Chińskie helikoptery na orbicie
Pojazdy w serii Call of Duty nigdy nie odgrywały pierwszorzędnej roli. A już na pewno nie zajmowały tak ważnego miejsca, jak – dajmy na to - w Battlefieldzie. Zaskoczyło mnie więc, że tym razem postanowiono umieścić kosmiczne myśliwce w samym centrum rozgrywki.
Główny bohater to przede wszystkim pilot i połowę misji wykonuje on siedząc za sterami swojej latającej bestii. W związku z tym pomyślałem więc, że pewnie przygotowano jakiś nowy mniej lub bardziej symulacyjny model sterowania pojazdami.
O, słodka naiwności! Zasiadłem za sterami mojego odrzutowego cudeńka najnowszej generacji i od razu poczułem się jak w domu. A konkretnie – jak w chińskim śmigłowcu z pierwszego Black Opsa. Albo jak w myśliwcu pionowego startu z drugiego Black Opsa. Albo jak w jakimikolwiek innym latającym pojeździe z Call of Duty.
To samo nieporadne obijanie się o przeszkody, ten sam niedoskonały system celowania… Jakieś zmiany może i są, ale w gruncie rzeczy jest to ta sama mechanika sprzed lat, która zresztą już u swoich początków była mocno wadliwa.
Można zarzucać twórcom Call of Duty, że w ogóle wprowadzają oni niewiele zmian w obszarze rozgrywki. Racja, ale o ile strzelaniny, chowanie się za osłonami czy celowanie do przeciwników od zawsze nie budziły zastrzeżeń, o tyle kierowanie latającymi wehikułami nigdy nie stało na szczególnie wysokim poziomie.
W Call of Duty: Infinite Warfare dorzucono jeszcze do sterowania myśliwcem opcję wyboru karabinu, rakiet i malunku na dziobie pojazdu. To trochę za mało, żeby utrzymać ciężar około połowy misji z kampanii dla pojedynczego gracza.
Wprawdzie bitwy kosmiczne wyglądają naprawdę imponująco i nie dziwi mnie wcale, że przy ich okazji Activision ma zamiar poeksperymentować z goglami VR (w osobnej misji, ściąganej dodatkowo z PSN), tym niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że koniec końców potraktowano je po macoszemu.
Dlaczego na przykład nie pokuszono się o wymyślenie zupełnie nowej mechaniki, która byłaby tym powiewem świeżości od dawna wyczekiwanym przez wielu fanów serii? Dlaczego nie wprowadzono nowego trybu do gry wieloosobowej, który byłby „CoDowym” odpowiednikiem Eskadry ze Star Wars: Battlefront? Dlaczego, dlaczego, dlaczego…?
Pytania można mnożyć w nieskończoność i wykrzykiwać ze złością w bezkresny kosmos Call of Duty: Infinite Warfare. Ale, jak wiadomo, odpowiedzi w próżni nie da się usłyszeć.
Szybko, szybciej, Call of Duty
O trybie wieloosobowym Call of Duty: Infinite Warfare trudno w zasadzie cokolwiek powiedzieć. I mówiąc „cokolwiek” mam na myśli trudność z jakąkolwiek oceną, czy to pozytywną czy negatywną.
Dzieje się tak głównie dlatego, że gra wieloosobowa w zasadzie niczym nie zaskakuje i kontynuuje ona przez jednych znienawidzoną, a przez innych uwielbianą tradycję Call of Duty. Natomiast warto przyjrzeć jej się bliżej, skoro w nowej odsłonie serii kampania sama siebie spycha na ostatni plan.
Zacznijmy więc od być może jedynego poważnego zarzutu, jaki można postawić grze sieciowej w nowej odsłonie flagowca Activision. Tradycja tradycją, konwencja konwencją, ale trochę razi w oczy nadmierne podobieństwo do Call of Duty: Black Ops III.
Bez wątpienia przyczynia się do tego niemal identyczny zestaw ruchów, w skład którego wchodzi między innymi bieganie po ścianach czy odrzutowe wślizgi. W gruncie rzeczy Call of Duty: Infinite Warfare nie dodaje od siebie prawie nic, jeśli chodzi o ogólny sposób poruszania się naszej postaci.
Za to pojawia się tutaj, oczywiście, cała pula nowych pukawek (zarówno klasycznie zbudowanych, jak i energetycznych), a także kolekcja przydatnych na polu bitwy gadżetów. Spośród tych ostatnich szczególnie zapadł mi w pamięć projektor czarnej dziury, która zasysa wszystko w polu rażenia, oraz energetyczna tarcza w kształcie kopuły.
Oprócz tego stworzono też system kombinezonów, które wybieramy przed misją niezależenie od klasy postaci. Każdy z tych strojów pozwala nam dopasować naszego bohatera do odpowiadającego nam stylu walki.
I tak opancerzenie szturmowca będzie najbardziej uniwersalnym, natomiast to należące do najemnika pozwoli nam wcielić się w rolę prawdziwego speca od ciężkiego uzbrojenia.
Do każdego z kombinezonów przypisana jest także specjalna broń, która aktywuje się po osiągnięciu określonego progu punktowego. Czasem jest to podwójny karabinek strzelający rykoszetującymi pociskami, innym razem potężna giwera smażąca przeciwników laserowym promieniem. I tutaj mamy, w czym wybierać.
Krótko mówiąc, w trybie wieloosobowym Call of Duty: Infinite Warfare znajdziemy wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać od nowej odsłony tej serii. Łącznie z niemal perfekcyjnie zaprojektowanymi mapami, które nie tylko charakteryzują się ciekawym rozkładem pomieszczeń i ukształtowaniem terenu, ale też wizualnie stanowią ucztę dla oczu.
To na nich właśnie rozgrywają się mecze, które w moim odczuciu są chyba jeszcze dynamiczniejsze, niż te z poprzednich odsłon cyklu. A dynamiczniejsze oznacza też szybsze. Czas więc trenować refleks, żeby móc dotrzymać kroku Call of Duty: Infinite Warfare.
Świeżość żywego trupa
Jak zwykle przy okazji Call of Duty muszę się z dużą sympatią odnieść do trybu zombie. Ale nie robię tego ani z nawyku, ani tym bardziej z poczucia obowiązku. Po prostu, podobnie jak w poprzednich odsłonach serii, także tutaj ten element rozgrywki wypada prawie nieskazitelnie dobrze.
Park rozrywki z lat osiemdziesiątych (bo w takich okolicznościach przyrody tym razem przychodzi nam odpierać ataki żywych trupów) nie jest wprawdzie tak awangardowy, jak miasto z międzywojnia wprowadzone w Call of Duty: Black Ops III, ale i tak potrafi on zauroczyć blaskiem różowych neonów i brzęczeniem automatów do gry.
Wprowadzono tu zupełnie nowe cztery postacie, które biorą udział w swoistego rodzaju „reality show” (choć może lepsze byłoby określenie „żywy film”) szalonego reżysera-sadysty.
Wcielając się w jednego z bohaterów, lądujemy we wspomnianym już parku Spaceland, gdzie przychodzi nam rozwikłać sekrety tego miejsca i wykorzystać jego ko(s)miczne pułapki do anihilacji kolejnych hord zombiaków.
Tym razem wprowadzono jednak też kilka nowinek, a wśród nich najciekawszą wydały mi się karty z umiejętnościami, które dobieramy z diabelskiej talii, a następnie są one nam losowo przydzielane podczas walki po uzyskaniu określonej liczby punktów (podobnie jak super-spluwy w trybie wieloosobowym).
Dzisiaj wszechświat, jutro...
Powiem to wprost, bo tak właśnie należy o tym mówić. Kampania dla pojedynczego gracza w Call of Duty: Infinite Warfare rozczarowuje. I to mocno. Ma ona wprawdzie swoje momenty, które robią naprawdę spore wrażenie, ale poza tym, to klasyka gatunku trochę bezsensownie wysłana w kosmos.
Owszem, sekwencje w stanie nieważkości czy też bitwy kosmiczne wprowadzają odrobinę orzeźwienia do mocno już wyświechtanej formuły, ale to jednak za mało w obliczu słabego scenariusza i monotonnych zadań pobocznych.
Co innego tryb wieloosobowy oraz zombie! One są w stanie z powodzeniem się wybronić. Wprawdzie i tutaj nowości znajdziemy tyle, co złota w złotówce, ale widocznie w tym przypadku nie trzeba ich wcale tak wiele.
Jeśli więc ktoś najbardziej ceni sobie w Call of Duty właśnie te tryby, to powinien być w dużej mierze usatysfakcjonowany nową odsłoną serii. Natomiast wielbiciele rozgrywki dla jednego gracza, mogą tylko trzymać kciuki za przyszłość słynnego cyklu strzelanin.
I być może to zaklinanie losu coś da. W końcu przykład Call of Duty: Infinite Warfare pokazuje wyraźnie, że przynajmniej w obszarze kampanii muszą w końcu nastąpić rewolucyjne zmiany. I coś czuję, że teraz możemy się ich wreszcie doczekać. Skąd ta śmiała hipoteza? Chociażby stąd, że trudno będzie znaleźć większego rekina do przeskoczenia, niż ten cały kosmos.
Ocena końcowa:
- mało nowatorski, ale świetny tryb wieloosobowy
- nowy system kombinezonów w grze sieciowej
- jak zwykle lekki, zabawny i wciągający tryb zombie
- kampania dla jednego gracza wciąż posiada urok starego, dobrego Call of Duty
- ...a jeśli chodzi o mechanikę, to po prostu jest starym Call of Duty
- przeniesienie akcji w kosmos niewiele zmienia, jeśli chodzi o rozgrywkę
- siermieżny i mocno przechodzony system sterowania myśliwcami
- mało wciągający scenariusz kampanii dla pojedynczego gracza
- drętwe dialogi
- misje poboczne projektowane "z rozdzielnika"
- przeciętne spolszczenie
- Grafika:
dobry - Dźwięk:
dobry plus - Grywalność:
dostateczny plus
Komentarze
14