Co tam Grenlandia, Panama. Trump chce wbić amerykańską flagę w Marsa
Nauka

Co tam Grenlandia, Panama. Trump chce wbić amerykańską flagę w Marsa

przeczytasz w 6 min.

Entuzjazm Donalda Trumpa po inauguracji jego drugiej prezydentury zdaje się nie mieć granic. Już jako prezydent zapowiedział, że zadba o to, żeby na Marsie jako pierwsza powiewała flaga z gwiazdkami i paskami. Czy jest to możliwe, jeszcze zanim Trump opuści urząd prezydenta?

Ze słów 47 prezydenta USA bardzo ucieszył się Elon Musk. Jego marzenie, by doprowadzić do lądowania człowieka na Marsie z pomocą produkowanych przez SpaceX rakiet Starship, znane jest od dawna. Musk nie jest co prawda pewien, czy uda mu się samemu polecieć na Czerwoną Planetę, ale w jednym z wywiadów stwierdził, że prawdopodobieństwo dotarcia człowieka na Marsa przed jego śmiercią wynosi 70 proc. Teraz może być o tym przekonany bardziej niż kiedykolwiek, choć ostatni test Starship nie poszedł pomyślnie.

Czy lot człowieka na Marsa jest w ogóle możliwy? A jeśli tak, to kiedy? Te najambitniejsze z planów Muska zakładają sprowadzenie tam nawet miliona osadników w ciągu najbliższych 20 lat. Niedawno usłyszeliśmy, że pierwsze rakiety SpaceX, najpierw bez ludzi, a potem z astronautami, polecą tam jeszcze przed 2030 r. Te plany idealnie wpisują się w to co powiedział Trump, który swój urząd prezydenta złoży w 2029 r. To on jeszcze za swojej pierwszej kadencji jako prezydenta USA powołał Siły Kosmiczne. Jednak też za jego pierwszej prezydentury społeczeństwo amerykańskie było mocno podzielone co do potrzeby kolonizacji Marsa. W sondażu Associated Press w 2019 r. tylko 3 na 10 pytanych postrzegało wysłanie ludzi na Marsa jako priorytet, a 4 na 10 uważało taką misję za nieistotną, a nawet w ogóle nieważną.

Dlaczego nie polecieliśmy na Marsa już wcześniej?

Mówi się, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A w przypadku misji kosmicznych są one bardzo ważne. Abstrahując od zagadnienia wiedzy związanej z długim pobytem w kosmosie, której NASA w czasach misji Apollo nie miała, już loty na Księżyc były gigantycznym nadszarpnięciem budżetu. NASA miała co prawda w latach 60. XX wieku złoty czas, największe dofinansowanie, ale to nie wystarczyło, by osiągnąć cel, jakim jest Mars. O eksploracji Czerwonej Planety myślał już Werner von Braun, który w 1952 r. napisał książkę Mars Project przedstawiającą plan wysłania 70 ludzi w 10 pojazdach. Co istotne, te ambitne plany prezentował człowiek, który pracował w czasach II wojny światowej dla reżimu nazistowskiego, a potem zapoczątkował marsz amerykanów na Księżyc. Łatwiej było jednak w tamtych czasach przestawiać ambitne plany, niż zapewnić odpowiednie technologie zdolne je zrealizować.

Lot na Marsa wymagał w XX w. ogromnych inwestycji, a ponieważ w tamtych czasach zdolna do tego była w zasadzie tylko NASA, także zgody Kongresu. Również dziś, gdyby NASA miała współpracować ze SpaceX przy lotach na Marsa, to Kongres musi przyznać jej odpowiednie dofinansowanie. A przecież tak niedawno za prezydentury Bidena przekierowano cały wysiłek na lądowanie na Księżycu. NASA jest teraz zaangażowana w księżycowy program Artemis, w którym o ironio SpaceX ma odegrać ważną rolę (budowa lądownika księżycowego). Kolejna tak szybka zmiana priorytetów nie będzie na rękę politykom.

Nieco ponad 50 lat temu NASA zrezygnowała nawet z dalszej realizacji programu Apollo, przekierowując potencjał na budowę wahadłowców, a z czasem, w przypadku eksploracji Marsa, na jego poznanie z pomocą bezzałogowych pojazdów. Dziś po Marsie jeżdżą łaziki wielkości małego samochodu, jeden z nich Perseverance zebrał nawet próbki gruntu. Te mają trafić na Ziemię, ale tu właśnie zaczynają się schody. Koszty takiej misji sięgające 11 miliardów dolarów są nie do przeskoczenia przez NASA. Rozważane są opcje tańsze, nawet z pomocą SpaceX czy konkurencyjnego Blue Origin, ale to wciąż wielomiliardowe koszty.


Amerykańska flaga trafiła na Marsa już wielokrotnie, choć jeszcze nigdy nie zatknął jej człowiek. Tu jako metalowa plakietka, która upamiętnia wydarzenia z 11 września 2001. Umieszczona na pokładzie łazika Spirit. (fot: NASA)

A przecież nawet najbardziej ekonomiczna misja załogowa na Marsa nie będzie tańsza. W 2016 r. podczas konferencji w Wiedniu przedstawiciel NASA przedstawił szacunki, które opiewały na 500 miliardów dolarów. Jakże więc NASA miałaby sama polecieć na Marsa, gdy mniejsze wydatki są problemem. Nawet taki, wydawałoby się drobiazg jak kombinezony kosmiczne, okazuje się kłopotem, czego dowodem są ubiegłoroczne problemy ze spacerami na zewnątrz Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Pieniądze to nie jedyny problem, który trzeba pokonać

Pozbycie się ograniczeń budżetowych to pierwsza przeszkoda, którą trzeba pokonać, by dotrzeć na Marsa. Tu pomocne mogą być firmy prywatne, które nie tylko bazują na dofinansowaniu z budżetu państwa poprzez NASA, ale też mają własne źródła dochodu lub dostęp do takowych. A także bardziej ekonomiczne rozwiązania transportowe. Takim jest właśnie SpaceX Starship, który od początku powstaje z myślą nawet kilkudziesięciokrotnego obniżenia kosztów wyniesienia towarów na orbitę, a to pierwszy krok w podróży czy to na Księżyc czy Marsa. Wsparcie prezydenta, który będzie mógł ułatwić choćby pokonanie przeszkód proceduralnych (dziś każdy lot testowy Starshipa wymaga zgody FAA, o którą nie jest łatwo), jest tu istotne.

Odpowiednie regulacje prawne, łatwiejsze do przeforsowania, gdy sprzyja im urzędujący prezydent. Przekierowanie środków budżetowych, które zostaną zaoszczędzone w innych dziedzinach (a jak wiemy optymalizacja budżetu USA to konik Donalda Trumpa), z pewnością przyśpieszą pierwszy lot człowieka na Marsa.

Większe pieniądze pozwolą szybciej dopracować odpowiednie technologie, w tym materiałowe, które są istotne przy podróży tysiąc razy dalszej niż lot na Księżyc. Pozostają oczywiście kwestie zdrowia astronautów (fizycznego, psychicznego), ich ochrony przed niekorzystnym promieniowaniem, zapewnienia odpowiedniego wyżywienia. Tu są konieczne testy, badania, których nie da się tak szybko przeprowadzić nawet z pomocą dzisiejszych superkomputerów. NASA prowadzi je od początku ery załogowej eksploracji kosmosu i wciąż ma wiele pytań. Z pewnością sporo ryzykujemy, bo niewiadomych przybywa (dotychczas najdłuższy pobyt człowieka w kosmosie i to blisko Ziemi, to 1,2 roku, ponad dwa razy krócej niż cała misja marsjańska), ale również misje Apollo wymagały dużej odwagi.

Nawet jeśli astronauci będą wyposażeni w najnowsze zdobycze technologii, lecąc na Marsa ruszają w nieznane. Dziś nawet załogowy lot na orbitę to wciąż wyzwanie, choć kolejne sukcesy przybliżają nas do rutyny. Bez odważnych decyzji, być może i takich, które wiążą się z wystawieniem zdrowia załogi pojazdu na ryzyko, ludzkość długo nie ruszy na Marsa.

Czy Starship jest już gotowy do lotu na Marsa? Czy wystarczy?

Sam lot na Marsa to z kolei pierwszy etap tak zwanej kolonizacji Czerwonej Planety. I choć Starship może być rakietą, która zawiezie ludzi na Marsa i stamtąd wróci, jest rakietą wciąż w fazie testów. SpaceX co prawda pracuje równolegle nad wieloma elementami Starshipa, nie tylko napędem, który jest poddawany publicznej ocenie w trakcie startów i lądowań, ale też awioniką, oprogramowaniem, komputerami. O tym wiele się nie mówi, ale z pewnością Starship nie jest już tylko latającą puszką ze zbiornikami paliwa i silnikami.

Program Starship wcale nie rozwija się powoli, jak postrzega to laik. Pierwszy testowy lot, tak zwanego Starhoppera, miał miejsce w lipcu 2019 r. Pierwszy lot gotowej już, dwuczłonowej rakiety Starship odbył się w kwietniu 2023 r. Dziś mamy za sobą siedem lotów testowych. SpaceX w ogólnym zarysie opanowało już dotarcie rakiety na orbitę i lądowanie obu członów, choć nie jednoczesne.

To wciąż mało z perspektywy doświadczenia, jakiego wymaga załogowy lot międzyplanetarny. Dziś Starship z pewnością nie jest gotów do lotu na Marsa, a nawet na Księżyc, nie mówiąc o rutynowych lotach na orbitę. Wciąż każda misja to ryzyko katastrofy takiej, jaka ostatnio przydarzyła się Starshipowi. Tempo eliminacji usterek rośnie co prawda szybciej niż w postępie liniowym, lecz trzeba jeszcze wielu misji testowych, zanim człowiek wsiądzie do tej rakiety. Równolegle rozwijany projekt NASA, czyli SLS, która ma najpierw zawieźć ludzi na Księżyc, nie dość, że bardzo się rozciąga w czasie, nie mówiąc już o absurdalnych kosztach (do 2025 r. około 100 miliardów dolarów), to jest uzależniony od firmy, która zbuduje lądownik. A jedną z nich może być właśnie SpaceX i zmodyfikowany górny człon Starshipa.

Ogromną pomocą dla SpaceX jest program lotów załogowych na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Tu firma zdobywa doświadczenie, które można bezpośrednio przełożyć na lot na Marsa. Jednakże taki lot będzie trwał nie dwa dni, a co najmniej 6 miesięcy (średnia odległość Ziemia-Mars to 225 milionów km, a trajektoria lotu jest jeszcze dłuższa, Perseverance musiał pokonać 472 miliony km). Potem około 18 miesięcy pobytu na planecie i znowu 6 miesięcy powrotu. Tę czasową rozpiskę można zmienić właśnie większymi inwestycjami, np. wysyłając dodatkowe zapasy paliwa, które ułatwią powrót w mniej korzystnym oknie startowym. Podobnie jeśli chodzi o komfort pobytu astronautów na Marsie - im więcej sprzętu otrzymają, tym lepiej stawią czoła pogodzie i warunkom na powierzchni. Czy jednak ten sprzęt okaże się niezawodny, podobnie jak rakieta, która prawdopodobnie dopiero podczas pierwszych lotów bezzałogowych na Marsa zostałaby przetestowana na okoliczność tak długiego pobytu w kosmosie? Odpowiedź twierdząca może być dziś tylko teoretyczna. 

A trzeba pamiętać, że dotarcie na Marsa to tylko część sukcesu. Astronauci muszą dysponować odpowiednim sprzętem do wybudowania bazy (być może podziemnej), sprzętem do wytworzenia tlenu, energii (proponowane są niewielkie reaktory atomowe), nie mówiąc już o żywności. Tu wieloletnie prace różnych oddziałów NASA i innych firm zaangażowanych już w eksplorację kosmosu, byłyby uzupełnieniem wkładu SpaceX.

Czy za czasów Trumpa człowiek zatknie flagę na Marsie? I po co?

Mimo wspomnianego entuzjazmu prezydenta i Elona Muska, trudno odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, ale też zaprzeczyć. Do końca prezydentury pozostały cztery lata. SpaceX musi nauczyć się nie tylko niezawodnie latać na orbitę Ziemi i z powrotem, ale zrobić to też w przypadku innego ciała niebieskiego. Mimo prawdopodobnego przesunięcia nacisku na misje marsjańskie przez administrację Trumpa, lot na Księżyc wydaje się bardzo dobrym etapem testowym, który trudno pominąć.

Greg Autry, który za poprzedniej kadencji Donalda Trumpa był łącznikiem pomiędzy Białym Domem a NASA, bardzo optymistycznie patrzy na terminarz zakładający lądowanie człowieka na Marsie do 2029 r. Jak uważa - wystarczy, że rząd nie będzie kładł kłód pod nogi Elonowi Muskowi. Ten w ubiegłym roku zapowiedział załogowe lądowanie na Marsie w 2028 r. To znacznie wcześniej niż dotychczasowe plany NASA, które jako prawdopodobną datę uważają 2035 r., co jest i tak bardzo zaskakujące skoro plan przywiezienia próbek z Marsa wpisuje się w podobne okienko czasowe, a nawet późniejsze.

Niezależnie od tego, czy flaga USA zostanie wbita w grunt marsjański przed końcem dekady, warto odpowiedzieć sobie na pytanie - po co tak Trumpowi zależy na tym Marsie. To coś więcej niż rozwinięcie wizji Muska, a zresztą nie tylko jego wizji, która zakłada, że ludzkość w pewnym momencie będzie zmuszona do przeniesienia się choćby częściowo na inne planety czy orbitę.

To także realizacja ambicji Trumpa polegających na uczynieniu Marsa kolejnym etapem w Amerykańskiej eksploracji. Ten ma się stać w pewnym sensie nowym dzikim zachodem, co sugerował już dr Robert Zubrin. Ten inżynier i zwolennik kolonizacji Marsa, już w połowie lat 90. XX w. roztaczał wizję misji, na której bazują dzisiejsze plany SpaceX. Trump zgodnie z hasłem „Make America great again” chce zadbać o absolutne przywództwo USA na Ziemi, ale i w kosmosie. Dlatego tak ważne jest dla Trumpa, by amerykanie byli pierwszymi ludźmi na Marsie. To przekonanie podsyca z pewnością wpływ Elona Muska.

Obecnie w przypadku eksploracji Marsa dominuje USA, ale w blokach startowych do załogowego wyścigu na Czerwoną Planetę chcą stanąć także Chiny, a w przyszłości Europa i Indie. Zdobycie, jak to często się określa, tego odległego przyczółku, będzie istotnym etapem w drodze do eksploracji całego Układu Słonecznego. Gdy człowiek zdoła dotrzeć na Marsa i wrócić będzie to oznaczało pokonanie wielu przeszkód technologicznych, nowe urządzenia budowane najpierw z myślą o Marsie przydadzą się i na Ziemi. Skorzysta tu energetyka, medycyna, przemysł spożywczy. Mars może stać się też źródłem zasobów potrzebnych na Ziemi, ale bardziej istotne jest to, że docierając do niego, nauczymy się także dobrze latać w kosmosie na krótsze dystanse. A o tym człowiek marzy od dawna.

Źródło: inf. własna

Komentarze

2
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    losiaczek1
    3
    Z ekonomicznego punktu widzenia lepiej zacząć od księżyca. Jest bliżej i ma wiele cennych surowców. Mars to raczej ze względów ambicjonalnych tak jak podczas zimnej wojny był księżyc.
    • avatar
      FranzMauser
      0
      Lepiej niech ten pomarańczowy starzec, tę flagę w odbyt sobie wsadzi, jak będzie miał zatwardzenie, bardziej mu się przyda.

      Witaj!

      Niedługo wyłaczymy stare logowanie.
      Logowanie będzie możliwe tylko przez 1Login.

      Połącz konto już teraz.

      Zaloguj przez 1Login