„Najdłuższa podróż” sprawiła, że inaczej zaczęliśmy patrzeć na historie w grach komputerowych. Czy po 15 latach opowieść o Równowadze nadal może nas zaskoczyć?
bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części; przepiękna oprawa graficzna i dźwiękowa; prosty interfejs
Minusyfabuła w pierwszym odcinku ograniczona do minimum; bardzo powolne poruszanie się postaci; brak intuicyjnej mapy; brak polskiej lokalizacji
Nostalgiczna podróż w przeszłość
Ragnar Tørnquist to człowiek okrutny. W 2006 roku zakończył „Dreamfall” w sposób zupełnie niejasny, a pozostawiwszy tak ogromny niedosyt na kontynuację gry kazał nam czekać aż 8 lat! Doskonale pamiętam, jak wyszarpywałam z sieci strzępki informacji o tym, co mogło stać się z bohaterami gry, śledziłam z zapartym tchem każdą wypowiedź publikowaną przez niego na blogu. Potem.... po prostu zapomniałam. A zapomnienie przez fanów to chyba najgorsze, co może wydarzyć się jakiejkolwiek grze, bo to przecież oni są integralną częścią świata gry. Uczestniczą w rozgrywce, to od nich zależy ukończenie jej, w przeciwieństwie do filmu czy książki, które są już produktem skończonym w momencie nabycia. Sam „Dreamfall” powrócił do mnie nagle, w październiku tego roku, kiedy ogłoszono, że za 3 tygodnie odbędzie się premiera pierwszego odcinka „Dreamfall Chapters”. To było niczym wcześniejszy prezent świąteczny. Zakochałam się w wypuszczonym przy tej okazji zwiastunie, wypełnionym nostalgiczną muzyką, przepiękną grafiką i klimatem. Tym samym, który towarzyszył mi w latach 90-tych, kiedy to z uporem maniaka bez końca przechodziłam „Najdłuższą podróż”, czyli pierwszą część serii. Nie miałam innego wyjścia, niż czekać na koniec miesiąca, by móc znowu powrócić do tego świata, zakurzonego i zapomnianego.
Ciąg dalszy nastąpi(ł)
„Dreamfall Chapters” to bezpośrednia kontynuacja poprzedniej części „Dreamfall”, nawiązująca bardzo mocno do całej serii o Równowadze, o światach Stark i Arkadii. Tym, którzy swoją przygodę z Zoë Castillo rozpoczynają po raz pierwszy, polecam zapoznanie się z przynajmniej poprzednim tytułem, choć najlepszy odbiór fabularny nastąpi z pewnością po zagraniu w „Najdłuższą podróż”, stareńką, ale niewątpliwie kultową, przygodówkę point'n'click z 1999 roku. Kontynuację „Dreamfall” zapowiedziano szybko, lecz z powodu różnych zawirowań i prac nad innymi projektami, bardzo długo przyszło nam czekać. Sama gra powstała dzięki kampanii zbiórce na platformie Kickstarter, a wymaganą kwotę 850 tysięcy dolarów uzyskano... po 8 dniach od rozpoczęcia akcji. W dzień jej zakończenia kwota wynosiła ponad półtora miliona dolarów. W październiku, czyli siedem miesięcy po zamknięciu kampanii, powstał pierwszy z pięciu odcinków, „Book One: Reborn”.
Pierwszy epizod rozpoczyna się krótko po wydarzeniach z poprzedniej części. Ciało Zoë Castillo, podłączone do aparatury nazwanej Konsolą Snów, znajduje w śpiączce, jej umysł lub też dusza przebywa w Krainie Snów, obszarze pomiędzy Stark i Arkadią. Zoë stara się ratować tych, którzy zabrnęli w swoich snach zbyt daleko i uzależnili się od przełomowego medium rozrywkowego, czyli właśnie Konsoli Snów. Ale rola Zoë w opowieści o Równowadze nie może się tak skończyć – dziewczyna dowiaduje się, że musi się obudzić i do końca opowiedzieć swoją historię. Od gracza zależy, w jaki sposób Zoë się obudzi – może on wybrać dwie ścieżki: taką, w której jest dawna Zoë oraz taką, w której jest ona kimś innym, alternatywą siebie. I właśnie od tego momentu, od powrotu do Stark – świata techniki i nauki, rozpoczynamy właściwą kontynuację „opowieści Śniącej”...
… lub przynajmniej byłoby tak, gdyby nie kompletny brak fabuły towarzyszący graczowi do końca odcinka. Tak jak w przypadku wcześniej recenzowanej przeze mnie „Gry o tron” i tutaj odcinek pierwszy ma charakter wprowadzający. Musimy na nowo nauczyć się być Zoë, ponieważ i ona sama musi się tego nauczyć. Żegnamy się z Casablanką, teraz przebywamy w Propaście – ogromnym, nieprzyjaznym mieście, w którym na każdym kroku trafić można na funkcjonariuszy OKA, a na ścianach migają kolorowe reklamy wciąż popularnej Konsoli Snów. Mimo wszystko fabuły w grze jest jak na lekarstwo, a największym wydarzeniem jest wybór lunchu i dostarczenie go chłopakowi Zoë. Co tak naprawdę nie jest wcale proste, bo ten obszar Propastu, po którym przyjdzie nam się poruszać, jest dość spory i koszmarnie nieintuicyjny. Mapy interfejs nie posiada, a jedyną możliwością poznania położenia Zoë jest interakcja z porozrzucanymi gdzieniegdzie planami, na których siedzi dumnie „Crowboy” i informuje, jak się dostać do docelowej lokacji. Ale owe mapy są kompletnie nieczytelne, nie odzwierciedlają rzeczywistego obrazu miasta, kończy się więc na tym, że zmuszeni jesteśmy biegać w kółko i mieć nadzieję, że kiedyś sama Zoë powie nam, że jesteśmy w dobrym miejscu. Napomknę jeszcze może, że nasza bohaterka biega bardzo, baaardzo powoli.
„W końcu kto tu jest wybrańcem?”
Oprócz Zoë, przyjdzie nam wcielić się ponownie w Kiana Alvane, apostoła, którym kierowaliśmy w poprzedniej części. Po rzekomej zdradzie i sprzymierzeniu się z rebeliantami w Markurii, zostaje on wtrącony do więzienia i oczekuje na proces. Ale jako wierna fanka biednej, poharatanej przez los niedoszłej Strażniczki Równowagi wierzę szczerze, że twórcy nie zapomnieli o swojej najważniejszej podopiecznej. Chodzi oczywiście o April Ryan, wraz z którą rozpoczęliśmy naszą przygodę w latach 90-tych. W Internecie krążą różne spekulacje związane z jej rzekomą śmiercią, a animacja rozpoczynająca „Book One” jest dość niejasna i może być interpretowana na różne sposoby. Liczę na to, że wątek April nie zostanie brutalnie zakończony przez twórców, bo z pewnością jest jedną z najciekawszych bohaterek w grach komputerowych.
Wspomniałam przed chwilą o możliwości wyboru dwóch ścieżek. O ile pozorna nieliniowość jest dość popularnym zabiegiem stosowanym w grach przygodowych i przoduje w tym studio Telltale, to w „Dreamfall Chapters” rzeczywiście widzimy, że nasz wybór niesie ze sobą jakieś konsekwencje. Zoë przed przebudzeniem się ze śpiączki wybiera, kim pragnie być i to nasz wybór rzutuje na jej wygląd, jej stanowisko pracy oraz światopogląd. Co prawda ścieżki są zaledwie dwie, ale czekają na gracza mniejsze wybory, które mają mieć wpływ na wydarzenia w kolejnych odcinkach – podobno nawet wybór posiłku dla Rezy ma jakieś dalsze znaczenie fabularne. Zapowiada się zdecydowanie lepiej niż w, na przykład, „The Walking Dead”, gdzie nasz wybór ograniczał się jedynie do kolejności, w której zginą kolejni towarzysze Lee.
Graficzne i muzyczne arcydzieło
Graficznie gra prezentuje się naprawdę przepięknie. Miasto Propast jest bardzo futurystyczne, z bijącymi wszędzie po oczach neonami. Pogrążone w półmroku przywodzi na myśl takie filmy, jak „Blade Runner” albo „Ghost in the Shell”. Jest też przy okazji bardzo azjatyckie – wszędzie wiszą lampiony, a na każdym kroku macha do nas obnośny sprzedawca jedzenia. Wszystkie te elementy tworzą niesamowity klimat i liczę na to, że w kolejnym odcinku będzie można zwiedzić inne zakątki Propastu. Również więzienie w Markurii, w którym przyjdzie nam przez chwilę przebywać jako Kian prezentuje się okazale i majestatycznie w swojej surowości. Choć zwiedzimy tylko kilka lokacji, w tym Propast, więzienie, mieszkanie Zoë czy samą Krainę Snów, wszystkie one robią niesamowite wrażenie i są ucztą dla oczu. Gorzej wygląda sprawa z postaciami. Modele poruszają się sztywno, jakby ktoś im kij... em dał po głowie. I choć Zoë wygląda prześlicznie – mogłabym gapić się na nią godzinami, to na pozostałych jakby zabrakło czasu. Reza Temiz, chłopak bohaterki, wygląda zdecydowanie gorzej od swojego wcielenia w „Dreamfall” z 2006 roku. Tam, pomimo niewielu tekstur, miał nawet przyjemną twarz – w „Book One: Reborn” wygląda jak smutny człekokształtny w okularach. Szkoda, bo przecież grę, jeśli wierzyć Tørnquistowi, przygotowywano aż osiem lat! Ale zawsze można pocieszyć oko i popatrzeć na Zoë.
Oczywiście można także jej posłuchać. Choć wydaje mi się, że jej głos podkłada inna aktorka, jest to zmiana na plus. Żałuje tylko, że nie jest planowana polska lokalizacja – przyzwyczaiłam się do Edyty Olszówki w roli April Ryan. A mówiąc już o głosach, nie sposób nie wspomnieć o całej reszcie oprawy dźwiękowej. Ta jest wręcz fenomenalna, tak samo zresztą jak w poprzednich częściach. Nowoczesne partie elektroniczne przeplatają się z delikatnymi dźwiękami rodem z baśni. Miękki, prawie nostalgiczny kobiecy wokal jest dobrany doskonale oraz sprawia, że samej ścieżki dźwiękowej można słuchać długo po zakończeniu gry. Nawet teraz, kiedy jestem dawno po ukończeniu „Reborn”, słucham kolejnych utworów i ze zniecierpliwieniem czekam na więcej. Magia w każdej z odsłon „Najdłuższej podróży” była mocno obecna, a muzyka jeszcze bardziej ją podkreślała. Podobnie zresztą podkreśla ją ogólnie pojęty minimalizm. Choć sam interfejs jest dość ubogi, bo składa się zaledwie z małego dziennika Zoë, spisu zadań do wykonania oraz ekwipunku, nie wydaje się to przeszkadzać. Podobnie wyglądało to w poprzedniej części, i wcześniej – w samej „Najdłuższej podróży”. Ten typ interfejsu w swojej prostocie zapewnia wszystko, co powinna mieć gra przygodowa. Podoba mi się również sposób, w jaki rozwiązano kwestię dialogów. Możliwe odpowiedzi są jakby zawieszone w przestrzeni – krótkie słowa, na przykład „Who? When? Where?”, po najechaniu na które Zoë tłumaczy się, co ma właściwie na myśli. Choć wykorzystywano ten zabieg „skrótów myślowych wcześniej”, np. w tytułach BioWare, to graficzne zawieszenie słów na ekranie daje przyjemny efekt, takiego właśnie „zaspania”, bo wtedy ekran nieco się przyciemnia.
Chleba, igrzysk i... April Ryan!
Należy pamiętać, że „Dreamfall: Chapters” nie jest produktem skończonym. Otrzymaliśmy dopiero pierwszy odcinek, i to po ośmiu latach oczekiwania. Twórcy musieli więc stworzyć dobrą podstawę do wprowadzenia gracza na nowo w ten świat, by nie pozwolić mu się zagubić w zawirowaniach fabularnych. Postanowili odstawić, chwilowo, historię na bok i skupić się na stworzeniu emocjonalnej więzi z bohaterami, kochanymi lub zupełnie nieznanymi. Całość okrasili przepiękną oprawą graficzną oraz fenomenalną, klimatyczną muzyką. I choć nie obyło się bez zgrzytów „Reborn” to tak naprawdę doskonały pretekst do przypomnienia sobie „Dreamfall” oraz „Najdłuższej Podróży”, do ponownego wysłuchania opowieści o Równowadze i zatraceniu się w niej. Z zapartym tchem oczekuję na drugi odcinek, zatytułowany „Book Two: Rebels”. Chcemy April Ryan!
Ocena: | |
Grafika: | dobry |
Dźwięk: | super |
Grywalność: | zadowalający |
Ogólna ocena: | |
Komentarze
13chociaż na pewno to rozwiązanie które przyjęto przy nowym dreamfall jest lepsze niż to co zrobił blizzard ze starcraftem gdzie za każda cześć musimy dopłacać, ale po przejściu pierwszej części ( moim zdaniem zbyt krótkiej) człowiek jest sfrustrowany ze czekał na to 8 lat i dalej musi czekać żeby dowiedzieć sie jak potoczą się losy w grze
ja już nie mogę wytrzymać, co dzień sprawdzam steama czy jest info o wydaniu księgi nr 2