Dragon Ball Z: Battle of Z (X360) – gorzki smak niespełnionych obietnic
Udanej produkcji z uniwersum Dragon Ball wypatruje już od dłuższego czasu. Niestety wraz z premierą Battle of Z moje czekanie wcale nie dobiegło końca.
przyjemna dla oka oprawa graficzna; mnóstwo postaci do wyboru; system kart modyfikujących statystyki wojownika; walki z ogromnymi bossami; szybka i dynamiczna rozgrywka w sieci
Minusymonotonna i nudna dla pojedynczego gracza; fabuła potraktowana po macoszemu; brak kanapowego trybu kooperacji i versus; sporadyczne problemy z kamerą
Sam siebie oszukałem. Było się trzeba nie podniecać, było nie wypatrywać. Problem w tym, iż już od pierwszych zapowiedzi i filmików przedstawiających zapisy z rozgrywki, Battle of Z rysował się na moim horyzoncie na podobieństwo nowej nadziei gier spod szyldu Dragon Ball. Może i nie idealnej, ale dalekiej pod względem oprawy graficznej od plastikowej kiczowatości dwóch odsłon Raging Blast, i co najmniej tak samo grywalnej jak bliski mojemu sercu Tenkaichi Tag Team z PlayStation Portable. Mając jednak za sobą kampanię dla pojedynczego gracza i szereg starć w sieci w Battle of Z stwierdzam, iż najnowszą odsłonę przemielonej już na wszelkie możliwe sposoby historii o Goku ciężko jest mi tak po prawdzie polecić komukolwiek.
Dragon Ball Z: Ekipa z Z
O serii Dragon Ball słyszał już chyba każdy. Nawet jeśli ktoś fanem tego konkretnego uniwersum nie jest, zmagania pociesznego „Songoku” w ten czy też inny sposób po prostu muszą być mu znane. Gier opartych o licencję popularnego serialu było już całe mnóstwo, za każdym razem pozwalając nam na wcielenie się w jedną z wielu postaci z tego uniwersum i sklepanie masek całej reszcie - w dwóch i pół wymiarach, bądź też na otwartej mapie i kamerą zza pleców wybranej postaci. Chociaż osobiście zaliczyłbym się do grupy entuzjastów tego pierwszego rozwiązania, Battle of Z twardo stawia na to drugie. Cóż począć - najwidoczniej hajs zgadza się twórcom o wiele lepiej podczas dreptania tą ścieżką. W ten oto sposób, w trybie domniemanej zabawy dla pojedynczego gracza, szpila przeciąga nas przez ok. 40 różnych, mniej lub bardziej ciekawych starć. Dokładnie w takiej konfiguracji gra miesza ze sobą potężną liczbę ponad 70 dostępnych wojowników (uwzględniającą jednak np. kilka transformacji Goku jako osobną postać) i obecnych w produkcji miejscówek na wszelkie możliwe sposoby. Chociaż od czasu do czasu pojawiają się tu jakieś imitacje przerywników filmowych i widoczne na ekranie postaci wymienią ze sobą kilka zdań, nazwanie tego kalejdoskopu kultowych z Dragon Balla scen pełnoprawną narracją to obraza dla gier faktycznie dbających o swoją warstwę fabularną. Nie to, żeby opowieść stanowiła jakąś istotną część którejkolwiek z bijatyk. Kłopot w tym, iż ogrywając Battle of Z czuć silny posmak niedbalstwa i lekceważącego odejścia w stylu „przecież każdy to już zna”. Nie zdziwię się, gdy dowolny fan serii opisane powyżej zagranie odbierze jako zwykłą profanację. Co gorsza, dla laików niezaznajomionych ze złotowłosymi wojownikami papka ta może okazać się równie niezjadliwa. Tym bardziej twórcom należą się szczere wyrazy podziwu, iż przed premierą gry udało się jeszcze zrobić z tego misz-maszu pełnoprawny trailer produkcji skupiający się właśnie na fabule. Najprawdziwsze „coś” z „niczego”.
Kaioken!
Poziom przyjemności, jaki czerpać można z rozgrywek w Batlle of Z uzależniony jest w zasadzie od dwóch czynników. Jeśli w duchu modliłeś się o możliwość kanapowego poobijania się ze znajomymi, zwiększania poziomu mocy podczas rozgrywki, rozbudowany system walki i przechodzenie przez wszystkie poziomy Super Sayiana w trakcie starcia, to… nowy Dragon Ball absolutnie nie jest grą dla Ciebie. Nie znajdziesz tu bowiem żadnego z wymienionych elementów, bo gra całą swoją uwagę skierowuje w zupełnie inną stronę. Kilka trybów online rzucających na siebie do 8 graczy naraz, niesamowicie szybka rozgrywka ocierająca się zbyt często o zwykły chaos i klasy postaci, dzielące zgromadzoną tu ekipę na typowych wojowników, entuzjastów miotania energetycznymi pociskami, charakterystycznych dla MMO „lekarzy” i gości zakłócających umiejętności specjalne innych – oto cała kwintesencja Batlle of Z. Dorzucając do tego szereg kart zmieniających statystyki naszego ulubieńca jak i możliwych do wykorzystania w bitwie przedmiotów, można pokusić się nawet o stwierdzenie, iż odpowiedni dobór ekipy i taktyka to tutaj klucz do zwycięstwa. Szkoda tylko, iż nawet najlepiej przygotowany plan jak i super obeznani z klawiszologią wojownicy nic nie znaczą wobec kaprysów pana kamerzysty. Ten bowiem musi mieć naprawdę dobry powód i humor, by nie utrudniać nam walki. Ba, czasami nawet, pomimo swoich wyraźnie nieszczerych chęci, olbrzymią trudność sprawia mu skupienie uwagi i zwyczajnie nie daje rady dotrzymać kroku latającym wszędzie graczom. Nie ważne więc, czy naparzamy się w standardowym trybie 4 na 4, czy też wszyscy równo się okładamy, zbieramy punkty w Score Battle bądź ganiamy za Smoczymi Kulami w Dragon Ball Grab, wariująca kamera, szwankujący system przeskakiwania pomiędzy namierzonymi przeciwnikami i nieopanowane szaleństwo często odbierają nam wszelką przyjemność płynącą z rozgrywki.
Kiedy to jednak samotna zabawa potrafi trącić tu potężnym sandałem, tempo rozgrywek w sieci przyjemnie podgrzewa atmosferę w tym i tak pokręconym już kociołku. Wtedy i chyba tylko wtedy nie przejmowałem się już ubogim repertuarem ruchów, czy też brakiem możliwości wskoczenia na wyższy poziom mocy. Energetyczne kule przecinały niebo, przeciwnicy posyłani byli z jednej strony mapy na drugą, a w finale herszt bandy zgarniał zsynchronizowane kombo od całej drużyny. Jeśli ktoś nie przepada zaś za rywalizacją, w trybie wieloosobowym Battle of Z można też łączyć swoje siły w kooperacji. Ukierunkowanie produkcji na zabawę po „kablu” widać więc jak na dłoni. Niezłe wykonanie tego elementu jest jedną z tych niewielu rzeczy, które naprawdę cieszą.
SūpāSaiya-jinGoddo!
Przyjemne chwile spędzone przy trybie gry wieloosobowej nie są jednak wstanie zamaskować problemów najnowszej bijatyki z logo Dragon Ball na okładce. Pomimo całkiem sporej liczby dostępnych wojowników, równie pięknej co i stacjonarna odsłona wersji na PS Vita czy bitew z ogromniastymi bossami, osoby wychowane na hicie z RTL 7 (obowiązkowo z polskim lektorem nałożonym na francuski dubbing) bankowo mają już w swojej kolekcji lepsze produkcje z blondaskami w roli głównej. W Battle of Z boli mnie przede wszystkim prostacki system walki, a specjalnych i iście odjechanych ataków jest tu zdecydowanie zbyt mało. Grając samotnie zabija nas monotonia, a w większej grupie chwilami trudno jest ogarnąć totalny chaos widoczny na ekranie. Nie takiego Dragon Balla pamiętam i nie z takim Goku się wychowałem. Czekam więc dalej na perfekcyjną produkcję z tej serii, chociaż obawiam się, iż wkrótce moja fanowska cierpliwość definitywnie dobiegnie końca.
Moja ocena: | |
Grafika: | słaby plus |
Dźwięk: | słaby plus |
Grywalność: | słaby plus |
Ogólna ocena: | |
Orientacyjna cena w dniu publikacji testu: 199 zł | |
Komentarze
10