27, 28 stycznia i 1 lutego to rocznice trzech tragedii NASA. Pożaru kapsuły Apollo 1 w 1967, katastrof promów Challenger w 1986 i Columbia w 2003.
W ostatnich dniach mieliśmy trzy rocznice tragicznych w skutkach wydarzeń, których ofiarami byli ludzie. Mowa o katastrofie promu Challenger z 1986 roku, która wyhamowała na ponad 2 lata amerykański program kosmiczny w tym wyniesienie teleskopu Hubble'a i sondy Galileo na orbitę. A także o wypadku Apollo 1 prawie 20 lat wcześniej, który jednak nie powstrzymał programu wysłania człowieka na Księżyc w 1969 roku, a jedynie opóźnił cały projekt. W tych wypadkach zginęło 10 osób, a to tylko wierzchołek góry lodowej - długiej listy ludzi, którzy poświęcili swoje życie w imię postępu w eksploracji Kosmosu. 1 lutego mamy 14 rocznicę katastrofy innego promu, Columbia.
Czy te wypadki były konieczne, czy inaczej się nie da zdobywać Kosmosu? A może już wyczerpaliśmy limit nieszczęść, choć mam obawy, że jeszcze nie otrzymaliśmy ostatecznego rachunku.
Tym razem to tylko eksplozja rakiety bez ludzkiej załogi
Pieniądze, jak bardzo by nie były potrzebne, to tylko pieniądze, dlatego fiasko bezzałogowej misji kosmicznej nie dotyka nas tak bardzo jak historie, które kończą się śmiercią ludzi. Eksploracja Kosmosu w jej początkach, a my nadal jesteśmy na tym etapie, zbiera krwawe żniwo. Ofiarami są nie tylko załogi pojazdów, ale też członkowie ekip pracujących przy budowie i testowaniu pojazdów na Ziemi. Katastrofy miały miejsce nie tylko po starcie rakiet czy podczas lądowania, bardzo wiele ofiar to astronauci i kosmonauci, którzy nawet nie oderwali się od Ziemi.
Apollo 1, Challenger i Columbia - rocznice tragicznych wydarzeń
27 stycznia 1967 roku trzech panów, Gus Grissom, Ed White oraz Roger Chaffee, z radosnymi minami zasiadło we wnętrzu modułu dowodzenia Apollo 1, by odbyć jeden z przedstartowych testów w ramach programu prowadzącego do lądowania na Księżycu. Mimo pozytywnego nastawienia, towarzyszył im na pewno ogromny stres, wszakże już w trakcie poprzednich programów Gemini i Mercury zdarzały się wypadki.
Zasiedli przed sterami i… nigdy nie polecieli w Kosmos. Nie dlatego, że był to tylko test, a misję ostatecznie odwołano. W trakcie testów wybuchł pożar w module dowodzenia i wszyscy nieszczęśliwie zginęli dusząc się wewnątrz kapsuły. W tamtych czasach byliśmy pionierami we wszystkim, testów często nie dawało się przeprowadzić inaczej niż „na mokro”, a o wsparciu komputerów w symulowaniu misji (bo były już wykorzystywane do części obliczeń) nie było co marzyć.
Każdy pewnie widział oparty na faktach film Apollo 13, w którym bohaterowie w Kosmosie i na Ziemi starają się w pocie czoła wyjaśnić przyczyny usterki i zaplanować pomyślne lądowanie. Tamta historia zakończyła się mimo wszystko sukcesem, między innymi dzięki poświęceniu załogi Apollo 1, która zmusiła inżynierów do poważnego przeanalizowania słabych stron konstrukcji modułu dowodzenia w pojazdach Apollo.
By uczcić 50 rocznicę tamtych wydarzeń, NASA przygotowała pamiątkowe wideo, które zawiera także rzadkie i wcześniej nie pokazywane zdjęcia. W turystycznym kompleksie Centrum Kosmicznego Kennedy’ego na Florydzie wystawiono na pokaz zniszczoną pokrywę włazu do modułu dowodzenia Apollo 1. Kawał żelastwa, który stanowił w chwili pożaru barierę nie do przebycia. Jego otwarcie wymagało co najmniej 90 sekund, a załoga nie żyła już po kilkunastu sekundach.
19 lat później, a 14 lat po zakończeniu programu Apollo, zimna wojna miała się ku końcowi. Rosjanie rozpoczęli budowę swojej stacji kosmicznej Mir, a Amerykanie w najlepsze cieszyli się sukcesami programu wahadłowców kosmicznych. Kosztownego, ale jednak udanego. Prom Challenger uległ katastrofie 28 stycznia 1986 roku w 73 sekundzie lotu, a niektórzy z Czytelników być może mieli okazję oglądać przekaz w telewizji. Wszystkie 7 osób stanowiących załogę misji STS-51-L, w tym pierwsza kobieta nauczycielka wysłana w Kosmos, Christa Mc Auliffe, zginęło kilkadziesiąt sekund po starcie.
W całej załodze były dwie kobiety - kolejną była Judith Resnik, i pięciu mężczyzn - Michael J. Smith, Dick Scobee, Ronald E. McNair, Ellison Onizuka i Gregory Jarvis.
Katastrowa odbiła się szerokim echem w mediach, stała się także przyczynkiem do szerszego otwarcia NASA na opinię publiczną w kolejnych latach. Komisja badająca przyczyny katastrofy przygotowała kilkadziesiąt zaleceń, które administracja Ronalda Reagana kazała wdrożyć przed kolejną misją wahadłowca pod koniec 1988 roku.
Załoga STS-107 podczas testów postępowania w sytuacjach awaryjnych - na wiele się nie zdały
Te poprawki nie uchroniły NASA przed kolejną ofiarą złożoną z żyć kolejnej siódemki astronautów, którzy zginęli 1 lutego 2003 roku w trakcie atmosferycznej fazy lądowania promu Columbia. Podczas analiz wyszła na jaw niepraktyczność systemu zawieszenia rakiet wynoszących wahadłowiec na orbitę i inne słabości konstrukcji i izolacji termicznej. Wcześniej bagatelizowane, a znane już od dawna i wskazywane jako potencjalna przyczyna katastrofy.
Los załogi Columbii, w składzie Rick Husband, Willie McCool, Kalpana Chawla, Laurel Clark, David Brown, Michael Anderson oraz Ilan Ramon, został przypieczętowany na 16 dni przed katastrofą już kilkadziesiąt sekund po starcie misji STS-107. Mimo to program wahadłowców nie został zakończony. Nastąpiło to dopiero w 2011 roku, niekoniecznie z takich przyczyn jakich byśmy chcieli.
Poświęcenie ludzi, którzy chcą latać w Kosmos
Przez długie lata, gdy panowała zimna wojna, wszystkie nieszczęśliwe wypadki starano się tuszować i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy jak wielki był koszt programów kosmicznych. Porażki badawczych sond kosmicznych były bardziej widoczne, tutaj trudno było coś zatuszować.
Dziś, nawet po tylu latach Rosjanie nie są tak otwarci i skorzy do wspominania o swoich porażkach jak koledzy zza oceanu. Ile naprawdę ofiar pochłonęły nieudane starty radzieckich rakiet? Być może nigdy nie poznamy dokładnej liczby. Szczególnie że Związek Radziecki ludzkie życie uważał za łatwe do zastąpienia.
Szacunki wskazują na ponad 150 potwierdzonych ofiar jakie dotychczas odnotowano na całym świecie. W tym około 30 osób, które zginęły bezpośrednio podczas nieudanych startów, testów, lądowań czy operacji na orbicie. To jednak statystyki dotyczące wypadków, które da się dobrze zaklasyfikować. Prawdopodobnie ludzi, którzy zginęli, było dużo więcej - według niepotwierdzonych danych, na przykład start radzieckiej rakiety z 1960 roku zabił aż 160 ludzi w tym widzów.
Przypomnijmy sobie inne wypadki:
- wypadek testowego samolotu X-15, który osiągnął pułap 80 kilometrów, zginął wtedy Michael Adams
- Władymir Komarow to pierwsza znana ofiara radzieckiego programu kosmicznego, zginął w trakcie lądowania kapsuły Sojuz 1
- w połowie 1971 roku trójka kosmonautów zginęła po odłączeniu się Sojuza 11 od stacji orbitalnej Salut 1
- Mike Alsbury to ofiara już z bliższych nam czasów - zginął w wypadku Virgin SpaceShip Two w 2015 roku
Załoga Sojuz 11
Nieszczęśliwych wypadków mogłoby być dużo więcej, ale szczęśliwie udało się ich uniknąć. Pierwszy z brzegu przykład to lot Jurija Gagarina na pokładzie Vostok 1. Pierwszy człowiek w Kosmosie musiał mieć nerwy jak postronki, by poradzić sobie z trudnościami w odseparowaniu modułu serwisowego, co utrudniło początkową fazę lądowania.
Czy ludzkich ofiar dałoby się uniknąć?
Po przytoczeniu pamiętnych, choć nie tak jak tego chcemy, wydarzeń, pora na zastanowienie się nad kluczowym pytaniem. Czy człowiek musi poświęcać życie w imię eksploracji Kosmosu? Albo sformułujmy je inaczej. Czy programy kosmiczne mogłyby się rozwijać tak, by ofiar w ludziach nie było?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Podobnie jak rozważanie problemu badań medycznych, których celem jest wynalezienie leku, ale kosztem ryzyka jakim są nieudane kuracje ludzi biorących udział w eksperymentach klinicznych.
W przypadku medycyny możemy użyć kontrowersyjnego argumentu - poświęcenie jednostki w imię ocalenia milionów. Choć jest on dyskusyjny i często budzi obiekcje natury etyczno-moralnej, to odbieramy go jako bardziej uzasadniony niż takie tłumaczenie w przypadku eksperymentów naukowych i lotów kosmicznych.
W pierwszej fazie walki o dominację człowieka w Kosmosie najważniejszy był kompromis. Czyli rozwiązanie, które choć niezadowalające, zapewniające akceptowalną cenę w przypadku ewentualnych porażek. Nie można powiedzieć, że nikt nie brał pod uwagę ofiar w ludziach. Nawet sami astronauci wiedzieli, że wiele ryzykują, tak jak ryzykowali wcześniej jako piloci samolotów wojskowych.
Początkowo każda rzecz była nowością, każda strategia postępowania wcześniej nie przetestowana, a czas płynął nieubłaganie. Konkurencja, żeby nie powiedzieć wróg, za żelazną kurtyną nie próżnował. Dlatego mimo kłopotów programy Mercury, Gemini, Apollo, a także radzieckie Vostok, Voschod i Sojuz, były realizowane z niewielkimi tylko przerwami.
Być może na początku obycie się bez jakichkolwiek poświęcenia ludzkiego życia nie byłoby możliwe. Wręcz byłby to niesamowity zbieg okoliczności gdyby wszystko szło jak po maśle. Jednak loty w Kosmos, z wykorzystaniem setek ton niebezpiecznego paliwa, to nie to samo co pierwsze próby braci Wright.
Dlatego później sprawy mogły wyglądać inaczej - więcej kontroli, więcej fachowców, lepsza komunikacja pomiędzy członkami centrów kontroli, mniej zadufania w sobie osób na decyzyjnych stanowiskach i w pełni interdyscyplinarne podejście do rozwiązywanych zagadnień, mogłyby pomóc uniknąć nieszczęść. Lecz wtedy koszty programów mogłyby wzrosnąć nieporównanie, a ich tempo uległoby znacznemu spowolnieniu. Może jednak trzeba było tak właśnie postępować.
Na pocieszenie, można powiedzieć, że doświadczenie zdobyte w trakcie pionierskich misji zaprocentowało i czerpią dziś z niego także komercyjne przedsięwzięcia. Czy istniałoby dziś SpaceX gdyby w latach 70. i 80. XX wieku zawieszono wszelkie programy kosmiczne?
Rozwój ludzkości opiera się na czerpaniu nauki z popełnianych błędów, a raczej powinien z tym się wiązać. Wiele problemów wynikło z niedostatecznej pokory jakiej brakło przy planowaniu misji, a także tego, że robiliśmy to bardzo szybko. Dosłownie i w przenośni.
W 1969 roku człowiek postawił stopę na Księżycu choć dopiero co, w 1903 miał miejsce lot pierwszym samolotem, który trwał jedynie kilkanaście sekund. Śledztwa prowadzone po wypadkach pokazywały, że przyczyna leżała w pośpiechu i zignorowaniu już istniejących procedur bezpieczeństwa oraz napływających ostrzeżeń - to zresztą przyczyna wypadków nie tylko w przypadku programów kosmicznych. Jaka by jednak nie była nasza ocena, zawsze pozostaje wątpliwość, czy inni będąc na miejscu osób, które uznano za winne zaniedbań, sprawdziliby się lepiej.
Dziś wszyscy żyjemy załogową misją na Marsa, choć jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie zanim człowiek ruszy na podbój Czerwonej Planety. Oby bez większych ofiar.
A może to tylko kwestia skali
Gdybyśmy przeczytali w dzisiejszych wiadomościach, że w ubiegłym roku zginęło 10 000 osób w trakcie nieudanych startów i lądowań rakiet czy lotów międzyplanetarnych, to… No właśnie, jaka byłaby nasza reakcja? Gdyby założyć, że loty międzyplanetarne są czymś tak naturalnym jak dziś jazda samochodem, taka liczba by nas pewnie nawet nie zaciekawiła. Ot taka smutna globalna kosmiczna statystyka.
Pamiątkowa wystawa upamiętniająca ofiarę załogi Apollo 1 i... niestety błędy projektantów modułu dowodzenia
Jednak pod koniec XIX wieku wypadek samochodowy, w którym zginął człowiek był powodem do obaw i negatywnego traktowania pojazdów spalinowych jako przyszłości transportu. Dziś tak samo podchodzimy do kwestii autonomicznych pojazdów - wypadek spowodowany przez automat ma wielokrotnie ostrzejszy wydźwięk niż podobna kolizja spowodowana przez człowieka. Bo przecież nie ma to jak uczucie dłoni spoczywającej na dźwigni zmiany biegów (najlepiej manualnej). To się zmieni i pewnie podobnej ewolucji ulegną programy kosmiczne, które nie będą (już nie są) już domeną organizacji rządowych.
Ale wspomnienie o tych co oddali życie za realizację marzeń znalezienia się w Kosmosie pozostanie, podobnie jak pragnienie przełamywania kolejnych barier.
Komentarze
9i naprawdę, 150 istnień ludzkich to cena możliwa do zaakceptowania.
Dla porównania- ile osób zginęło podczas wypraw polarnych, próbując dotrzeć do bieguna północnego / południowego?
Ja już nie wiem, czy ta cała "ekspoloracja" to prawda... czy też pospolite kłamstwo w celu wyłudzania miliardów?
Co do treści: niestety cena postępu musi być wysoka. Na ludzkim (zwierzęcym zresztą też) życiu opierają się wszystkie osiągnięcia z postępem medycyny włącznie: "Ktoś musi umrzeć żeby żyć mógł ktoś"