Adr1ft ma zachęcić do kupna gogli VR i przeniesienia się na orbitę. Sprawdzamy czy jest czymś więcej, niż tylko demonstracją technologii.
świetna oprawa graficzna, z wieloma szczegółami i pięknymi widokami; realistycznie oddana fizyka bezwładności; obsługa gogli VR; ciekawy sposób fabularnej narracji; dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa
Minusywtórność rozgrywki już po pierwszej godzinie; momentami niezamierzony efekt zagubienia gracza; zmarnowany potencjał fabularny; zbyt niska złożoność i poziom trudności
Rozgrywająca się na naszych oczach rewolucja VR (rzeczywistość wirtualna) otwiera ogrom nowych możliwości. Siedząc bezpiecznie we własnym fotelu możemy przenieść się w miejsca, których normalnie pewnie nigdy byśmy nie odwiedzili.
Nic więc dziwnego, że jednym z pierwszych pomysłów do realizacji stał się odległy i tajemniczy kosmos. Próby oddania jego natury podjęli się twórcy Adr1ft, oferując nam swojego rodzaju „symulator gwiezdnego rozbitka”. Tym samym postawili przed sobą podwójne wyzwanie – zapewnienia realistycznych wrażeń, a także zwyczajnie dobrej gry.
Jeszcze więcej kosmicznego lamentu
„W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku” - choć cytat ten ma już prawie 40 lat, to ostatnio coraz częściej widzimy go w rozmaitych recenzjach, zwłaszcza filmowych. Nic dziwnego, skoro „nieziemskich” produkcji jest coraz więcej.
Po niedawnych kinowych hitach, Grawitacji i Marsjaninie, spotęgowało się moje wrażenie, że na dobre wróciła moda na tematykę gwiezdnego Science Fiction, niemal na miarę kultowego „2001: Odyseja kosmiczna”. Chociaż osobiście obawiam się o przesyt produkcjami tego typu, to uważam, że akurat gogle VR zasługiwały na kosmiczną produkcję.
Twórcy Adr1ft mieli taką właśnie „gwiezdną wizję” i do misji wyrzucenia graczy na orbitę przeszli bez zbędnych półśrodków czy wprowadzeń. Po uruchomieniu gry od razu zostałem bowiem wepchnięty w skafander typu „odrzutowa spacerówka”, w którym miałem pozostać aż do końca rozgrywki.
A gdy w parę sekund po ukończeniu szkolenia z zakresu sterowania, znalazłem się na orbicie niemal krzyknąłem: „Jaka piękna katastrofa!”. I to zdanie w zasadzie streszcza większość wrażeń towarzyszących podziwianiu Adr1ft.
Nieco szkoda tylko, że na samym początku nie posłuchano się rady mistrza Hitchcocka i nie poczęstowano nas wielkim wybuchem. Odzyskujemy przytomność zaczepieni liną o fragment rozbitego statku. Wiemy tylko, że stało się coś niedobrego, w wyniku czego wielka kosmiczna stacja badawcza dryfuje po orbicie w kilkunastu kawałkach.
Choć „oszczędzono nam” widowiskowej katastrofy, to pierwsze wrażenie i tak jest piorunujące. Otacza nas ponury mrok, imponująca swoim ogromem Ziemia jest zbyt daleko, żeby dawać poczucie bezpieczeństwa, a my za wszelką cenę chcemy dotrzeć do wraku, by zyskać choć cień szansy na ratunek. Pierwsze minuty to połączenie napięcia, przerażenia i wyobcowania.
W czasie misji dzieci się nudzą
Celowo napisałem, że intrygujące i fascynujące są przede wszystkim pierwsze minuty. Kiedy nie wiemy jeszcze do końca z czym mamy do czynienia i jak powinniśmy zachowywać się jako astronauta, niepewnie fruniemy od jednego kawałka złomu, do drugiego.
Do tego, prawdopodobnie przy okazji pierwszego zgonu nauczymy się, że dopalacze w kombinezonie zużywają tlen i służą raczej do krótkotrwałego nadania kierunku, niż utrzymywania stałego ciągu. A gdy po kilkunastu minutach nabierzemy wprawy i nauczymy się celnie dryfować, tak naprawdę nic nas już nie zaskoczy.
Po początkowym oswojeniu się z nieprzyjaznym otoczeniem, przyjdzie nam zastanowić się nad celem całej zabawy. W grze w zasadzie chodzi jedynie o zwiedzenie wzdłuż i wszerz całej, rozproszonej stacji kosmicznej. W kolejnych lokacjach, czyli poszczególnych modułach kompleksu, odnajdujemy części pozwalające na przywrócenie nieaktywnych funkcji – zarówno naszego skafandra, jak i całej, ogromnej maszyny. W międzyczasie co krok musimy zbierać porozrzucane tu i ówdzie butle z tlenem.
I to w zasadzie byłoby wszystko, co możemy w Adr1ft robić. Szkoda, że jest tego tak niewiele, bo pierwsze wrażenie jest powalająco dobre. Na początku nerwowo wpatrywałem się we wskaźnik tlenu, zastanawiałem się czy wystarczy mi go do następnego „przeskoku” i starannie dobierałem tor lotu. Dzięki temu gra nabierała charakteru walki o przetrwanie, a nawet lekko logicznej przygodówki.
Gdyby takie napięcie i strach o życie głównej postaci towarzyszyłoby mi przez całą rozgrywkę, byłoby świetnie. Niestety, twórcy skutecznie zabili uczucie grozy. Po chwili oswojenia z mechaniką wszystko stało się znacznie prostsze, niż początkowo się wydawało, przez co w ogóle nie bałem się przegranej. Praktycznie na każdym kroku spotkałem też zapasy powietrza, które dawały mi psujące klimat poczucie bezpieczeństwa.
Twórcy w trakcie rozgrywki podnoszą co prawda nieco poziom trudności, ale wiele to nie zmienia. Bo choć po pewnym czasie będziemy musieli omijać traktujące nas prądem pourywane przewody elektryczne, to jednak wszystkie te „atrakcje” sprowadzają się do tego, że zginiemy może góra dwa-trzy razy. Potem zaś kolejne pozornie niebezpieczne wyprawy między fragmentami stacji staną się już formalnością. Szkoda, bo brak jakiegokolwiek wyzwania oznacza niemal zerową satysfakcję z przechodzenia kolejnych etapów.
Mówiąc szczerze, spodziewałem się także większego zróżnicowania rozgrywki, więc jeśli i Wy mieliście takie nadzieje – możecie się rozczarować. Łącznie przejście Adr1ft zajęło mi około 10 godzin. Przynajmniej jedną czwartą tego czasu zmarnowałem jednak na błądzeniu po kolejnych, słabo oznaczonych tunelach.
Momentami było to wrażenie mocno frustrujące, zwłaszcza jeśli doda się do tego powolność naszej postaci. Niejednokrotnie startowałem w odległym kierunku i lekko tylko kalibrując tor lotu postaci zastanawiałem się, jak długo jeszcze zajmie mi ta mozolna wędrówka.
Twórcy mogli uratować całość naprawdę niezłą fabułą. Zwiedzając między innymi kabiny byłych współtowarzyszy misji, odkrywamy rozmaite zapiski i audiologii, dowiadując się sporo o astronautach, jak i o samej katastrofie.
Niektóre nagrania są naprawdę ciekawe, a i samo odczytywanie kwestii przez autorów stoi na wysokim poziomie. Problem polega na tym, że w ogóle nie da się odczuć więzi z żadną z postaci, a zwłaszcza z niemą główną bohaterką.
Gdy powoli zdawałem sobie sprawę z tego, co spowodowało katastrofę, mogłem tylko stwierdzić: „Ok, fajnie, to było niespodziewane, ale co z tego?”. Kompletnie nie czułem potrzeby wpływania na losy historii, a i dość otwarte zakończenie nie poprawiło końcowych odczuć. Być może zebranie wszystkich 25 dryfujących dysków (zabrakło mi trzech) zmieniłoby ogląd na fabułę… ale szczerze? Mocno w to wątpię.
Adr1ft czyli z kamerą wśród gwiazd
Wspominałem już o tym, że piorunujące początkowe wrażenie gra wywołuje poprzez rewelacyjne widoki. Na potwierdzenie tej opinii dodam tylko, że na potrzeby niniejszego tekstu planowałem zrobić około 30 zrzutów ekranu, żeby później mieć z czego wybierać najlepsze ujęcia.
I wiecie co? Skończyło się na zapisanych ponad 500 plikach. Wszystko dlatego, że właściwie gdzie nie obrócimy głowy, zobaczymy coś pięknego.
Twórcy uzyskali ten efekt między innymi dzięki temu, że stacja jest podzielona na kilka sekcji i w wielu z nich możemy obserwować różnorodne korytarze. W jednym naszym oczom ukaże się wielkie drzewo, inny będzie porośnięty na ścianach bujną roślinnością, jak futurystyczny ogród.
Co rusz przed naszymi oczami przelecą też kosmiczne śmieci lub… dryfujące krople wody. Gdy natomiast wyruszymy na chwilowy spacer poza stację, zobaczymy Ziemię – czasem jasną, z zarysowanymi kontynentami, a innym razem przyciemnioną, ze światłami wielkich miast widocznymi w jej wielu miejscach.
Jeśli miałbym znaleźć idealne zastosowania gogli VR, to Adr1ft byłby jedną z najlepszych opcji – piękne widoki i zwiedzanie tego, czego prawdopodobnie większość graczy na własne oczy nie zobaczy.
Należy jednak pamiętać, że to „spokojna rzeczywistość wirtualna”, polegająca na leniwej eksploracji. Ci, którzy z urządzeń takich jak HTC Vive, Oculus Rift czy PlayStation VR chcą skorzystać, by znaleźć się w samym środku wartkiej akcji, będą musieli sięgnąć po inne produkcje. Opisywane dzieło studia Three One Zero to raczej spacer w malowniczym otoczeniu.
Warto też wspomnieć o naprawdę dobrze dobranej oprawie dźwiękowej. Od pewnego momentu gry towarzyszy nam elektroniczna muzyka, która buduje napięcie i wzmaga niepewność.
Zdarzają się też sytuacje, w których poprzez audiologi słyszymy kolejne sonaty Beethovena – pasują one tu zaskakująco dobrze. Na plus spisali się też aktorzy, którzy odczytują kolejne kwestie – pozostaje tylko żałować, że fabuła ma tu znaczenie marginalne i ich praca może pozostać niedoceniona.
Zejście z obłoków
Grając w Adr1ft prawdopodobnie pierwsze co poczujemy to zachwyt, związany z rewelacyjnym przedstawieniem tajemniczości kosmosu. Szybko jednak – nomen omen – zejdziemy na Ziemię i zacznie doskwierać nam nuda i zmęczenie.
Nie sposób pozbyć się wrażenia, że ta produkcja jest tylko demonstracją technologicznych możliwości gogli VR. W historii elektronicznej rozgrywki zdarzały się takie sytuacje – jak przy pierwszej części Far Cry – że właśnie projekt „pokazowy” okazał się równocześnie świetną grą. Adr1ft niestety nią nie jest.
Ten tytuł przykuwa na chwilę z pełną mocą, ale absolutnie nie wciąga na dłużej. Adr1ft przechodzi się do końca właściwie dlatego, żeby mieć go już za sobą. Później, raz na czas można wrócić do niego na parę chwil, by w trybie „swobodnego lotu” jeszcze raz przyjrzeć się z oddali naszej planecie i stercie kosmicznego złomu.
Jednak mimo wszystkich wad, nie sposób nie przyznać, że jest to obiecujący krok w stronę osiągania niesamowitych wrażeń, przy użyciu wchodzącej dopiero do naszych domów technologii.
Ocena końcowa:
- świetna oprawa graficzna, z wieloma szczegółami i pięknymi widokami
- realistycznie oddana fizyka bezwładności
- obsługa gogli VR
- ciekawy sposób fabularnej narracji
- dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa
- wtórność rozgrywki już po pierwszej godzinie
- momentami niezamierzony efekt zagubienia gracza
- zmarnowany potencjał fabularny
- zbyt niska złożoność i poziom trudności
- Grafika:
dobry plus - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dostateczny
Komentarze
13VR żeby wejść mocno na rynek potrzebuje taniego i łatwo dostępnego sprzętu żeby ludzie zaczęli się tym interesować a nie tylko entuzjaści z 5960X oraz Sli 980Ti. Dlatego kibicuje takim rozwiązaniom jak nasz rodzimy RiftCat, który ma ogromny potencjał.
Co do samej gry, jest to jedna z tych które z chęcią bym pograłbym na VR ale nie zamierzam kupować sprzętu za prawie 1000 euro (na szczęście mam na tyle wydajnego kompa że mógłbym sobie pozwolić na VR bez modernizacji) żeby pograć w 5 gier (tych wszystkich demówek na 1-2h nie liczę).
Przezwyciężanie fobii, ćwiczenie prezentacji, oglądanie planety bez płaskiego wyświetlacza i dużo więcej.
Specjalnie pomijam gry, bo żeby zaprojektować dobrze grę AAA na VR potrzeba kilkukrotnie więcej pracy i wkładu, tym bardziej że technologia dopiero raczkuje. Chyba że gry pod VR będą po 100 Euro, wtedy to może się im będzie opłacać.
Poczekamy, trzymam kciuki
AD DRIFT ?