Drużyna z Politechniki Świętokrzyskiej ma ostatnio bardzo dobrą passę. W trakcie tegorocznych zawodów URC w Utah ich łazik Impuls II (na zdjęciu po prawej) zajął trzecie miejsce, a w Starachowicach został zwycięzcą ERC 2018. W nagrodę, bo pieniądze nie są tu najważniejsze, zespół weźmie udział w misji AMADEE 2020, która będzie symulacją misji marsjańskiej na piaskach Omanu. Impuls II to kolejna generacja łazika, po lewej jego starszy brat, który wygrał w 2014 roku. To zdjęcie wykonałem w słoneczne niedzielne popołudnie, ale najpierw czekały nas trzy dni rywalizacji nie tylko pod czystym niebem.
Gdy pierwsze drużyny już rywalizowały, odwiedzający mieli okazję spotkać się ze specjalnym gościem Timothym Peake. To astronauta ESA, który angażuje się w promowanie misji badań Marsa i europejskiego łazika ExoMars Rover 2020. Tim w oryginalnych okolicznościach, bo w hali spustowej wielkiego pieca (ktoś pamięta co to jest wielki piec?), opowiadał o swoich doświadczeniach z pobytu na orbicie, potem odwiedził namioty zawodników gdzie podziwiał studenckie konstrukcje. Niestety czasu miał mniej niż byśmy chcieli.
Drugiego dnia zawodów ERC pojawił się za to Robert Zubrin, założyciel Mars Society, wizjoner, autor książki Czas Marsa, który promuje ideę wytwarzania surowców bezpośrednio na Marsie. Wiele marsjańskich historii, w tym opowieść Marsjanin, bazuje na pomysłach Zubrina. Ten w wywiadach komplementował zawody ERC zwracając uwagę na istotny aspekt. W USA podczas URC na pustyni nie ma widowni, za to w Polsce mamy tysiące widzów. Zawody w Utah są sterylne, choć środowisko sprzyja ich organizacji, jednak zawody u nas mają dużo większą wartość edukacyjną i popularyzacyjną.
W Utah powierzchnię Marsa mamy na zawołanie. Jest pusto, sucho i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zawodnicy toczą zawody w USA w odosobnieniu z dala od większych skupisk ludzkich. W Polsce też znalazłoby się miejsce, którego nie trzeba byłoby bardzo adaptować. Ale skoro chcemy mieć widzów trzeba tego Marsa usypać tam gdzie będzie im łatwo dojechać. Mieliśmy już zawody pod dachem, a w tym roku w powierzchnię Czerwonej Planety zamieniona została część Muzeum Przyrody i Techniki w Starachowicach.
Zespoły przygotowywały swoje łaziki w namiotach i można rzec, że nie rozstawały się z nimi. Łaziki czasem jechały na arenę zawodów samodzielnie, czasem szybciej i bezpieczniej było je po prostu przenieść. W trakcie konkurencji możliwe było jej powtórzenie (odbijało się to oczywiście na punktacji), był czas na zastanowienie się nad przyczynami kłopotów z komunikacją (to największe wyzwanie). Dwóch zawodników, ci którzy nie kierowali pojazdem, mogło towarzyszyć łazikowi w trakcie jazdy, ale tylko po to by reagować na ewentualne problemy (każdy łazik ma tzw. kill switch, który wyłącza zasilanie). Łączność z "bazą" w namiocie była niemożliwa.
Dla widza, który przyjedzie na ERC, najważniejsze rzeczy dzieją się na stanowiskach wystawców, podczas konkursów (organizowało je m.in. czasopismo Urania) i na polu marsjańskim. Dla zawodników równie ważne jest to co dzieje się w namiotach, z których dowodzą misją swoich łazików. To własnie emocje tam obecne są esencją ERC. By pojąć jak dużym wyzwaniem są zawody trzeba zrozumieć, że sterujący łazikami przez cały czas rozgrywania konkurencji nie widzą fizycznie łazików. Wszystko odbywa się zdalnie, a poprawna komunikacja łazik i sprzęt nadawczy to kluczowy element sukcesu drużyny.
Łaziki uczestniczące w kolejnych zadaniach poruszały się po otwartej przestrzeni, która prawie cała była w zasięgu wzroku widzów. Tylko podczas konkurencji trawersu, część trasy była niewidoczna. Podgląd w namiocie kontrolnym realizowano na różne sposoby. Był to albo niewielki ekranik, albo wręcz całe stanowisko komputerowe z wieloma monitorami. Wszystko zależało od drużyny i jej pomysłu. Do sterowania wykorzystywano albo specjalnie zbudowane kontrolery, albo przystosowane do zadania gamepady lub dżojstiki.
Zawody ERC to kilka konkurencji. Uczestnicy przechodzą przez etap teoretyczny, w którym prezentują swoje konstrukcje, a następnie następuje najważniejsza część czyli zawody terenowe. Podzielone są one na kilka etapów, których kolejność tak rozłożono by przez całe 3 dni zawodów nikt się nie nudził. Oprócz wspomnianego poszukiwania obiektów mamy też konkurencję polegająca na kopaniu i pobieraniu próbek. Sprawność manipulatorów testowana była w scenerii bardziej przypominającej gry komputerowe, a na koniec (nie zawsze w tej kolejności) pozostawał przejazd (trawers) na ślepo (czyli według informacji GPS i udostępnionej wcześniej mapy terenu).
Wykopanie próbki było tylko cześcią jednej z konkurencji. Kolejny etap polegał na umieszczeniu zawartości łyżki w pojemniku (potem ważono każdą próbkę i przyznawano punkty). Te były różne, czasem wykonane z wysokiej jakości materiału otwierane i zamykane, czasem były to zwykłe butelki PET przecięte na pół. Mimo że sterujący pojazdem siedzieli kilkadziesiąt metrów od łazika, procedura wyglądała niemal jak prawdziwe kopanie na Marsie. A tam przecież dochodzi jeszcze kilkanaście-kilkadziesiąt minut opóźnienia w komunikacji. Na Ziemi cała konkurencja dla jednej drużyny trwała 20 minut.
Inna z konkurencji to odnalezienie czterech ukrytych na placu boju ciężarków. Miały one jaskrawy zielony kolor i umieszczone były w miejscach, o różnej trudności dostępu. Zadanie polegało na odkryciu obiektu, złapaniu go chwytakiem łazika, a potem umieszczeniu w pojemniku. Ten pojemnik należało następnie na koniec odwieźć w określone miejsce w pobliżu miejsca startu. Zadanie wydaje się łatwe, ale nie wszyscy poradzili sobie z nim śpiewająco.
Najlepiej radził sobie zwycięski łazik Impuls II z Kielc, który konstruktorzy wyposażyli w dwie kamery ułatwiające widzenie stereograficzne. Mimo tak rozsądnego podejścia do wyzwania wykonanie zadania i tak było kłopotliwe co potwierdzili członkowie drużyny.
Impuls II to nie tylko łazik. To oczywiście też ludzie, których entuzjazm sprawił, że pojazd z zawodów na zawody radzi sobie lepiej. Kielecki łazik wygrał nie bez powodu. O wygranej zadecydowała jakość wykonania, sprawne oprogramowanie i współpraca w grupie. A pewnie też odrobina szczęścia, które sprzyja najlepszym.
Łazik drużyny Raptors z Politechniki Łódzkiej zajął w tym roku drugie miejsce. Choć nie powtórzył sukcesu z 2016 roku, był trudnym przeciwnikiem. Szczególną uwagę przykuwa konstrukcja łazika, który przypomina łaziki wysyłane przez NASA na Marsa. Studenckie łaziki zwykle poruszają się dostojnie (ale i tak szybciej niż te na Marsie), to potrafią też rozwinąć sporą prędkość gdy pozwala na to teren.
W trakcie trawersu, drużyna musiała być przygotowana na różne przygody. Zdarzały się kraksy, łaziki wyjeżdżały poza pole marsjańskie po utracie punktu odniesienia. Te były trudne do odkrycia nawet gołym okiem, a przecież drużyny nie mogły korzystać z kamer. Pomiar odległości od nich w kluczowych momentach (gdy drużyna decydowała, że jej zdaniem są we właściwym miejscu) decydował o liczbie przyznanych w konkurencji punktów. Na tym etapie rywalizacji dużo do powiedzenia miała odpowiednia konstrukcja pojazdu.
Podobnie jak łazik z Łodzi, wyglądał też ten z Uniwersytetu w Toronto, który zajął trzecie miejsce. Drużyna nie wygrała zawodów, ale zasłużyła na szczególne gratulacje ze względu na hart ducha jakim wykazała się podczas ERC 2018. Łazik dotarł bowiem dopiero drugiego dnia zawodów i ekipa nie miała wiele czasu by go przygotować do pracy. Dlatego...
...ostatnie zadania łazik wykonywał gdy inni zakończyli zawody. To moment gdy następuje rozluźnienie atmosfery, jest czas na popisy uczestników i łazików (które nagle nie maja żadnych problemów ze sterowaniem), żarty i rozmowy bez presji.
Łaziki uczestniczące w ERC 2018 miały albo sześć kół (pojedynczych lub podwójnych), jak pojazd Raptors, albo cztery jak Impuls II (koła potrójne). Równie różne jak koła, były konstrukcje łazików. Niektóre wyglądały zabawnie, ale przecież najistotniejsza jest skuteczność. Z tą bywało różnie. Niektórym drużynom wszystko udawało się od razu, nad innymi ciążyło fatum, które co rusz dawało o sobie znać.
Powierzchnia, po której poruszają się łaziki była miejscami piaszczysta, miejscami ubita. Czasem najprostsze rozwiązanie okazuje się najlepsze, ale w trakcie ERC 2018 nie brakowało też oryginalnego "ogumienia". Począwszy od nadętych jak balon kół, poprzez koła ażurowe, z bieżnikiem jak w traktorze, a skończywszy na kołach wykonanych ze sklejki. Na ten pomysł wpadła niemiecka drużyna.
Gąsienicowy pojazd drużyny z Turcji zrobił ogromne wrażenie na widzach. Niestety ekipa przesadziła ze stopniem skomplikowania konstrukcji, szczególnie mechanizm napędowy nie działał tak jak należy. Tymczasem inne pojazdy, które wyglądały jak naprędce sklecone miały mniej problemów z poruszaniem się.
Na "Marsie" pojawiły się nie tylko klasyczne łaziki. W przerwach była okazja by zobaczyć Spaceboka, czyli robota kroczącego, nad którego rozwojem czuwają pracownicy uczelni ETH z Zurychu. Spacebok wzbudził duże zainteresowanie, poznał też nowych czteronożnych przyjaciół.
ERC to przede wszystkim konkurs, ale nie jest to sztywna impreza, podczas której zawodnicy nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. Był też czas na zabawę, a jedną z największych atrakcji jak zwykle była wystawa Austriackiego Forum Kosmicznego, które pozwalało przez chwilę poczuć się jak zdobywca Marsa. Poruszanie się w kombinezonie nie jest łatwe, ale nie brakowało maluchów, które chciały przeprowadzić swoje pierwsze prawdziwe eksperymenty w życiu.
Kombinezon, choć to tylko namiastka prawdziwej odzieży z jakiej korzystają astronauci, sprawiał problemy jego użytkownikom własnie tak, by pokazać, że eksploracja przestrzeni kosmicznej to duże wyzwanie. Dał się we znaki również Bartkowi Jędrzejakowi wyczekującemu wejścia na antenę TVN z niedzielną prognozą pogody.
Napełnianie i start balonu stratosferycznego było jedną z atrakcji drugiego dnia zawodów. Rzecz nie związana z łazikami, ale z eksploracją odległych planet (bo nie tylko badaniem Ziemi) owszem. To wydarzenie jak i całe zawody komentował niezawodny Karol Wójcicki.
ERC to impreza o randze globalnej. Nie zaskakuje zatem fakt, że podczas ceremonii otwarcia i zamknięcia pojawili się przedstawiciele świata polityki. To także możliwość pokazania się firmom, które z automatyzacją wiążą swoją działalność. Były też stoiska promujące technologie druku 3D, które w eksploracji Kosmosu będą coraz bardziej istotne. A gdy znikły chmury i pojawiło się Słońce można było się przyjrzeć naszej dziennej gwieździe przez teleskop wyposażony w filtr ochronny.
Ceremonia wręczenia nagród ERC miała miejsce po trzech dniach rywalizacji, która trwała od 14 do 16 września 2018 roku. Przypomnijmy sobie jeszcze raz - nagrodę fair play otrzymał Roverova Team z Czech, trzecie miejsce zajął zespół Robotics for Space Exploration z Kanady, drugie wywalczyła drużyna Raptors z Łodzi, a pierwsze ekipa Impuls z Kielc. W pełni zasłużenie, co autor niniejszej galerii potwierdza.
O rozmachu imprezy świadczy grupowe zdjęcie wieńczące zawody. Ponad 400 osób, zawodników, wolontariuszy, członków jury, któremu przewodniczył Piotr Węclewski z Airbusa, gości specjalnych, ciężko było uwiecznić na jednym zdjęciu. A jeszcze ciężej pokazać to w galerii. Ale warto było. W imieniu organizatorów ERC zapraszam za rok.
A na koniec zdjęcie Łukasza Wilczyńskiego, prezesa Europejskiej Fundacji Kosmicznej, odpowiedzialnego za sukces konkursu na arenie międzynarodowej (choć zawody mają w nazwie European, przyjeżdżają na nie drużyny z całego świata). Człowiek bardzo oddany propagowaniu związanej z eksploracją Kosmosu wiedzy. Obecny od samego początku do końca na arenie zawodów w koszulce, która przypominała że łaziki podczas ERC przejechały łącznie już ponad 50 kilometrów.
Komentarze
1