Asasyńskie ostrza w nowej, platformowej konwencji błyszczą aż miło, tylko sensownych powodów do ich użycia tym razem jak na lekarstwo.
Ciekawa mechanika rozgrywki - odprężająca i wymagająca zarazem; bajeczne tła; zróżnicowani i wymagający przeciwnicy; motywujący system premiujący dobrą grę, niezależnie od preferowanego stylu; przepiękne przerywniki filmowe…
Minusy…prezentujące nudną jak flaki z olejem opowieść; obiekty na pierwszym planie nie zawsze wyglądają dobrze; animacje nie zachwycają;
Ciężkie czasy dla serii Assassin’s Creed nastały po premierze ostatniej odsłony o podtytule Unity. Całkiem zasłużenie, chciałoby się dodać. Niestety, w litanii narzekań na wątpliwą w momencie premiery jakość gry, rykoszetem oberwał również dość nieśmiało zapowiedziany spin-off serii, na którego w obliczu toczącej się afery zarówno fani jak i media jak jeden mąż spuściły zasłonę milczenia. Tymczasem Assassin’s Creed Chronicles: China w interesujący sposób rozpoczyna nowy rozdział asasyńskiej sagi. Bez wielkiego zadęcia, bez patosu – za to z nieopisaną gracją, chociaż potykając się przy tym niejednokrotnie.
Podróż w nieznane
Gra zrealizowania jest na silniku Unreal Engine 3 w perspektywie 2,5D umożliwiającej okazjonalne przemieszczanie się postaci gracza w głąb kadru. Podobny efekt, ale w dużo mniejszej skali widzieliśmy w Rayman: Legends. Tutaj kamera zaskakuje znacznie częściej, a nam przyjdzie zawędrować w miejsca tak odległe, że początkowo wydawać się będą częścią dwuwymiarowego tła. Uczucie głębi sprawdza się tu doskonale i sprawia, że liniowość tak mocno nie doskwiera. Nierzadko wykonując zadanie poboczne będziemy zmuszeni zerknąć na mapę i zboczyć z głównej ścieżki.
Ścieżek zaś przemierzymy całą masę - wśród sielankowych pól i wilgotnych jaskiń, ulicami zapyziałych targowisk i korytarzami dworu królewskiego, o poranku i w blasku księżyca. Miłą odskocznię stanowią sekwencje, w których gnać będziemy na złamanie karku, uciekając przed żywiołem.
A skoro już jesteśmy przy pośpiechu – niezrozumiałe są dla mnie zasłyszane tu i ówdzie zarzuty w kwestii długości gry. Podczas normalnego grania, bez wypruwania sobie żył o każdą możliwą znajdźkę (ale i bez celowego ich pomijania), grę da się ukończyć w około 6-7 godzin. Do tego dochodzi bardzo wymagający tryb Nowej Gry Plus. Mało? Wydaje mi się, że jak na niewielki w gruncie rzeczy projekt wyceniony na 10 euro, zawartości jest aż nadto.
Skrytobójca o stalowych nerwach…
Gracze mający w sobie zacięcie perfekcjonisty nie będą narzekać na brak wyzwań, zwłaszcza że margines błędu jaki pozostawia gra jest momentami bardzo niewielki. Zasady są jednak jasne, a rozgrywka jest stuprocentowo transparentna - pokazuje nam zarówno pole widzenia/słyszenia przeciwników, jak i funkcjonalny zasięg naszych wabików dźwiękowych. Nie natrafimy więc na sytuacje w których rwiemy włosy z głowy zastanawiając się jakimi to nadnaturalnymi zdolnościami musieli być obdarzeni przeciwnicy, by wykryć naszą obecność w cieniu. Jeśli zawalimy – to tylko i wyłącznie przez własną brawurę.
W tym kontekście jest w grze tylko jedno zbyt daleko idące uproszczenie. Otóż jeśli dwóch przeciwników gaworzy ze sobą, kompletnie tracą zmysły. Asasyn może wesoło podskakiwać za plecami jednego z nich bez obawy o jakąkolwiek reakcję. W dodatku wykorzystanie tego mechanizmu jest często jedynym wyjściem, by przejść sekcję bez wzbudzania alarmu. Szkoda, brak tego idiotyzmu z pewnością nie zubożyłby rozgrywki. Zwłaszcza, że twórcy zadbali o szereg innego rodzaju atrakcji – w budynkach znajdują się między innymi klatki dla ptaków, podwieszane dzwoneczki i inne przedmioty, których niezauważenie (o co nie trudno…) skutkuje koncertowym rabanem.
… z nutką awanturnika
Prócz statycznych ciekawostek, na mapę wrzucono całkiem pokaźną galerię przeciwników, którym przyjdzie nam stawić czoła. Zadbano przy tym, aby nie różnili się oni jedynie tężyzną fizyczną lub lepszym wyposażeniem, ale także umiejętnościami. Dzięki temu niewiele jest miejsc na mapie, w których nasza bohaterka czuć się może stuprocentowo bezpieczna.
Dla przykładu, przeciwnik wyposażony w latarnię bez trudu wypatrzy asasyna ukrytego w zacienionej wnęce, a tropiciel usłyszy najdrobniejszy szmer. Jeśli zaś zechcemy użyć ostrzejszych argumentów, niezbędna będzie umiejętna żonglerka sposobami walki – halabardnik uniemożliwi akrobatyczny przewrót, zapaśnik może wykonać całkiem skuteczny chwyt. Na domiar złego oponenci wyposażeni są w kilka rodzajów niełatwych do sforsowania tarcz… Miło, że gra wyraźnie premiując skryte podejście, rzuca jednocześnie zróżnicowane wyzwania dla tych preferujących rozwiązania siłowe.
A propos premiowania - system nagrody jest jawnie zapożyczony z gry Splinter Cell: Blacklist. Podczas podsumowania każdego etapu gra klasyfikuje nas do trzech grup w zależności od stylu gry (bezszelestnie – Duch, uskuteczniając ciche zabójstwa – Asasyn, mordując, paląc i gwałcąc – Zabijaka), a w ich obrębie rozdaje medale – od złotego, po brązowy. Główne założenie systemu można zamknąć więc w zdaniu „nieważne jak grasz, ale bądź w tym dobry”. Oczywiście najbardziej opłacalne jest przekradanie jako Duch, chociaż grając jako wzorowy Asasyn również bez trudu nazbieramy liczbę punktów wymaganą do odblokowania dodatkowych bonusów.
Pejzaże akwarelą malowane
Techniczne wykonanie gry ciężko jest ocenić jednoznacznie. Z jednej strony produkcja wręcz onieśmiela fantastycznie wykonanymi przerywnikami, w których konwencję „żywych obrazów” wyniesiono na kosmiczny poziom. Z drugiej, Assassin’s Creed Chronicles: China wita nas jakby z przekory etapem wyjątkowo nieciekawym, szaroburym, gdzie tekstury zamiast pociągnięcia pędzlem, przypominają raczej rozgniecionego banana.
Później jest już dużo lepiej, zwłaszcza że namalowane tła na każdym etapie wyglądają pięknie. Całość psuje trochę animacja, która momentami wygląda zwyczajnie nienaturalnie, do czego przecież w serii o asasynie nie przywykliśmy…
Generalnie jednak, w połączeniu z kojącą (ale niezapadającą w pamięć) muzyką, gra miała na mnie uspokajający, wręcz terapeutyczny wpływ. Szybsze bicie serca podczas balansowania na krawędzi wykrycia tylko dopełniały dzieła, oddalając znużenie. Według mnie – to jest właśnie definicja przyjemnego grania.
Panie, a kto to panu tak… zepsuł?
Na koniec zostawiłem jeszcze jedną kwestię, od której recenzje zwykło się zaczynać. W tym konkretnym przypadku wolałem jednak oszczędzić dobrej grze batów na wejściu. Największą krzywdą wyrządzoną Assassin’s Creed Chronicles: China jest opowiadana w niej historia. Problem nie leży jedynie w tym, że jako Shao Jun (szkolona swego czasu przez znanego nam Ezio Auditore) chcemy odzyskać pewną szkatułkę i główną tego motywacją jest fakt, że… chcemy ją odzyskać.
Gra nie kiwnie nawet palcem, by narracyjnie wspomóc tak pieczołowicie przedstawiony świat, przez co w pewnym momencie cała produkcja zaczyna przypominać bezduszną wydmuszkę. Uczucie to nie towarzyszyło mi ani przez chwilę grając w bardzo podobny gameplayowo Mark of the Ninja. Tak bezwzględny gwałt wykonany na grze, której naprawdę niewiele brakowało, by zostać perłą długo zapadającą w pamięć, jest wielką sztuką.
Nawiasem mówiąc, nie do końca rozumiem dlaczego mając w ręku tak potężne narzędzie jakim jest silnik UbiArt nie zdecydowano się na realizację całej serii Chronicles przy jego użyciu. Nie jest to oczywiście zarzut, zwyczajnie chciałbym zobaczyć tę serię w konwencji kreskówkowej. Valiant Hearts udowodniło przecież, że da się w ten sposób przedstawić historię niebanalną i po stokroć głębszą od tej, której przysłuchujemy się w przerywnikach Assassin’s Creed Chronicles: China.
Takiej podróży się nie odmawia
Mimo wszystko, Assassin’s Creed Chronicles to cykl, na który warto spojrzeć przychylnym okiem zwłaszcza, że jego chiński epizod nie zawodzi. Nawet gracze, którzy na brzmienie słowa „asasyn” reagują wysypką, powinni znaleźć tu coś dla siebie. Oczywiście gra jest swym uniwersum przesiąknięta do cna, ale prócz skoków do siana i ukrywania w tłumie oferuje coś więcej.
Zgodnie z własnym sumieniem i ryzykując wkładanie kija w mrowisko śmiało mogę stwierdzić, że ten niewielki spin-off jest gatunkowo najlepszą skradanką w całej historii serii. Wolny od wszelkich upierdliwości typu czerstwych dialogów, czy znienawidzonego nawet przez największych fanów śledzenia przeciwników. Czysty w swej formie. Nienużący i zróżnicowany. Szkoda jedynie, że opowiada tak nieciekawą historię. Tak czy inaczej - ja swój bilet do Indii, a przede wszystkim Rosji już kupiłem.
Ocena końcowa:
- Ciekawa mechanika rozgrywki - odprężająca i wymagająca zarazem,
- bajeczne tła,
- zróżnicowani i wymagający przeciwnicy,
- motywujący system premiujący dobrą grę, niezależnie od preferowanego stylu,
- przepiękne przerywniki filmowe…
- …prezentujące nudną jak flaki z olejem opowieść,
- obiekty na pierwszym planie nie zawsze wyglądają dobrze,
- animacje nie zachwycają
Grafika: | zadowalający plus |
Dźwięk: | dobry |
Grywalność: | dobry |
Ocena ogólna: |
Komentarze
7Tylko ,ze wtedy bliżej byłoby jej do Tenchu.
Notabene - gry, której kontynuację bądź remake'a chyba się nie doczekam. I dziwi mnie ,ze nikt nie podejmuje się reaktywacji tej serii bo to genialna gra była.
cena bardziej pasuje do DLC