Przedziwna rzecz z tymi remasterami – niby wszyscy narzekamy na odgrzewane kotlety, a…potem i tak zajadamy się nimi ze smakiem. Podobnie jest z Burnout Paradise Remastered. I to nawet jeśli zmian jest tutaj jak na lekarstwo.
- to wciąż ten sam, rewelacyjny Burnout Paradise co kiedyś,; - sporej wielkości otwarty świat upchany wyścigami i dodatkowymi wyzwaniami,; - rozdzielczość 4K i 60 klatek na sekundę,; - wszystkie dodatki DLC w komplecie,; - tryb Burnout Party idealny do zabawy imprezowej,; - doskonała ścieżka muzyczna,; - brak mikrotransakcji,; - adrenalina, adrenalina i jeszcze raz adrenalina.
Minusy- to wciąż ta sama co 10 lat temu, tylko po graficznym liftingu,; - brak implementacji HDR,; - kraksom, choć nadal widowiskowy, brakuje większej ilości detali.
Fala remasterów zalewa rynek gier. Nieważne czy to pecet, PlayStation 4 czy Xbox One, teraz już każdy producent i wydawca chce uszczknąć co nieco z niezwykłej popularności tego fenomenu. Wszak kiedyś w te tytuły graliśmy, a mimo to nie wahamy się sięgnąć po nie ponownie. Cóż, najwyraźniej lubimy to co znamy i co nam „smakowało". Idealny przykład – niedawna premiera Shadow of the Colossus.
Dodajmy tylko „kolejna”, bo przecież ta produkcja Fumito Uedy doczekała się już drugiego odświeżenia. No ale skoro domagali się tego sami gracze….
Tej samej, niewysłowionej nostalgii zawdzięczamy ponoć powrót szalonych, napakowanych adrenaliną wyścigów Burnout Paradise. I choć takie ożywienie wspomnień niewątpliwie cieszy (szczególnie, że marki Burnout nie widzieliśmy już od dobrych 9 lat) to jednak w tym przypadku chciałoby się czegoś więcej. A już na pewno więcej niż tylko „lifting twarzy”.
Komu bije dzwon
Jeśli ktoś kazałby mi wskazać wyścigi, które w ciągu 30 lat mojej przygody z grami dostarczyły mi największych emocji, to Burnout Paradise znalazłby się na szczycie listy. Ktoś pewnie teraz zaraz powie, ale co to za wyścigi skoro wszystko co trzeba tu robić to trzymać palec na gazie i pruć do przodu.
A i owszem, ale przecież nikt nie powiedział, że wszystko musi być jak najwierniejszą symulacją. Dawny Burnout Paradise dawał niesamowitą frajdę nie tylko z pędzenia na złamanie karku w ogromnym, otwartym mieście Paradise City czy swobody wybierania z całej rzeczy dostępnych wyzwań, ale także z kolejno rozdawanych razów konkurentom, które kończyły się nader widowiskowymi dzwonami.
Świetnie oddane kraksy były zresztą wizytówką całej serii, czymś co nadawało jej niepowtarzalnego charakteru. Widzieć je ponownie, po takim długim czasie, i to w znacznie lepszej oprawie wizualnej, którą od pierwszych minut serwuje nam Burnout Paradise Remastered, to czysta przyjemność.
Ale frajdy dostarcza tu nie tylko rozwałka przeciwników. Nawet samo „lansowanie się” w jednym ze 150 dostępnych pojazdów sprawia radość. Szczególnie, że Paradise City pełne jest skrótów, szalonych wyskoków i wyzwań kaskaderskich. Ba, jest tu nawet opcja spowodowania jak największej destrukcji naszym dachującym autem.
Burnout Paradise Remastered ma jeszcze jeden, niezaprzeczalny atut – wprost niesamowite poczucie prędkości. Dopiero wszystko razem staje się mieszanką iście wybuchową. Mój 15-letni syn stwierdził nawet z powagą, po kilkudziesięciu minutach spędzonych z odświeżonym Burnoutem, że dziwi się, że żaden z nowych Need for Speedów nie potrafi dowieźć czegoś takiego.
Zawadiacki staruszek po liftingu
Ale żeby nie było nadto tych wszystkich „achów” i „ochów” muszę przypomnieć, że nie mówimy tu o absolutnej nowości, a odgrzewanym daniu. Burnout Paradise Remastered dostał może i rozdzielczość 4K, i lepsze tekstury, i 60 klatek na sekundę, ale poza tym to wciąż te same wyścigi co 10 lat temu. I to niestety czuć.
Wystarczy spojrzeć na mijane budynki, które „straszą” monotonią i niewielką ilością detali. Do tego dochodzi jeszcze brak jakiejkolwiek fabuły czy czegoś co mogłoby stanowić motywację do dalszych wyścigów. Samo odblokowywanie nowych pojazdów czy wbijanie trofek/osiągnięć dość szybko się potrafi się znudzić.
A już brak obsługi technologii HDR w remasterze uważam za grzech śmiertelny. Co jak co, ale w takim tytule jak Burnout Paradise Remastered mógł on zrobić naprawdę dobrą robotę.
Burnout Paradise Remastered – czy warto?
Bez dwóch zdań. Jeśli tylko kochałeś pierwsze, konsolowe Burnout Paradise to ta edycja nie tylko przypomni ci dawne czasy, ale także dostarczy taki ładunek adrenaliny, którego i 10 innych, obecnych produkcji nie byłoby w stanie zrównoważyć.
Ta nostalgia nie zadziała jednak zapewne w przypadku nowych, nieznających pierwowzoru graczy. Ale nawet im Burnout Paradise Remastered mógłby sprawić sporą niespodziankę. O ile tylko przymknie się oczy na pewne niedoskonałości i archaizmy.
Ocena końcowa Burnout Paradise Remastered:
- to wciąż ten sam, rewelacyjny Burnout Paradise co kiedyś
- sporej wielkości otwarty świat upchany wyścigami i dodatkowymi wyzwaniami
- rozdzielczość 4K i 60 klatek na sekundę
- wszystkie dodatki DLC w komplecie
- tryb Burnout Party idealny do zabawy imprezowej
- doskonała ścieżka muzyczna
- brak mikrotransakcji
- adrenalina, adrenalina i jeszcze raz adrenalina
- to wciąż ta sama co 10 lat temu, tylko po graficznym liftingu
- brak implementacji HDR
- kraksom, choć nadal widowiskowym, brakuje większej ilości detali
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
bardzo dobry - Grywalność:
dobry
Ocena ogólna:
Komentarze
8Nowe NFS mogą tylko się uczyć, jak fundować tyle zabawy.