniwersyteckim na świecie. Stworzenie dużej biblioteki było punktem honoru każdej instytucji naukowej. Dziś naukowcy publikują jeszcze więcej, w jeszcze większej liczbie periodyków.
Tak bogata liczba materiałów, sprawia, że często naukowcy nie zdają sobie sprawy z dokonań kolegów i powielają ich działania. A to tylko niepotrzebne marnotrawienie pieniędzy.
Pisanie artykułu to dla wielu naukowców ta mniej przyjemna częśc pracy, którą niestety trzeba wykonać
Niemniej istotniejszy jest fakt, że wiele elektronicznych czasopism naukowych (czyli podpierających się autorytetem osób publikujących i pracujących w redakcji), nie przykłada większej wagi do poziomu treści. Działa tu zasada, którą znają od dawna internauci zasypywani przez tysiące dziwnych witryn, które celują jedynie w powielaniu treści, a nie tworzeniu autorskich materiałów - im więcej tym lepiej, nieważne jak.
Myślicie że „mnie ten problem nie dotyczy”, bo to nie moje pole zainteresowań. I źle, bo każda wiedza gdzieś zaczyna swój bieg. I źle gdy są to nierzetelne źródła, a my traktujemy je jako źródło.
Korzystanie ze źródeł i wtórne publikacje nie są czymś złym
Wiadomo, że jest czymś naturalnym posiłkowanie się innymi niż własne doświadczenie źródłami. Tak powstają liczne internetowe publikacje i nie można mieć tego za złe ich autorom. Również w tym tekście bazuję na wynikach badań przeprowadzonych przez polskich naukowców. Gdyby na świecie pozwolić na istnienie tylko pierwotnych źródeł, a zabronić wszelkich wtórnych publikacji, to prawdopodobnie nasz obraz świata byłby merytoryczny, ale też bardzo ubogi.
Bo kto miałby czas przejrzeć wszystkie wewnętrzne publikacje instytutów badawczych, a także zajrzeć do uniwersyteckich podręczników i podobnych im książek, które przecież często nie są pisane językiem łatwym.
Nawet naukowiec, ale zajmujący się inna dziedziną niż związana z artykułem, może mieć problemy ze zrozumieniem treści. Nawet serwisy o tematyce IT mogłyby składać się co najwyżej z przedrukowanych prasówek, a dobrze wiemy, że to nie to, czego oczekuje czytelnik.
Biblioteka - rzecz jeszcze nie tak rzadka w naszym świecie
Poza tym wiedza jest czymś co podlega procesowi kumulacji. Człowiek im starszy tym bardziej doświadczony, a w artykułach naukowcy odnoszą się do innych prac, których wyniki wykorzystali w swojej pracy. Dzisiejszy świat mobilny to pochodna rozwiązań, które powstawały przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Nie powstał z niczego.
Propagatorzy wiedzy, autorzy tekstów popularnonaukowych, wspierają się wiedzą z głównych źródeł, by tworzyć nowe teksty bardziej zrozumiałe dla laika, a także lepiej dostosowane dla fachowców w innych dziedzinach, którzy są głodni interdyscyplinarnej wiedzy. W szkołach nauczyciele przekazują uczniom wiedzę, którą zwykle ktoś im wcześniej przekazał.
To w czym tkwi problem?
Problem tkwi w tym, że już u źródła poziom treści bywa kiepski
Kiedyś pisząc tekst na benchmark.pl pozwoliłem sobie poprawić błąd liczbowy, który pojawił się w uniwersyteckiej prasówce i powielony został przez niejeden serwis na świecie. Liczba nie była meritum sprawy, ale błąd ewidentny. Mimo to doczekałem się krytyki, poprawkę uznano za błąd z mojej strony, a nie przeciwnie.
Takie sytuacje zdarzają się rzadko, ale powyższy przykład jest dowodem na to, że często istotna jest szybko przedstawiona treść, a nie rzetelność przekazu, czasem okupiona mniej newsowym charakterem tekstu. Czasem dla uwiarygodnienia przekazu, a nawet pojedynczego słowa, potrzeba sporo czasu.
Temat już kiedyś poruszałem, ale warto ponownie do niego wrócić w świetle eksperymentu, a raczej śledztwa przeprowadzonego przez dr hab. Piotr Sorokowskiego i dr Agnieszkę Sorokowską z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, dr hab. Emanuela Kulczyckiego z Instytutu Filozofii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu oraz dr Katarzynę Pisanską z Instytutów Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Sussex w Brighton. Długa ta lista, ale szacunek dla autorów badania wymaga o nich wspomnieć, szczególnie w tym przypadku.
Pokazują oni jak powszechne są obecnie czasopisma naukowe o dyskusyjnej reputacji i jak łatwo trafić do nich z kiepskimi tekstami. Pracami niekompetentnymi o niskim poziomie, które chętnie są publikowane, a które mogą być źródłem złej wiedzy. Powiecie, że mądry człowiek zawsze sprawdzi czy źródło informacji jest rzetelne. Słusznie, ale dziś nauka jest tak szeroką dziedziną, że nie sposób żądać by każdy znał się na wszystkim. Potrzebna jest odrobina zaufania. Tak jak wierzymy architektowi, że wszystko dobrze policzył.
Świat nauki doświadcza czegoś co nie jest dobrym trendem, ale też trudno z tym walczyć - hołduje wartości związanej z liczbą cytowań. Im jest ich więcej, w im większej liczbie czasopism (szczególnie tych prestiżowych) pojawił się tekst, tym wyższy „autorytet” autora. Tak jak liczba odsłon w serwisach internetowych przekłada się na jego „zasięg” i znaczenie dla reklamodawcy.
Dobra praca też może trafić do kiepskiego periodyku
Ofiarami pseudonaukowych periodyków padają nie tylko czytelnicy, ale też uczciwi naukowcy, którzy, jak podkreśla dr hab. Kulczycki, „po prostu mylą się - wysyłają artykuły do wydawnictw o podobnie brzmiących tytułach do tych prestiżowych”.
Dziś w dobie publikacji elektronicznych, łatwego składu, nietrudno przygotować czasopismo, które będzie wyglądało równie dobrze jak ceniony periodyk naukowcy. Odpowiednio manipulując niewiedzą czytelników, potrafi ono być odebrane jako bardziej prestiżowe niż rzeczywiście wartościowe pisma.
W takim piśmie dobra praca może zginać w gąszczu kiepskich publikacji, być z nimi mylona, może być też źle zredagowana przez redaktorów. Szczególnie, że zostać redaktorem pseudonaukowego pisma wcale nie jest tak trudno.
Dr hab. Anna Olga Szust
Znacie tę panią? Miejmy nadzieję, że odpowiedź brzmi nie, bo jest to postać całkowicie fikcyjna. Choć ma tytuł naukowy, telefon, biurko i pokój na UAM w Poznaniu, to są one wirtualne. Czy jednak to przeszkoda w świecie, w którym często komunikujemy się jedynie w wirtualny sposób, nie widząc się wzajemnie? Otóż nie.
Już samo imię i nazwisko dr hab. A. O. Szust sugerowało, że sprawa jest szyta grubymi nićmi, a były też inne dowody na nienaukowość dr Anny. Mimo to „dokonania wymyślonej przez nas badaczki były absolutnie niewystarczające do pełnienia roli redaktora pisma naukowego”.
Czy da się odróżnić zły tekst od dobrego?
Odpowiedź „śledczych”, który podstawili OSzustkę w internecie, była do przewidzenia. Edukacja i jeszcze raz edukacja na płaszczyźnie uświadomienia, że ważna jest nie tylko publikacja, ale też jej jakość i poziom periodyku, w którym się pojawia. Brzmi to śmiesznie, lecz naukowcy potrafią być niezwykle naiwni, gdy musza zrobić coś więcej niż napisac artykuł w swojej dziedzinie.
Przeciętny maniak wiedzy tez może wyciągnąć wnioski. Nie wszystkie treści o naukowym zacięciu publikowane w internecie będą wysokiej jakości. Czasem mogą być przemieszane z mało wartościowymi artykułami. Co gorsza, nawet w renomowanych czasopismach naukowych pojawiają się bardzo słabe prace. Czasem dlatego, że udało się je odpowiednio opłacić i przepchnąć ze względu na lotność tematu, czasem dlatego, że redaktorzy mają swoje poglądy, w które godzą tezy w odrzucanych tekstach, a do których pasują te mniej wartościowe prace.
Dlatego ponownie się pytamy, jak odróżnić dobry tekst od złego? Na pewno nie miejscem publikacji. Czasem zwykły post na forum ma większą wartość niż pięknie oprawiona książka.
Nienaukowcom pozostaje więc jedynie wiara, że wiedza nie zdegraduje się na którymś z etapów przekazu. I drążenie tematu, a nie zadowalanie się jednym źródłem wiedzy.
I nie myślcie, że za publikację autor dostaje kasę
Owszem rozpowszechniając wiedzę o swoich naukowych osiągnięciach naukowcy budują swój prestiż, zwiększając szanse uzyskania dofinansowania do prowadzonych badań. Lecz bezpośrednio za publikację artykułu nie otrzymują oni opłat, podobnie jak wielu recenzentów, którzy potwierdzają poziom prac.
arXiv.org - darmowe repozytorium wiedzy - tutaj często publikowane są artykuły zanim trafią do płatnych pism, co ułatwia dostęp szerszej publiczności.
Więcej, by opublikować swój artykuł w renomowanym czasopiśmie trzeba słono zapłacić. Ceny są różne - od setek do tysięcy dolarów za publikację. Dlatego popularnością cieszą się czasopisma i repozytoria wiedzy (arXiv.org czy PeerJ), w których umieszczenie nie wymaga opłat lub jest ona niewielka.
Repozytoria on-line o otwartym dostępnie są tańsze (a nawet darmowe) w korzystaniu od czasopism naukowych, do których dostęp nie jest tani. Dlatego studenci powinni doceniać ten okres swojej edukacji, w którym mogą na koszt uczelni korzystać z płatnych źródeł wiedzy.
Źródło: PAP, Nature, inf. własna
Komentarze
2